Nieidealna ✔

By gold_wind

492K 48.4K 17.6K

Rok 2053 Wysoko rozwinięte badania genetyczne doprowadziły do powstania wielu odmian ludzi. Rodzice zapragnęl... More

Prolog
Rozdział I
Rozdział II
Rozdział III
Rozdział IV
Rozdział V
Rozdział VI
Rozdział VII
Rozdział VIII
Rozdział IX
Rozdział X
Rozdział XI
Rozdział XII
Rozdział XIII
Rozdział XIV
Rozdział XV
Rozdział XVI
Rozdział XVII
Rozdział XVIII
Rozdział XIX
Rozdział XX
Rozdział XXII
Rozdział XXIII
Rozdział XXIV
Rozdział XXV
Rozdział XXVI
Rozdział XXVII
Rozdział XXVIII
Rozdział XXIX
Rozdział XXX
Rozdział XXXI
Rozdział XXXII
Rozdział XXXIII
Rozdział XXXIV
Rozdział XXXV
Rozdział XXXVI
Rozdział XXXVII
Rozdział XXXVIII
Rozdział XXXIX
Rozdział XL
Rozdział XLI
Rozdział XLII
Rozdział XLIII
Rozdział XLIV
Rozdział XLV
Rozdział XLVI
Rozdział XLVII
Rozdział XLVIII
Rozdział XLIX
Rozdział L
Rozdział LI
Rozdział LII
Rozdział LIII
Rozdział LIV
Rozdział LV
Rozdział LVI
Rozdział LVII
Rozdział LVIII
Rozdział LIX
EPILOG
BONUS
Od Autorki

Rozdział XXI

7K 756 146
By gold_wind

Zatrzasnęłam za sobą drzwi pokoju, oparłam się o nie i zaczęłam głęboko oddychać. Zrozumiałam, że jestem więźniem, z tą różnicą, że moje kajdany stanowi ozdobna bransoletka! Najchętniej wywaliłabym to cholerstwo jak najdalej od siebie, jednak Olek ostrzegał mnie, bym tego nie robiła.

Trzęsłam się z nerwów. Nie wiedziałam, że tak wiele kosztuje mnie ta rozmowa, póki nie znalazłam się tutaj. Nie lubiłam takich konfrontacji, jednak czasami były potrzebne... były potrzebne, by oczyścić atmosferę i wyjaśnić nierozwiązane sprawy. Nie czułam, żeby atmosfera się oczyściła, ale przynajmniej miałam okazję dowiedzieć się kilku rzeczy o moim istnieniu. Nie wiedziałam jednak najważniejszego: kto mnie stworzył.

No wiem. Może wystarczyło zapytać? Może. Ale teraz już nie chciałam do nich wracać, a tym bardziej na bankiecie nie będzie ku temu okazji.

Wiedziałam jednak, że na tych informacjach nie poprzestanę. Zamierzałam reszty poszukać sama. Musiałam tylko poczekać na odpowiedni moment... ale teraz nie mogłam tego zrobić, bo wszyscy kręcili się w różnych częściach domu, szykując się na bankiet. Jednak po nim, gdy wszyscy się już rozejdą i pójdą spać... Tak. Wtedy pójdę poszukać!

A jeśli gdzieś w domu przetrzymywane są dokumenty o mnie, to może być to tylko i wyłącznie gabinet ojca. Choć mogę się mylić. Jednak to właśnie w nim zamierzałam zacząć swoje poszukiwania.

Z rezygnacją spojrzałam na bankietową kreację, wiszącą na szafie. Nie, nie, tej już nie zamierzałam ciąć. O ile w rodzinie można toczyć wojny lokalnie, to na forum publicznym mamy stanowić przykład najbardziej zgranej i kochającej się gromadki. Tu nie ma miejsca na bunty. To nie chodzi o ich reputację czy dobre imię naszej rodziny, ale o ukrywanie mojej tożsamości. Dlatego z niewielkim zapałem, ale jednak, zaczęłam się przygotowywać. Zajęło mi to tylko część czasu, który pozostał do bankietu, więc dalszą część oczekiwań poświeciłam na granie w gry, czytanie i rozwiązywanie szkolnych zadań.

Nie chciałam przyjść na oficjalnie ustalony początek, bo nikt tak nie robił, ale gdy już naprawdę nie miałam się czym zająć, zrezygnowana poczłapałam do drzwi.

Otworzyłam je i w progu zatrzymałam się zaskoczona. Przed moim pokojem stał Marcin, który w miniaturowej wersji garnituru wyglądał jak młody panicz, czekający na wybrankę swego serca. No tak, to mój młodszy brat, ale trzeba mu przyznać, że prezentował się nieźle. Jednak i tak skrzywiłam się na jego widok. Zawsze to jego przysyłali z wiadomościami do mnie.

– Mam zakaz pójścia na bankiet? Jakoś nie rozpłaczę się z tego powodu...

– Nie – zaprzeczył. – Masz przyjść. Mam cię tylko przypilnować. – Obrzucił mnie taksującym spojrzeniem. – Jednak już wyglądasz normalnie... niestety.

Uśmiechnął się przy ostatnich słowach, a ja nie byłam w stanie oprzeć się jego reakcji i również się uśmiechnęłam. No odrobinę, bo wciąż czułam się zbuntowaną cząstką rodziny.

– Co innego pokazać się tak rodzinie, a co innego obcym ludziom. Nie chcę kłopotów.

Mały elegant pokiwał głową.

– Wiem, ale i tak szkoda. Przynajmniej coś się działo, a teraz czekają nas tylko nudy, nudy i nudy... a w dodatku musimy udawać, że bawimy się wyśmienicie – sarknął i ziewnął przeciągle.

Zaśmiałam się w duchu. Marcin był najmniej beznadziejną częścią mojej rodziny, ale rzadko go widywałam, bo rodzice zapisali go na taką ilość dodatkowych zajęć, że ciężko go było zastać w domu. Tak, wiem, że to jeszcze dziecko, ale wytłumaczcie to bogatym rodzicom.

– Musimy to jakoś przetrwać – odparłam. – Chodź już, bo znów kogoś tu przyślą.

Marcin pokiwał głową i z lekkim ociąganiem odbił się od ściany.

Z dołu już dobiegały dźwięki krzątaniny. Wszystko musiało być idealne, bo jeśli nie sprostają gustom solenizantki to... żaden służący tego nie przeżyje! Nie zazdrościłam im. Wiedziałam, że zarobki rekompensują straty moralne, ale pomimo to wolałabym sprzątać odchody w cyrku niż być podwładną mojej babki.

Sala bankietowa znajdowała się na tyłach domu i została połączona z patio, na którym również stały przygotowane stoły. Nie wątpiłam, że gdy tylko znajdę ku temu okazję, to tam się przeniosę, by nie uczestniczyć w tej całej maskaradzie. Właściwie chciałam iść tam od razu, ale braciszek machnął głową w stronę niewielkiego piedestału, gdzie mieścił się stolik naszej rodziny.

Przewróciłam oczami. Oczywiście. Zawsze trzeba podkreślać, że jest się ponad innymi. Niechętnie poczłapałam za nim.

Salę przystrojono w srebrno-białe desenie. Nad stołami wisiały metaliczne kule, dające mdłe światło, a szklane krzesła iskrzyły się, jakby posypano je brokatem. Niektóre miejsca były już zajęte przez śmietankę towarzyską, która lśniła równie jasno jak długi dywan, ciągnący się od wejścia do naszego stolika, wykonany z czegoś co przepuszczało światło, tworząc wrażenia tafli wody.

Gdy doszliśmy do naszego stolika, zerknęłam na plakietkę obok mojego imienia. Na szczęście siedziałam tylko obok Marcina. No tak, to że przesunięto mnie na skraj stołu miało swój polityczny wydźwięk. Oznaczało, że jestem nie do końca uznawana za spadkobierczynię rodzinnych majątków, a w dosłownym tłumaczeniu – babka chce mnie trzymać jak najdalej od siebie. I dobrze! Ja również nie tęskniłam za jej towarzystwem.

Na szczęście jeszcze jej nie było, bo oczywiście musiała się pojawić wśród fanfarów i wiwatów jako ostatnia. Rodzice również mieli podobny plan. Dlatego przy stole siedziała tylko mocno znudzona Kornelia, która wydymała wargi na znak swego niezadowolenia.

– Nie marszcz się, bo ci tak zostanie – mruknęłam do niej, a ta w odpowiedzi skrzywiła się jeszcze bardziej.

– Nienawidzę tego – burknęła.

Co do tego byłyśmy zgodne.

– Każą nam czekać na jedzenie, tylko po to, by wszyscy w jednym momencie zobaczyli wystrzałowe kreacje starych i babki. Nienawidzę tego! – warknęła. – Od rana nic nie jadłam, bo przez kogoś – tu wymownie spojrzała na mnie – nie było obiadu. Mój żołądek skurczył się do wielkości orzecha.

Usiadłam na krześle, spoglądając na nią z boku. Była tak chuda jak tylko chudym można być w jej wieku, by nie wyglądać jak anorektyczka. A ja zawsze miałam wrażenie, że przeważnie nic nie je, odsuwając od siebie potrawy, który były w jej przekonaniu zbyt tłuste. Wiedziałam, że jej wygląd i ten wstręt do jedzenia to w dużej mierze nacisk matki, która przykuwała do tego najwięcej uwagi. I dlatego było mi jej odrobinę szkoda. Naprawdę odrobinę, biorąc pod uwagę fakt, że charakter za to ma po babce.

– Trzeba było kupić większy rozmiar kiecki i coś zjeść – mruknął Marcin i znów ziewnął ostentacyjnie. – Nie narzekaj, bo siedzenie obok ciebie jest już wystarczająco irytujące.

Kornela wymruczała coś pod nosem i ścisnęła swój brzuch, krzywiąc się w rozpaczy. Po chwili jednak coś zaświtało jej w głowie i spojrzała na mnie uważnie.

– Wygłaszasz życzenia?

Uniosłam pytająco brwi.

– Po obiedzie można wznieść toast na cześć babci. – Uśmiechnęła się, a w jej oczach zatańczyły wredne chochliki. – Chcesz jej coś życzyć?

Drwiąco uniosłam szklankę, w geście toastu, i miałam ochotę życzyć tylko jednego:

– Życzę ci babciu... byś poszła prosto do piekła.

Kornela zaśmiała się, a Marcin wyszczerzył zęby w uśmiechu. W tej kwestii nie trzeba nikomu nic tłumaczyć. Moja nienawiść do babki była jawna i bardzo widoczna, nigdy specjalnie się z nią nie kryłam, skoro i ona nie ukrywała swoich uczuć względem mnie.

Goście schodzili się, wpuszczani do środka przez kamerdynera i zajmowali krzesła na podpisanych przez ich nazwiska miejscach. Niektórzy spoglądali na nas ciekawsko, ale nie stanowiliśmy tak wielkiego obiektu zainteresowania jak nasi rodzice i babka. To na nich wszyscy czekali.

W końcu zabrzmiał dzwonek, obwieszczający nadejście solenizantki, a na sali zapanowała cisza. Wszyscy wstali, by ją powitać i uśmiechnęli się w ten swój sztuczny, przyklejony sposób, czekając na jej wejście.

I w końcu weszła. Delikatna muzyka klasyczna zaczęła przygrywać, a z każdego rogu sali rozległy się gromkie brawa. Szła obleczona w srebro, mieniące się na jej ciele jak puszka brokatu i pokryta tak drobną koronką, że nawet maszyny musiały mieć problem z jej utkaniem. Uśmiechała się chłodno, krocząc wśród gawiedzi, a za nią podążali rodzice, równie mocno przystrojeni ja ona.

Spojrzałam kpiąco na moje rodzeństwo i zauważyłam, że jedyne co maluje się na ich twarzach to zniecierpliwienie i irytacja. Babka podeszła do piedestału, rzucając okiem w naszą stronę, ale obdarzyła mnie jedynie lekkim grymasem i zajęła miejsce, znów przywołując lodowaty uśmiech na swojej pomarszczonej twarzy. Rodzice również usiedli.

– Dziękuję za przybycie – zaczęła, a wśród ludzi zapanowała cisza. – Jest mi niezmiernie miło, że tak wielu gości zjawiło się, by świętować moje urodziny.

Nie musiała dodawać, że nie-pojawienie-się bardzo by ją zezłościło, a na to niewielu mogło sobie pozwolić. Przynajmniej niewielu z obecnych na tymże cudownym wydarzeniu.

– Czujcie się jak u siebie – powiedziała i dała znak służącym, by zaczęli podawać potrawy.

Słyszałam jak Kornela odetchnęła z ulgą i mruczy cicho „no wreszcie".

Dania zaczęły lądować na stołach, kusząc delikatną wonią warzyw, soczystego mięsa i aromatycznych przypraw. Każda z potraw pokazywała splendor i wykwintność tego domu, a wśród tłumów rozlegały się westchnienia zachwytu i zazdrości.

W końcu nikt już nie mógł zjeść nic więcej, a do środka wjechały stoły zapełnione lampkami szampana. Ubrani w srebrne uniformy kelnerzy zaczęli je roznosić, zaczynając od solenizantki, która dostała swój srebrny puchar, podkreślający jej honorową pozycję.

I... zaczęła się ta najmniej przyjemna część. Pierwsi byli rodzice. Matka nawet się popłakała, a była niezłą aktorką, szczególnie, gdy miała odpowiednią ku temu publikę. Ojciec streszczał się, powiedział kilka rzeczowych słów, wzniósł swój kieliszek, wypił parę łyczków i usiadł.

Dopiero po tym zaczął się cyrk. Ludzie rzucali się do składania toastów jak zwierzęta w dziczy, obrzucając się przy tym mrożącymi krew w żyłach spojrzeniami. Musiałam słuchać jak każdy, kto tylko miał ochotę podlizać się babce, składa jej życzenia tak słodkie, że czułam, że za chwilę będę rzygać lukrem. Babka za to była zachwycona i wyrażała swoją aprobatę delikatnymi skinieniami głowy.

Marcin ziewał, chowając się za złożoną dłonią, a Kornela kręciła się na krześle jakby zaraz miała udać się za potrzebą. Wszyscy mieli już tego po dziurki w nosie. Sama czułam, że już mnie coś nosi. Dlatego wiedząc jak zareagują na to inni, wstałam, uprzedzając jakąś ubraną na pstrokato kobitkę.

– Babciu – zaczęłam, uśmiechając się sztywno i zauważyłam jak ta skamieniała, nie wiedząc czego może się po mnie spodziewać. Niech się nie obawia. Będę subtelna. – Chcę ci podziękować za wszystkie miłe słowa, którymi obdarzałaś mnie przez te wszystkie lata. – Spojrzałam na nią i miałam nadzieję, że moje kamienne oblicze wyraża wszystko, co tak naprawdę chcę przekazać. – Za wszystkie uczucia, którymi mnie obdarowałaś. Mam nadzieję, że uda mi się ci kiedyś za to wszystko... odwdzięczyć – zakpiłam i zamilkłam na chwili, pozwalając by po ludziach przeszła cicha fala poruszenia. – Sto lat, babciu!

Uniosłam wyżej kieliszek mojego bezalkoholowego szampana. Wszyscy również je wznieśli, ale jakoś tak drętwo, bez przekonania. Wiedziałam jaki wydźwięk miały moje słowa, bo nikt nie miał wątpliwości, że babka ani trochę nie jest wylewna w uczuciach i ani trochę nie przebiera w słowach, co w jednym krótkim stwierdzeniu oznacza, że jest po prostu cholernie niemiła. I nikt nie miał co do tego wątpliwości, a ja odważyłam się z niej zadrwić. Już czułam jak biją od niej gromy.

Usiadłam, a na sali zapanowała cisza. Po chwili przerwała ją ta jędza, odchrząkując lekko:

– Dziękuję. Myślę że wystarczy tych życzeń na dzisiaj. – Spojrzała na mnie ostro, ale ja udałam, że nic nie widzę. – Proszę o muzykę – rzuciła w stronę sceny, a po chwili salę wypełniły delikatne dźwięki kwartetu smyczkowego, które odrobinę oczyściły panującą tu atmosferę.

Dopiłam kieliszek do końca i wstałam.

– Ida! – usłyszałam i obróciłam się do babki.

– Co znowu?

– Co ty znów kombinujesz? – zapytała ciszej.

– Nic – burknęłam. – Chcę wyjść na zewnątrz, bo nie mogę znieść tej plastikowej atmosfery.

Zgromiła mnie wzrokiem, ale nic już nie powiedziała. Zeszłam z tego durnego piedestału i udałam się w kierunku patio. Gdy tylko poczułam powiew chłodnego powietrza, odetchnęłam z ulgą.

Boże! Jak ja jej nienawidzę! Uczestniczenie w tym przeklętym wydarzeniu było dla mnie męką porównywalną do katuszy piekielnych. Zamknęłam oczy, opierając się o barierki i zaczęłam miarowo oddychać. Raz. Wydech. Dwa. Wydech. Trzy.

Spokój. Musiałam odsunąć od siebie postać tej wiedźmy, jak woda odsuwa piasek, jak wiatr przesuwa chmury...

– Ida?

Odwróciłam się i zobaczyłam przed sobą dziewczyny z mojej szkoły. Nadię i Emilę. Dwie ślicznotki. Super-hiper-fantastycznie! O niczym innym teraz nie marzyłam...

– Co tu robicie? – zapytałam, lekko zaskoczona.

– Twoja mama nas zaprosiła.

– Moja mama?!

– Jako twoje koleżanki – uśmiechnęła się Nadia, ale w jej oczach dostrzegłam tę sztuczność, której pełno było wśród bogatych dzieciaków. Pojawiała się zawsze, gdy chcieli zatuszować swoje prawdziwe uczucia.

– Aha. Ok.

– Jeśli nie wierzysz możesz zapytać matki.

– Wierzę – mruknęłam. – To do niej podobne. Zaprasza obcych ludzi i mówi, że jesteśmy ze sobą blisko. To norma. Można się przyzwyczaić.

Dziewczyny spojrzały po sobie zaskoczone, ale w końcu tylko wzruszyły ramionami.

– Nasi rodzice też tu są, chyba mają jakąś sprawę do twojego ojca.

Kiwnęłam tylko głową. Jakoś sprawy biznesowe mojej rodziny niewiele mnie interesowały. A jeśli mogę być bardziej dosadna, to miałam je daleko w czterech literach.

– Chcemy z tobą porozmawiać... – zaczęła Emila i spojrzała na rudą towarzyszkę, jakby szukała u niej wsparcia.

Skrzyżowałam ramiona na piersi i spojrzałam na nie ostro.

– O czym?

– Bardziej o kim... – mruknęła Nadia. – O Wiktorze.

Wywróciłam oczami i westchnęłam niecierpliwie. Wiedziałam, że przez tego buca będę miała same problemy, powinnam przestać z nim rozmawiać, to może inni przestaną wypytywać i szukać jakiś niestworzonych historii.

– Miedzy wami... – zawahała się rudowłosa. – Czy... między wami coś jest?

– Antypatia i chęć mordu? Tak, owszem.

Wytrzeszczyły na mnie oczy zdruzgotane, więc odetchnęłam i tylko pokręciłam głową.

– Nie, nic między nami nie ma.

Dziewczyny uśmiechnęły się do siebie i wyprostowały, jakby na nowo odzyskały pewność siebie. Widać, że im ulżyło. Emilia pogładziła taflę brązowych włosów i spojrzała na mnie.

– Przekaż babci najserdeczniejsze życzenia – powiedziała i pożegnały się ze mną, nawet nie czekając bym to potwierdziła.

Odetchnęłam jeszcze raz chłodnym powietrzem, przyglądając się rozwieszonym na drzewach światełkom. Za mną słyszałam gwar, symfoniczną muzykę i rozbrzmiewające co jakiś czas perliste śmiechy. Nie potrafiłam się od nich odciąć. Nie potrafiłam. I nie myślałam, że kiedyś to powiem, ale... tęskniłam za tą cholerną szkołą.

***

Dziękuję Wam za wsparcie, gwiazdki, komentarze i wszystkie ciepłe słowa, którymi mnie zasypujecie. To naprawdę wiele dla mnie znaczy! <3

Continue Reading

You'll Also Like

3.4K 204 31
Marinette, uczennica Paryskiego Liceum i bohaterka Paryża próbuje wyznać Adrienowi swoje uczucia jednak zawsze kiedy ma mu powiedzieć że go kocha to...
1.1K 59 20
Większość cytatów z książki pt „Ania z Zielonego Wzgórza" autorstwa L. M. Montmogery
96.6K 5.6K 23
Hongbin to płatny zabójca, który ma jedną zasadę: nie zabija niewinnych. Nim zdecyduje się wykonać zlecenie, obserwuje ofiarę i dokładnie sprawdza je...
95.7K 6.8K 21
Dwudziestosześcioletni Louis Tomlinson pracuje w londyńskim przedszkolu, którego dyrektorką jest Ruth Payne, jako wychowawca sześciolatków. Zakochany...