Jestem Yami, jeszcze niewiele zostało i będę obchodziła osiemnaste urodziny. Mam ochotę...no, nie mam ochoty na nic...
Siedziałam sobie samotnie na starym pniu znajdującym się na pagórku obok lasu i wpatrywałam w niebo, gdy do moich uszu dotarł dziwny dźwięk. Mimo wszystko wstałam i skierowałam wzrok w stronę, z której dobiegały odgłosy. Dostrzegłam unoszące się nad ziemią kłęby dymu, do tego dochodziły przeraźliwe krzyki ludzi. Mieszkałam w małej wiosce położonej z dala od cywilizacji. Nieopodal znajdowały się jednak dwie opuszczone chaty, w których składowano siano i tym podobne. To właśnie tam wszystko się teraz rozgrywało.
To nie mój interes - pomyślałam. Tak w rzeczywistości, to nikt się mną nie przejmował. Rodzina nawet nie zauważa czy mnie nie ma, czy jestem. - Pewnie znowu coś przewrócili i panikują.
Nagle wszystko ucichło. Mieszkańcy pewnie o niczym nie wiedzieli... Trudno.
Zaczynało się już powoli ściemniać, więc niechętnie zeszłam z pagórka i powolnym krokiem dotarłam do wąskiej, głównej ulicy.
- Ygh...zapomniałam swetra - burknęłam i zawróciłam.
Było już trochę ciemno, ale znalazłam zgubę. Niespodziewanie usłyszałam czyjeś głosy i zza drzew wyszło trzech mężczyzn. Pierwszy, najstarszy, miał siwe, kręcone włosy i okulary. Drugi był wręcz ogromny. Miał ciemną skórę i słuchawki na uszach. Trzeci z kolei wyglądał na wkurzonego. Miał dość długie, granatowe włosy i miecz przy boku.
- Jakie piękne widoki! - mówił najstarszy.
- Nie po to tu jesteśmy - warknął szermierz.
- Och! Przepraszam panią, jest tu może jakaś wioska? - dostrzegł mnie starszy mężczyzna. Mówił to w sposób, który najzwyczajniej mnie irytował.
Westchnęłam cicho i wskazałam palcem na oddalone od nas domy.
- Proszę nie nazywać mnie ,,pani" - wypaliłam bez emocji i ruszyłam w kierunku domu. Jednak kiedy w końcu dotarłam, nikogo nie było widać. Pewnie już kładli się do łóżek.
- Przepraszam panią - powiedział ten sam głos co wcześniej, - czy wie pani, gdzie można tu znaleźć nocleg? - zapytał, a ja uderzyłam się w czoło z taką siłą, że odgłos rozniósł się echem po okolicy.
- Mówiłam już, proszę mnie tak nie nazywać - mruknęłam i wzięłam głęboki wdech. - To niewielka wioska i nie mamy tu gospód. Niech pan popyta - dokończyłam, a następnie wzruszyłam ramionami i ruszyłam przed siebie.
Stanęłam przed dębowymi drzwiami i wzięłam głęboki wdech. Za drewnem znajdował się korytarz, po drodze dwa pokoje i na końcu kuchnia. Dalej łazienka i wejście na ganek. Ściany były kremowe, a podłoga zimna. Dziadkowie i rodzice najpewniej jedli kolację. Otworzyłam drzwi i bezdźwięcznie weszłam do środka. Natychmiast otoczyło mnie ciepłe powietrze, więc pomyślałam, że na pewno pali się w piecu. Zdjęłam buty i weszłam na pierwszy stopień.
- Wróciłam - oznajmiłam w miarę głośno. Jednak...nikt nie odpowiedział. Pokonałam schody i dostałam się na piętro. Po lewej widniały drzwi na strych, tam przebywałam rzadko. Można tam było znaleźć jakieś stare zdjęcia oraz nieco zniszczone meble i ubrania. Na prawo znajdowały się jasne drzwi do mojego pokoju. Od razu weszłam do mojego schronienia. Był taki mały, ale zarazem przytulny. Okno było zasłonięte i panował tu półmrok. Opadłam na łóżko i przymrużyłam oczy.
Ten cudowny spokój przerwało pukanie do drzwi.
- Otwórz! - krzyknęła moja mama, więc zwlokłam się po chwili i zeszłam na parter. - OTWÓRZ, dziecko!
- Nie nazywaj mnie dzieckiem! - wrzasnęłam i otworzyłam drzwi ze złością na twarzy.
Aż się wzdrygnęłam.
- Szukamy nocle...
- Hę? - wydusiłam i zmarszczyłam czoło.
- To znowu TY? - prychnął ciemnowłosy. Już odtworzyłam usta, by mu odpyskować, gdy zostałam z premedytacją odepchnięta przez babcię. Zakołysałam się i uderzyłam w głowę. Gotowałam się ze złości. Zacisnęłam pięści tak mocno, że aż zbielały.
- Szukasz noclegu? - zapytała starsza kobieta z nadzwyczajną uprzejmością.
- Właściwie, to jest nas trzech - powiedział jakby od niechcenia.
- Z chęcią was przyjmiemy - dołączyła się do rozmowy moja matka.
Kilkanaście minut później wszyscy byliśmy już w kuchni.
- Och, to ciebie spotkaliśmy wcześniej w pobliżu lasu - zagaił. - Nie przedstawiłem się, jestem Froi Tiedoll, a to moi uczniowie - dodał oraz wskazał na chłopców, czy może raczej mężczyzn.
- Nazywam się Noise Marie - odezwał się w przyjazny i spokojny sposób ten ze słuchawkami.
- Przedstaw się - szepnął i szturchnął szermierza starszy człowiek.
- Jestem Kanda Yū - powiedział to tak, jakby tymi słowami robił komuś łaskę.
- A Ty, co?! Już nawet nie możesz się przedstawić?! - wypaliła moja mama, szarpiąc mnie za rękę. - Twój kuzyn, rówieśnicy i...
- Przestań mnie wreszcie porównywać do innych! - warknęłam oraz wyrwałam się. Już nie mogłam tego znieść. - Jestem Yami*! - wypaliłam, a wtedy zapadła cisza. Było słychać tylko krople deszczu na szybie.
| Yami - ciemność, mrok. Odniesienie do nieco -jak na razie- mrocznego charakteru|
Wyszłam z wściekłością z pomieszczenia, a kiedy już znalazłam się w swoim pokoju trzasnęłam drzwiami. Otworzyłam okno i weszłam na dach, gdyż w sumie nie padało zbyt mocno.
Chyba dziś nie pooglądam sobie gwiazd - pomyślałam ze smutkiem.
- Twoja matka powiedziała, że masz mi znaleźć posłanie - powiedział ciemnowłosy, gdy wszedł do pomieszczenia. Przez chwilę był zdziwionym tym, że mnie tu nie ma, więc niechętnie weszłam do pokoju.
- I świetnie - burknęłam, ale omijając go wyszłam z pokoju i poszłam po posłanie.
Wróciłam z całkiem porządną, błękitną kołdrą oraz prześcieradłem. Następnie wróciłam na strych po materac, który był okropnie ciężki.
- Trochę Ci to zeszło - oświadczył nieco oschle i zdjął z moich włosów pajęczynę.
- Wybacz, ale przytachałam tu...z resztą nie ważne - odpuściłam sobie sprzeczkę. Wzięłam z mojego łóżka poduszkę w kratkę i podałam mu ją. - Trzymaj - powiedziałam bez emocji. - Jakbyś czegoś potrzebował to mów. - dodałam i znów wyszłam na dach.
Chłopak wziął poduszkę bez słowa.
W nocy nie mogłam zasnąć.
Jestem pewna, że gdzieś już widziałam ten symbol...mieli go na mundurach - myślałam. - Kiedy byłam bardzo mała i byłam z dziadkiem, spotkaliśmy kobietę, która jak się okazało, była egzorcystą i ostrzegała nas przed Akumami. Widziałam ich już mnóstwo - wracałam myślami do przeszłości. Zamknęłam oczy i oderwałam się od tego nudnego świata.
Śniło mi się, że jestem z dziadkiem. Mamy wiosnę i oboje siedzimy pod kwitnącą jabłonią. Ciągle się uśmiecham. Nagle dziadek wstaje i zaczyna iść w mrok. Staram się go dosięgnąć, ale...
Otworzyłam oczy i spojrzałam na zegarek.
- Czwarta trzydzieści - mruknęłam i otarłam czoło z potu. Nie mogłam już zasnąć, więc ubrałam się i bezdźwięcznie wyszłam przez okno. Zabrałam ze sobą jedynie coś ciepłego i prezent od dziadka. Przeszłam cicho po dachu i zsunęłam się po rynnie. Wychyliłam głowę zza domu i rozejrzałam się. Pusto. Lekko uniosłam kąciki ust i pobiegłam do lasu. Z prawej strony promienie wschodzącego, pomarańczowego słońca zaczęły razić mnie w oczy, ale nie przejmowałam się tym i przyspieszyłam tylko. Po niemal kwadransie zatrzymałam się przed lasem i usiadłam na zwalonym klonie.
- Ach, chciałabym znów ćwiczyć z dziadkiem władanie bronią palną, ale jeszcze bardziej bronią białą! - westchnęłam i wsłuchałam się w ciszę poranka. W oddali dostrzegłam dwie sarny przechadzające się w wysokiej trawie. - Ciekawe czy....Przypomniałam sobie! - powiedziałam sama do siebie, - oni muszą być egzorcystami z tego zakonu, o którym mówił dziadek. W końcu sam tam pracował jako poszukiwacz, ale w końcu z powodu zdrowia przeszedł na emeryturę. O wszystkim opowiadał tylko mi... - mówiłam przyciszonym głosem.
Wtem jakiś dźwięk dotarł do moich uszu. Wstrzymałam oddech i nawet nie drgnęłam.
- Chyba coś słyszę - odezwał się pierwszy głos.
- Akuma?
Kojarzyłam ten ton.
- Och, jaki cudowny widok! Jaki ten świat jest cudowny!
No... to był na bank pan Froi Tiedoll. Jakże on mnie irytował. Co pięknego w tym świecie?
- Generale - warknął Kanda.
- Dobrze, sprawdźmy - odpowiedział zawiedziony.
Nie, nie, nie! Nie leźcie tu! - zaklinałam w myślach, wstając powoli i zaczęłam się cofać.
- Ruszyło się - oznajmił Noise Marie. - Chyba nas widzi - dodał, kładąc dłonie na słuchawkach.
- Ruszam - burknął szermierz.
- No to pięknie - palnęłam pod nosem.
- NIE! Kanda stój, to... - nie dokończył Marie, bo ciemnowłosy był już bardzo blisko mnie. Na nieszczęście poślizgnęłam się, bo poranna rosa nadal pokrywała ziemię i spadłam. Po chwili miałam przed nosem miecz.
C.D.N.
Słowa: 1350+