Szatnia pełna była alejek wypełnionych szafkami, więc chwilę zajęło mi znalezienie tej oznaczonej moim imieniem i nazwiskiem. Przyłożyłam dłoń do czytnika, by ją otworzyć i mało uważnie wrzuciłam kurtkę do środka. W końcu przepędziłam myśli o zdradzie i Wiktorze, by zająć się tym co jest tu i teraz.
Tak. Wezmę udział w zawodach. Ta myśl w równym stopniu mnie radowała i przerażała. Musiałam założyć bandaże i się przebrać, więc rozglądałam się, gdzie to zrobić, bo na pewno nie tutaj, nie w szatni, która wciąż była pełna ludzi. Mimo że większość osób udała się już na zawody, to kręcili się po niej maruderzy, kończący się przebierać, medytujący, czy robiący coś innego. A ja potrzebowałam miejsca odosobnionego.
Zwinęłam bandaże, ciuchy chwyciłam pod ramię i pognałam w stronę łazienki. Ta dla dziewczyn była zapchana, już z kilku metrów od niej widziałam ciągnącą się do kabin kolejkę, więc pognałam do tej przeznaczonej dla personelu, która była akurat uchylona. Zaczęłam wiązać bandaże na dłoni i wpadłam do środka. Ale gdy zobaczyłam, kto znajduje się w środku, zatrzymałam się zaskoczona. Na ziemi siedziała Lilka i (delikatnie mówiąc) nie wyglądała najlepiej.
– Hej, wszystko w porządku? – zapytałam, przypadając do niej.
Spojrzała na mnie nieprzytomnie. Cholera. Głupie pytanie. Była trupio blada, jej oczy były przekrwione, a ciało zbyt słabe, by trzymała się na nogach. Nie potrafiła nawet zogniskować wzroku i miałam wrażenie, że patrzy przeze mnie, nie mogąc się skupić.
Rzuciłam ciuchy i bandaże na ziemię i nerwowo zaczęłam się rozglądać za czymś, co mogłoby pomóc. W rogu stał automat na wodę, więc przypadłam do niego, nalałam wodę i wróciłam do Lilki, podając jej kubek. Napiła się i zakrztusiła, a mnie ogarnęła jeszcze większa panika.
– Pomocy! Jest tu ktoś?! – krzyknęłam, rzucając się w stronę drzwi i niemal się z kimś zderzając.
– Co ty tu robisz? – usłyszałam zimny, wręcz wrogi głos i uniosłam oczy.
Przede mną stała łowczyni. Cofnęłam się zaskoczona, ale uciekłam wzrokiem do leżącej pod ścianą Lilki. Łowczyni podążyła wzrokiem za mną i skrzywiła się lekko.
– Ja się nią zajmę, wracaj na zawody. – Poklikała coś na zegarku i znów na mnie spojrzała.
Jej propozycja nie przypadła mi do gustu, więc stałam tak, nie mogąc się zdecydować, co robić. Wiktor i Olek ostrzegali przed łowcami i mimo że straciłam do nich zaufania, zdawałam sobie sprawę, że skoro pracują dla rządu, to mogą wiedzieć coś, czego ja nie wiedziałam. Mogli mieć pewność, że ta dwójka pracuje dla LOGiNu.
– Jeszcze tu jesteś? – Kobieta zmarszczyła brwi.
Do łazienki wpadł drugi łowca, a ja automatycznie cofnęłam się jeszcze o krok. Spojrzał na Lilkę, a potem na mnie, a w jego oczach zaskoczenie mieszało się z rozdrażnieniem.
– Wynocha! – warknął.
– Muszę się przebrać – powiedziałam, schylając się, by pozbierać swoje rzeczy.
– Od tego są szatnie.
– Mam okres – rzuciłam się w stronę jednej z kabin, zamykając ją z drugiej strony.
Po drugiej stronie zapanowała cisza. Na szczęście i nieszczęście kabiny zostały pozbawione górnych i dolnych otworów przy drzwiach. Uaktywniłam drugi wzrok i przyglądałam jak dwie sylwetki pochylają się nad dziewczyną. Zaczęłam się przebierać, nierozważnie zawiązując bandaże, by jak najszybciej się stamtąd wydostać i kogoś, kogokolwiek, tu ściągnąć, i przerwać to coś, co robili. To nie mogło być nic dobrego. Chcieli jej pomóc? Nie sądzę. To po prostu nie wyglądało dobrze. A może byłam do nich zrażona przez to, co naopowiadali mi Wiktor i Olek?
Z hukiem otworzyłam drzwi i rzuciłam się w stronę wyjścia, ale mężczyzna chwycił mnie za nadgarstek. Wytrącony impet sprawił, że poślizgnęłam się na posadce.
– Śpieszę się na zawody – warknęłam, rzucając pośpieszne spojrzenie na Lilkę. Nie wyglądała lepiej.
Ale mężczyzna patrzył na coś innego. Nim zdołałam zareagować, podwinął mi rękaw i odsłonił niedokładnie związany bandaż. Gula stanęła mi w gardle, a panika wypełniła serce. Cholera.
– Jak to? Nie mamy jej w bazie... – wyszeptał zaskoczony.
Drgnęłam.
– Co? – zdziwiła się kobieta.
– Spójrz!
Pociągnął mnie, ale moje ciało w końcu zaczęło reagować. Z całej siły kopnęłam go w krocze i przywaliłam piętą w śródstopie. Jęknął, a ja wyszarpnęłam się i pognałam do drzwi. Rozwarłam je szeroko, słysząc za sobą głuche pojękiwania.
– Łap ją!
Wypadłam na korytarz jak oszalała, niemal się z kimś zderzając. Znowu.
– Wolska, ty leniu pieprzony... – zaczął trener, ale urwał, gdy zobaczył wypadających z łazienki łowców. – Co tu się dzieje?
Łowcy szybko się uspokoili i przybrali kamienne wyrazy twarzy.
– Chcieliśmy pomóc tej dziewczynie, która osłabła, ale ta tutaj się na nas rzuciła...
– To nieprawda! – zaprotestowałam.
– Wolska, idź na zawody, no już! Ja się zajmę Zakrzewską. No co się gapisz? Leć już – popchnął mnie w stronę sali.
– Ale...
– Bez "ale"! Idź!
Ruszyłam niechętnie i po drodze obejrzałam się. Trener rozmawiał przez telefon, a chwilę później minęli mnie biegnący w ich kierunku sanitariusze. Z mieszaniną niedowierzania i oszołomienia powlokłam się stronę hali. Tuż przy wejściu zebrało się kilka osób, z ukrycia obserwujące rozgrywające się tam wydarzenia. Było to wejście przeznaczone dla zawodników i trenerów, co zastanawiało, dlaczego w ogóle byli tu łowcy?
Wciąż lekko drżałam, gdy dostrzegłam uczniów z mojej szkoły i powlokłam się w ich kierunku. Przysiadłam na jednej z ławek i mało obecnym wzrokiem spojrzałam na rozgrywające się potyczki. Walczył jakiś chłopak z trzeciej klasy, którego znałam z widzenia, ale jakoś nie było okazji się poznać. Wiktora na hali nie było, a przynajmniej go nie widziałam, co jeszcze bardziej zaczynało mnie martwić.
Po chwili wyszedł z korytarza, a jego wzrok skierował się prosto na mnie i chyba coś musiało go zaalarmować, bo podszedł do mnie, wyraźnie marszcząc brwi. Najwyraźniej pomijając fakt, że dalej powinnam być na niego wściekła. Ale teraz to wszystko straciło znaczenie, byłam pogubiona, owszem, i nie wiedziałam komu powinnam zaufać, ale jednak Wiktor i Olek ostrzegali mnie przed łowcami, a teraz miałam z nimi styczność i to, co robili, w ogóle mi się nie podobało.
– Coś się stało? – zapytał, gdy usiadł obok.
Przez chwilę lustrowałam go wzrokiem, nie mogąc się zdecydować, co powiedzieć. Pod skórą wciąż drzemał gniew, ale został przykryty grubą warstwą przerażenia, którego chłodne sople wbijały się w moją skórę i docierały do serca.
– Sama nie wiem... – zaczęłam i zagryzłam policzek w zastanowieniu. – Czy Lilka jest Inshi? – to pytanie od jakiegoś czasu tłukło się w mojej głowie.
Odwrócił się w stronę uczniów z naszej szkoły, jakby jej szukał.
– Może – odpowiedział ostrożnie, wracając do mnie wzrokiem.
Miałam ochotę chwycić coś ciężkiego i go walnąć i pewnie tak bym zrobiła, gdyby cała ta sytuacja nie martwiłaby mnie tak bardzo.
– Nie znamy tożsamości wszystkich Inshi przebywających w szkole, więc może być... czemu pytasz?
– Źle się poczuła, gdy nas tu nie było... a teraz to łowcy jej „pomagają". Jeśli to, co mi mówiliście, jest prawdą... – w moich słowach pojawiła się gorycz, ale nie zwrócił na nią uwagi.
Zerwał się momentalnie, jakby chciał tam pobiec, ale złapałam go za rękaw.
– Jest z nimi trener – powiedziałam.
– A on z nimi nie współpracuje?
Drgnęłam. Cholera. Tego nie wiedziałam. Puściłam go i sama miałam ochotę za nim pobiec, ale jakaś kobieta mnie zatrzymała.
– Ida Wolska? – patrzyła prosto na wyszyte na kimonie dane.
Skinęłam.
– Po tej walce wchodzisz – poinformowała mnie, patrząc w notatnik. – Co się dzieje z waszą drużyną? Ktoś gdzieś biega, ktoś gdzieś mdleje... istny chaos. Totalny chaos. Ogarnijcie się, bo w takim tempie stracicie szansę na jakąkolwiek wygraną – burczała.
Znów tylko skinęłam, jakoś nie przejmując się spadkiem wyników naszej szkoły. Wyciągałam szyję, by dostrzec Wiktora, w dali korytarza, ale na próżno. Cholera. To wszystko stawało się coraz bardziej pokręcone, mętlik w mojej głowie narastał, włączając wszystkie awaryjne diody. Ale mój system nie potrafił sam znaleźć rozwiązania. Potrzebowałam do tego odpowiedzi, tych prawdziwych odpowiedzi. Ale komu miałam zaufać? Komu uwierzyć?
Zacisnęłam zęby poirytowana i założyłam ochraniacze, które przewidziane zostały w regulaminie. Każda z walk trwała dwie minuty, chyba że w tym czasie nie została rozstrzygnięta, wtedy doliczano dwie kolejne. Trafione ciosy zliczano jako punkty, a wykroczenie poza matę wiązało się z ich utratą. Można było również wygrać wytrącając przeciwnika z równowagi, który nie podjąłby dalszej walki w przeciągu trzech sekund. Spojrzałam na dziewczynę po drugiej stronie, która przewiązywała w pasie czerwoną szarfę. Moją przeciwniczkę.
Ogłoszono wyniki dotychczasowych walk i zaczęto wywoływać kolejnych uczestników. I mimo że ogrom publiki, wrzawa i przeciwniczka, która wyglądała na mocno zdeterminowaną, powinny mnie przerazić, to moja głowa pochłonięta była czymś innym, przez co w ogóle nie czułam stresu. Gdy usłyszałam moje nazwisko, stanęłam na macie, ukłoniłam się, przyjęłam pozycję i czekałam na sygnał do walki. Jeszcze raz spojrzałam na wyjście na korytarz, ale Wiktora tam nie było.
Padł sygnał. Przeciwniczka skoczyła w moją stronę, wykonując kopnięcie. Zrobiłam unik, obrót i cios prawą. Uskoczyłam, nim zdążyła odpowiedzieć, szybki obrót i wykop. Usunęła się z linii ciosu, zręcznie wyprowadzając cios prawą ręką. Zablokowałam ją, ale wyprowadziła cios lewą, którego nie udało mi się uniknąć.
Z oddali dobiegał mnie szum tłumu, krzyki sędziego, który pouczał niesportowe zachowanie kogoś walczącego obok. Ale wszystko przestało mieć znaczenie, pozostała tylko walka, a krew na nowo zaczęła szybciej krążyć w żyłach, napędzona adrenaliną.
Przeciwniczka była mocna, ale bawiła się walką. Skakała, kopała, wykonywała uniki, jakby wszystko było jedną wielką zabawą, jakby wszystko było przedziwnym tańcem. Ja mocniej koncentrowałam się na uderzeniach, precyzyjnie, dokładnie wymierzając czas uniku i kontry. Obserwowałam jej ruchy, by wyprzedzić działania, i szukałam odsłoniętych partii ciała. Gdy przyzwyczaiłam się do jej techniki i wyczuwałam gdzie uderzy, wyprowadziłam cios wyprzedzający. W jej oczach błysnęła determinacja, jej ruchy stały się szybsze, ale wciąż przewidywalne. Starała się mnie zdekoncentrować, ubiec, ale zmarszczone brwi świadczyły o tym, że wie, że na to za późno.
Nim na dobre się rozkręciłyśmy, zabrzmiał gong, obwieszczający koniec rozgrywki. Jednocześnie podniosłyśmy głowy do góry, obserwując liczbę punktów, które naliczano. Cyferki zmieniały się, aż w końcu zamrugały i zaświeciły zielonym blaskiem.
– Tym razem byłaś lepsza – powiedziała, a ja odpowiedziałam lekkim uśmiechem.
Udało się, ale wiedziałam, że to dopiero początek zawodów i jeszcze wiele rozgrywek przede mną. Musiałyśmy się cofnąć, złożyć regulaminowy ukłon i dopiero wtedy zejść z maty. Gdy schodziłam, Wiktor wyłaniał się z korytarza, z grymasem niezadowolenia na twarzy. Podbiegałam do niego i już otwierałam usta, by coś powiedzieć, by zapytać, ale jednocześnie podleciała do niego kobietka z notatnikiem.
– Czarnecki? – zapytała, choć niepotrzebnie, bo dane miał wyszyte na kimonie. – Ubieraj ochraniacze i wchodzisz. Kurde, co się dzieje z waszą drużyną, przez was mamy opóźnienie!
Spojrzał na mnie przelotnie, a ja podążyłam za nim, gdy poszedł po ochraniacze.
– I co?
– Trener kazał mi wracać, ale Lilka wraca do siebie.
– A co z...
Łowcy w tym samym momencie wynurzyli się z korytarza i spojrzeli prosto w naszym kierunku. Miałam wrażenie, że czas zwolnił, a wśród całych tłumów zostały tylko te dwie pary wrogich oczu, wpatrujących się we mnie. Nawet nie chciałam się zastanawiać, co zawiera ich „baza", jednak wolałam się w niej nie znajdować. A teraz? Teraz nie miałam pewności, czy do niej nie trafię.
– Muszę iść – powiedział Wiktor. – Uważaj na nich.
Zatrzymał na mnie wzrok na dłużej i wydawało się, że chce coś jeszcze powiedzieć, ale dopadła nas znów kobietka z notesem, przeklinając i popędzając Wiktora na matę. Starając się ignorować zainteresowanie łowców, przeniosłam wzrok na zawodników, ale gula w moim gardle narastała, a ja z każdą chwilą czułam się gorzej.