Firestarter| Daryl Dixon (POP...

By red_qnn

52.1K 3.5K 984

Obiecaj mi. Obiecaj, że przetrwasz i będziesz żyć. More

Wstęp
Bohaterowie
Soundtrack
I. ATLANTA
o. jaskółczy niepokój
i. uważaj na siebie
ii. zostaw mnie
iii. wybuch
iv. zagłada
v. pandemonium
vi. eksterminacja
vii. zbieg okoliczności
viii. stary znajomy
ix. bezpieczna przystań
x. w pułapce
xi. rick grimes
xii. gorzka prawda
xiii. mała syrenka
xiv. waszyngton
xv. utracona nadzieja
xvi. ostatnia sekunda
II. FARMA
i. blokada
ii. poszukiwania
iii. greene
iv. do ostatniej kropli krwi
v. postępy
vi. upadek
vii. dowód
viii. frankenstein
ix. sekret
x. brawura
xi. pustki
xii. szeryf
xiii. zawahanie
xiv. wspomnienie
xv. proces
xvi. dale
xvii. przyjaciel
xviii. każdy z nas
III. WIĘZIENIE
i. stałe miejsce
ii. blok c
iii. bełt
iv. cisza
v. wdzięczność
vi. ogniwo
vii. bracia krwi
viii. andrea
ix. łzy
xi. odkupienie
xii. pożegnanie
KSIĘGA POSTACI
SPITFIRE

x. warunek

666 62 14
By red_qnn

     Kwestia obstawy Ricka podczas negocjacji nie podlegała absolutnie żadnej dyskusji. Podobnie do składu osób, które mogły z nim pojechać. 

     Uczestnictwo Riley zostało skreślone już w momencie, w którym tylko subtelnie zasugerowała swoją chęć potowarzyszenia im w tym spotkaniu. Nie zgłosiła się, bo takie miała widzimisię - postać Gubernatora przyprawiała ją o gęsią skórkę mimo, że tego człowieka jeszcze nie spotkała. Chciała po prostu w jakikolwiek sposób przyczynić się do poprawy sytuacji, nawet jeśli tylko przez udzielenie Rickowi wsparcia moralnego. 

     — Nie. — odezwały się jednocześnie trzy głosy, skutecznie uciszając Riley. Daryl, John i Rick popatrzyli na nią przez chwilę twardymi spojrzeniami, po czym jak gdyby nigdy nic powrócili do przygotowań do wyjazdu. 

     — Przecież to nie ja będę z nim dyskutować. — próbowała wpłynąć na ich zdanie, jednak zdawało się, że cała trójka podjęła już decyzję i nie zamierzała jej zmieniać. — Mogłabym nawet siedzieć przez cały czas w samochodzie z Hershelem...

     — Nie będziesz się zbliżała do tego człowieka. — John posłał jej ostre spojrzenie, wymieniając magazynek w swoim pistolecie. Zerknął gdzieś ponad ramieniem Riley, odnajdując wzrokiem siedzącą na schodach, przysłuchującą się ich rozmowie Emily. — I żeby tobie też podobny pomysł nie wpadł przypadkiem do głowy!

     Emily uniosła do góry dłonie w geście kapitulacji i pokręciła głową, wyraźnie dając znać, że nie zamierza się w to mieszać.

     — Zajmiemy się nim. — do szatynki podszedł Daryl. Widział na jej twarzy rozdarcie i bezsilność, a także niespełnioną chęć udzielenia im pomocy w sprawie Gubernatora. — To niebezpieczny człowiek, Riley. A nasi już wystarczająco przez niego wycierpieli... Zostań tu z innymi i dopilnuj, żeby nic się nie odpieprzyło pod naszą nieobecność.

      Mogła jedynie utrzymać spojrzenie jego zmrużonych, lekko spuchniętych oczu i pokiwać głową. Żadne inne wyjście nie wchodziło w grę, jak po prostu przystać na decyzję podjętą przez Ricka i pozostałą dwójkę i zostać w więzieniu. Nie byłaby w stanie pomóc im podczas tych negocjacji - a przynajmniej w jakiś sposób przydałaby się przy przygotowaniu więzienia do obrony.

     Dlatego też ostatecznie wylądowała przy stoliku na bloku mieszkalnym, przetrzepując zebraną broń razem z pozostałymi członkami grupy. Do arsenału znalezionego w jednostce dorzucona została spora kolekcja broni znaleziona przez Ricka, Carla i Michonne w miasteczku rodzinnym Grimesów. Zapasy prezentowały się naprawdę imponująco, pozostało jedynie zadbać, by każdy karabin i pistolet był naładowany, a dodatkowe magazynki pozostawione w strategicznych miejscach.

     Riley milczała, wpychając kolejne naboje do magazynków. Perspektywa nadchodzącej walki napawała ją niepokojem i w pewnym stopniu również wstrętem. W powietrzu wisiała zapowiedź śmierci, która już wkrótce miała dosięgnąć tych żywych. Pozbawianie innych ludzi życia wprawiało ją w stan bliski paniki. Sama nigdy nie przyczyniła się do niczyjej śmierci. Miała ratować życia ludzkie, a nie je odbierać...

     W grę wchodziło jednak bezpieczeństwo jej grupy. Jej rodziny. Ludzi, którzy na przestrzeni ostatnich miesięcy stali się dla niej naprawdę ważni i bliscy. Ludzi, za których gotowa byłaby oddać naprawdę wiele. 

     Oni, albo my, tłumaczyła sobie Riley, próbując zdusić w sobie to okropne uczucie, że niedługo przyjdzie jej stanąć do walki z żywymi ludźmi. W głębi duszy wciąż liczyła, że nie stanie się czyimś katem... 

     — Carl, zanieś to na rampę. — Glenn wręczył chłopcu dwa pudełka z amunicją. Złapał kolejny zapas i zwrócił się ku Beth. — Te ukryj na mostku.

     — Karabiny do wieży, czy przy murku? — Carol spojrzała na młodego chłopaka, dźwigając naręcze broni. Azjata podrapał się po podbródku ze zmarszczonymi brwiami.

     — Zanieś je do wieży. Przy murku jest już wystarczający zapas, a te snajperki bardziej się przydadzą w walce z góry. — polecił, a siwowłosa pokiwała głową i ruszyła ku wyjściu z bloku.  

     Każdy robił co mógł, by przyspieszyć proces przygotowań i zadbać o odpowiednie ufortyfikowanie więzienia. Punkty dla strzelców były ukryte za drewnianymi osłonami, a część porzuconych na terenie więzienia pojazdów użyta w formie kryjówek. 

     Więzienie powoli, ale z widocznymi efektami, przygotowywało się na nieunikniony atak.

     — Popełniacie błąd. — gdzieś z głębi sali dotarł do nich zachrypnięty głos. Riley podniosła wzrok znad piętrzącego się stosu nabojów, odnajdując spojrzeniem sylwetkę Merla po drugiej stronie bloku. Mężczyzna nie brał udziału w tych przygotowaniach, a zamiast tego opierał się o drzwi i przyglądał pracującej grupie. — Powinniśmy załadować całą broń i odwiedzić Gubernatora. Przecież wiemy, gdzie teraz jest.

     — Sugerujesz, że mamy tam po prostu pojechać i go zabić? — Glenn rzucił ze zmarszczonymi brwiami. 

     — Dokładnie. — Merle pokiwał twierdząco. — Właśnie to mam na myśli.

     — Obiecaliśmy Rickowi, że będziemy czekać. — odezwała się Michonne. Kobieta bardzo aktywnie przykładała się do zadbania o bezpieczeństwo na terenie więzienia. 

     — Ta? A ja zmieniłem zdanie. — prychnął Dixon. Skrzyżował ramiona na klatce piersiowej i spojrzał na nich pochmurnie. — Nie zamierzam siedzieć tu bezczynnie, gdy mój brat tam jest. To nie w porządku.

     — Pojechało tam już czterech naszych ludzi... — odezwała się Riley. Choć sama również martwiła się o przebieg tego spotkania, wiedziała, jak bardzo ich ingerencja mogłaby skomplikować sprawę. — Jeśli się tam wybierzemy, możemy tylko pogorszyć sytuację.

     — Mogą zostać porwani, albo zabici. — dodał Glenn. — Coś może pójść nie po naszej myśli.

     — I tak się stanie! — Merle podniósł głos.

     — Ktoś cię w ogóle pytał o zdanie w tej kwestii? — syknęła Riggs, piorunując go spojrzeniem.

     — Mój tata sobie poradzi! — głos Carla rozbrzmiał w sali, a na twarzy chłopca zakwitło zacięcie i wiara w czyny ojca. 

     — Przykro mi chłopcze, ale głowa twojego tatuśka może niedługo trafić na pal. — mruknął Merle, odprowadzając wzrokiem oddalającą się postać chłopca. Jego tekst sprawił, że Emily gwałtownie odstawiła karabin na stolik.

     — Nie odzywaj się do niego w ten sposób. — warknęła brunetka, ledwo panując nad swoją złością. — Najlepiej w ogóle do niego nie mów.

     — Bez nerwów, pani ordynator — Merle schylił nieco głowę. — Dzieciak powinien zdawać sobie sprawę z tego, z kim mamy do czynienia.

     Obecni w sali poczekali, aż Carl opuści pomieszczenie. Gdy rozbrzmiał za nim dźwięk zatrzaskiwanych drzwi, Glenn zacisnął mocno szczękę i podszedł do Merla.

     — To jest zły pomysł. — syknął Koreańczyk. — Ryzyko jest zbyt duże. Nie będziemy narażać więcej ludzi. To moja ostateczna decyzja. 

     Odwrócił się, aby przejść na drugą stronę bloku i zabrać stamtąd resztę ekwipunku, jednak głośny śmiech Merla zatrzymał go w miejscu. Starszy Dixon kręcił głową z szerokim uśmiechem na ustach.

     — Jeśli naprawdę wierzycie, że z tych negocjacji wyniknie cokolwiek dobrego, to jesteście po prostu bandą naiwnych idiotów. — skwitował ich Merle. Riley zmarszczyła lekko brwi, widząc jak mężczyzna sięga po jeden z porzuconych z boku plecaków i kładzie go na blat. Zaczął sięgać po poszczególne sztuki broni, jak gdyby nigdy nic ładując ją do środka.

     — Co ty robisz? — spytała, uważnie obserwując jego czyny.

     — To, co powinienem był zrobić już dawno, Doktorku. — mruknął Merle, wrzucając do plecaka więcej amunicji. Kobieta poczuła, jak budzi się w niej powoli rosnąca złość.

     — Nie możesz tam pójść — pokręciła energicznie głową, podnosząc się powoli z zajmowanego miejsca. — Mieliśmy tutaj zostać! Tylko pogorszysz całą sytuację! 

     — Nie będę tu siedział już ani minuty dłużej, skarbie — wychrypiał Merle. — Ktoś musi w końcu zająć się tym jak mężczyzna.

     Riley patrzyła na niego z niedowierzaniem. Przecież wszystko szlag trafi, jeśli Dixon postanowi zakłócić spotkanie Ricka z Gubernatorem!

     — Nigdzie nie pójdziesz — Glenn spojrzał na niego gniewnie, zamykając drzwi do bloku. 

     — Nie potrzebuję pozwolenia — parsknął Merle, nawet na niego nie patrząc. — Nie zatrzymasz mnie, dzieciaku.

     — Mieszkasz pod naszym dachem, a więc na naszych zasadach. — syknęła Emily, mierząc starszego mężczyznę wściekłym wzrokiem. — Michonne się dostosowała, więc czemu ty nie możesz?!

    — Bo tam jest mój brat! — zagrzmiał starszy Dixon, gromiąc ją spojrzeniem. Po jego wcześniejszym rozbawieniu nie było śladu. — Co z wami, ludzie? 

     Rzucił pod nosem paroma przekleństwami i zabrał z blatu plecak, po czym zarzucił go sobie przez ramię i ruszył schodkami w stronę wyjścia. Na jego drodze stanął jednak Glenn.

     — Nigdzie nie idziesz. — Azjata wycedził przez zaciśnięte zęby, gotów do podjęcia ostatecznych środków, byleby tylko zatrzymać Dixona w więzieniu.

     — Miejże jaja, chłopaku — prychnął mu w twarz. — Facet zmacał ci dziewczynę, a ty zachowujesz się jak mała pizda. 

     Riley dostrzegła kątem oka, jak Maggie wyraźnie spięła się na jego słowa. Dziewczyna z ogromnym szokiem przyjęła informacje, które wyjawił właśnie Merle. Do czego posunął się ten człowiek?

     — Zejdź mi z drogi. — warknął Merle. 

     — Nie.

     W kolejnej chwili stało się kilka rzeczy na raz. Merle popchnął Glenna, chcąc przedostać się do wyjścia, jednak młody Koreańczyk nie zamierzał tak łatwo się poddać. Odpowiedział mu tym samym i już po chwili oboje stoczyli się ze schodków na podłogę, szarpiąc się i próbując przygwoździć do ziemi tego drugiego.

     Riley poderwała się z miejsca, widząc jak Emily i Maggie doskakują do szarpiącego młodszym chłopakiem mężczyzny. Próbowały go odciągnąć, jednak Merle z łatwością odepchnął jedną, a drugiej błyskawicznie podciął nogi. Do akcji wkroczyła Michonne. Złapała go za ramię i wykręciła je, a Merle krzyknął z wściekłości, próbując wyrwać się czarnoskórej. Jednocześnie złapał Glenna za szyję i przycisnął go do ziemi, mocno ściskając gardło chłopaka.

     Zatrzymał się nagle z wzrokiem wbitym w ziemię, gdy usłyszał przed sobą odgłos odbezpieczanej broni.

     Wszyscy na moment zamarli. Merle podniósł powoli głowę, a jego oczy spotkały widok lufy wymierzonej prosto w jego czoło. Powiódł wzrokiem za ściskającymi szkielet pistoletu smukłymi dłońmi, przechodząc do okalającej ramiona jego napastnika czarnej kurtki, aż wreszcie dotarł do bladej twarzy z otwartymi szeroko oczami. 

     — To chyba jakieś jaja... — sarknął Merle pod nosem.

     — Puść go. — syknęła Riley, trzymając pewny uścisk na broni. Jej palec wskazujący lekko dotykał spustu, choć dudniące w piersi serce skutecznie uniemożliwiało wykonanie jakiegokolwiek więcej ruchu.

     — Proszę, proszę. Kociak pokazuje pazurki. — Merle przekrzywił nieco głowę, a na jego ustach wystąpił krzywy uśmiech. — Zabieraj tego gnata sprzed mojej twarzy, Doktorku.

     — Najpierw puść Glenna. — wycedziła przez zaciśnięte zęby. 

     Nie wiedziała, co w nią wstąpiło. W pierwszej chwili stała tam jak sparaliżowana, a w następnej chwytała już za swój pistolet i doskakiwała do Merla, dosłownie zabijając go wzrokiem. Widok mężczyzny duszącego powoli Glenna i stawiającego opór pozostałym członkom grupy zbudził w niej potrzebę utrzymania porządku w więzieniu i zapewnieniu jego mieszkańcom bezpieczeństwa.

     A Merle, cóż, Merle skutecznie jej to uniemożliwiał.

     — Doktorku. — powtórzył Dixon, powoli się prostując. Jego ręka wciąż zaciskała się luźno wokół szyi Glenna, jednak chłopak był w stanie już przynajmniej normalnie oddychać. Wpatrywał się w szoku w stojącą nad nim Riley, próbując jednocześnie wyrwać z żelaznego uścisku Dixona. — Opuść broń.

     — Dopiero, gdy przestaniesz zachowywać się jak ostatni idiota i się uspokoisz. — warknęła Riley, zbliżając się do niego o krok. Lufa pistoletu dotykała już czoła mężczyzny. — Zejdź z niego. 

     Przez chwilę walczyli na spojrzenia, a nikt nie odważył się ruszyć, czy cokolwiek powiedzieć. Riley odnosiła wrażenie, że wszyscy przestali nawet na moment oddychać... Merle w końcu jednak puścił Glenna i bardzo powoli uniósł obie dłonie, nie spuszczając wzroku ze stojącej przed nim, mierzącej do niego kobiety. 

     — Kto by pomyślał — rzucił Merle lekko kpiącym tonem, podnosząc się powoli z Glenna. U boku chłopaka momentalnie pojawiły się Maggie i Emily, pomagając mu stanąć na nogi. Dixon wyrwał swoje ramię z uścisku Michonne i skupił całą swoją uwagę na stojącej przed nim szatynce. — Pani doktor zamieniła stetoskop na spluwę... a taka miła dziewczyna kiedyś była. Eh, smutne, co apokalipsa robi z ludźmi...

     — Mogłabym dokładnie to samo powiedzieć tobie. — Riley zmrużyła lekko oczy. Mimo, że dziewczyny pomogły już Glennowi odejść na bok, ona wciąż nie zmieniła swojej pozycji. Ściskała w rękach swój pistolet, jakby od tego miało zależeć jej życie. — Nie będziesz wprowadzał tutaj chaosu, Merle. Nie będziesz robił jeszcze więcej problemów i pogarszał naszego i tak beznadziejnego już położenia.

     — Nie pogarszam go, Doktorku, tylko patrzę realistycznie na jedyne logiczne wyjście. — parsknął Dixon, opuszczając powoli dłonie. — Jeśli Gubernator nie zginie, nigdy się od niego nie uwolnimy. Żadne negocjacje nie pomogą, żadne spotkania na neutralnym gruncie. Będzie krążył  wokół nas jak drapieżnik wokół ofiary, a gdy na moment opuścimy gardę, zaatakuje ze zdwojoną siłą. Rozmiecie nas w pył, a wtedy pożałujecie, że kiedykolwiek przekroczyliście próg Woodbury.

     — Rick podjął decyzję. — kobieta pokręciła głową. — Czy nam się ona podoba czy nie, zastosujemy się do jego planu. Nikt się stąd nie ruszy i nie będzie próbował sabotować tamtego spotkania. Jest tam Daryl, jest John, jeśli cokolwiek pójdzie nie tak, Gubernator już będzie martwy. Ale dopóki nasi tutaj nie wrócą, żadne ingerencje z zewnątrz nie wchodzą w grę. Rozumiesz? 

     Dixon przyglądał jej się jeszcze przez chwilę, jakby analizował jej poważną twarz, jej słowa, czyny, całą jej postawę. Tak jakby starał się dojrzeć gdzieś w zielonych, zmrużonych gniewnie oczach cień Riley, którą znał jeszcze ze szpitala w Atlancie. 

     Ale ostatecznie nie potrafił dostrzec nic, poza ogromnym zapałem i nieustępliwością. Dwoma zjawiskami tak bardzo niepasującymi mu do postaci pani doktor. 

     — No dobra — wypuścił z siebie ciężko powietrze, powoli się wycofując. — Ale żeby nie było później, że was nie ostrzegałem... Wszyscy doskonale wiecie, jak to się skończy. Próbujecie tylko naiwnie wmawiać sobie, że wasz szeryf cokolwiek ugra na tym spotkaniu. 

     Wspiął się po schodkach i otworzył zakratowane drzwi, chcąc wyjść na teren przed blokiem. Zatrzymał się jednak w przejściu i zwrócił jeszcze raz ku stojącej na środku sali, uzbrojonej dziewczynie.

     — Jedyne, co wam może ugrać, doktorku, to zbiorowy grób dla każdej osoby, która przebywa w tym więzieniu.

*   *   *   *   * 

     Bała się instynktownego działania.

     Odruchów bezwarunkowych, reakcji, na które zupełnie nie miała wpływu. Jak wtedy, gdy z wielką łatwością podniosła na żywego człowieka broń, mimo, że dosłownie chwilę wcześniej przerażała ją sama myśl o sprawieniu komuś krzywdy. Zwłaszcza, gdy był to ktoś, kogo znała jeszcze przed apokalipsą.

     Riley siedziała na mostku łączącym przejścia między dwoma sektorami, otoczona delikatnym wiatrem i grzejącymi ją w twarz promieniami słonecznymi. Po zajściu z Merlem przeprosiła na moment towarzystwo i pod pretekstem przeniesienia większej ilości amunicji, udała się na mostek. Prawda była taka, że potrzebowała po prostu złapać głęboki oddech.

     O tym, że trzęsły jej się dłonie, zorientowała się dopiero, gdy znalazła się na świeżym powietrzu. Ściskała pistolet tak mocno, że jego elementy odbiły się niemal po wewnętrznej stronie jej dłoni, na chwilę zostawiając na jej skórze czerwone ślady. Zaślepiona gniewem, jaki obudził w niej Merle, a także paniką na widok krzywdy dziejącej się bliskim jej osobom, zadziałała bez chwili zawahania.

     Dixon patrzył na nią później z zaciekawieniem. Tak, jakby jej reakcja nie tyle go zdenerwowała, co po prostu zaintrygowała. Nie znał jej od tej strony. 

     Właściwie sama siebie od tej strony nie znała.

     Czy to, z jaką łatwością sięgnęła po broń, mogła zwalić na działanie pod wpływem instynktów? Czy może po prostu spowodowane było to strachem o zdrowie jej najbliższych?

     Drzwi po jej prawej otworzyły się, a na mostek wyszła jakaś osoba. Riley nie otworzyła jednak oczu, oddając się jeszcze na moment chwili samotności, jaka jej pozostała. Usłyszała zbliżające się kroki, a także strzelenie kości w czyichś kolanach, gdy ta osoba schyliła się, aby usiąść obok niej.

     Otworzyła wreszcie oczy i odwróciła głowę, napotykając zmartwione spojrzenie Glenna.

     — Jak szyja? — spytała łagodnie. Chłopak sięgnął dłonią w stronę swojego gardła, przejeżdżając opuszkami palców po nieco zaczerwienionej skórze.

     — Nie najgorzej — wzruszył ramionami. Przełknął ciężko ślinę i skrzywił się lekko. — Czuję się trochę, jakbym po prostu bardzo długo kaszlał... 

     — Masz opuchniętą krtań. To normalne. — posłała mu pocieszający uśmiech. — Gdyby ścisnął cię chociaż odrobinę mocniej, nie mógłbyś teraz w ogóle mówić.

     — Dobrze wiedzieć... — szepnął Glenn markotnie, wbijając wzrok w swoje dłonie.

     Między dwójką przyjaciół zapadła cisza. Riley z powrotem odwróciła głowę w stronę lasu, wodząc spojrzeniem po drzewach i przechadzających między nimi szwendaczach. Cisza panująca dookoła w pewien sposób ją uspokajała, ale jednocześnie w pewnym stopniu również przygnębiała. Ponieważ nie wiedziała, czy to nie ostatni taki moment, zanim konieczne będzie ponowne sięgnięcie po broń.

     — Słuchaj... — Glenn odchrząknął nagle, przerywając dłużące się milczenie. Riley spojrzała na niego pytająco. Miał lekko zmarszczone brwi, a na czole delikatną zmarszczkę, która sugerowała, że coś go mocno trapiło. — Odnośnie tamtej sytuacji... 

     — Zareagowałam może trochę impulsywnie, fakt. — przerwała mu, nagle trochę przybita możliwością, że inni spojrzą na jej czyn negatywnie. Nie pomyślała o tym wcześniej, ale zdawała sobie przecież sprawę, jak tak mała rzecz może wpłynąć na postrzeganie drugiego człowieka. Nie chciała, aby pozostali zmienili do niej nastawienie...

     — Nie, nie o to mi chodzi. — chłopak pokręcił szybko głową. — Chciałem ci po prostu podziękować, Riley. 

     Zamrugała szybko, odwracając ku niemu głowę. 

     — Komunikacja z Merlem zawsze była skomplikowana... Sama z resztą na pewno pamiętasz, jak wyglądało to jeszcze w Atlancie. — Azjata prychnął cicho pod nosem i pokręcił głową. — Nie było mowy o ugodowym rozwiązywaniu problemów, czy słuchaniu poleceń innych... Dixon zawsze musiał postawić na swoim i nie obchodziło go, co inni mieli do powiedzenia.

     Oczywiście, że pamiętała. Wiele razy przychodziło jej do głowy, że przez wybuchowy charakter Merla na terenie obozowiska w końcu dojdzie do jakiejś tragedii. Sprawujący wtedy rolę nieoficjalnego lidera Shane niekoniecznie potrafił dogadać się z braćmi Dixon, co nieraz prowadziło do mniejszych lub większych konfliktów. Merla nie dało się po prostu poskromić, a jego młodszy brat był wtedy jeszcze inną osobą, niż obecnie. Nie potrafił mu się przeciwstawić, więc ślepo podążał za Merlem, przystając na jego często durne decyzje i zachowania. 

     — Robię co mogę, żeby utrzymać tu porządek, Ri. Ale z tym gościem obok jest to naprawdę cholernie trudne... — wyznał w końcu Glenn. Riley zerknęła na niego z boku. Był rozdarty, jakby objęcie przywództwa w więzieniu go przytłoczyło. Nie dziwiła mu się, ogarnięcie całego tego bałaganu było ciężkim zadaniem. — Zwłaszcza, że jedyną osobą, której w minimalnym stopniu słucha, jest Daryl. Od Johna trzyma się z daleka, do decyzji Ricka podchodzi jak do jakichś żartów... a na wszystkich innych patrzy z góry. Jak my mamy żyć z kimś takim pod jednym dachem?

     — Chciałabym wierzyć, że możliwe jest, aby Merle się zmienił. — powiedziała cicho Riley. — Ale po tym dzisiejszym wyskoku... sama już nie wiem. Bardzo długo sama go broniłam i próbowałam znaleźć jakieś usprawiedliwienie dla jego zachowania, ale ta akcja przekroczyła już wszelkie granice. Nie wiem, czy istnieje szansa na współpracę, skoro za nic ma decyzje podejmowane przez Ricka i próbuje stosować wobec nas przemoc. 

     — Gdybyś nie wyciągnęła wtedy tego pistoletu... — Glenn pokręcił głową i wypuścił z ust płytki oddech. — Gość by mnie chyba po prostu udusił. Bez najmniejszych skrupułów. I ja mam po tym udawać, że wszystko jest okej? Że wcale nie nosi mnie na jego widok, na sam dźwięk jego głosu? Cholera, Riley... Krew mnie zalewa, gdy tylko widzę go w pobliżu Maggie i... i... 

     Przysunęła się bliżej chłopaka i złapała go za przedramię w czułym geście. Glennowi trudno było uporządkować swoje myśli i dobrać odpowiednie słowa. Plątał się we własnej wypowiedzi, powoli tracąc resztki cierpliwości. 

     — Wracam myślami do tej nocy w Woodbury każdego dnia... I przeklinam sam siebie, że pozwoliłem im nas rozdzielić. — wycedził przez zaciśnięte zęby. Riley słuchała go uważnie, uświadamiając sobie, jak ciężko było mu wrócić do siebie po tamtych wydarzeniach. W dodatku w jej uszach wciąż dudniły słowa wypowiedziane wcześniej przez Merla... — Że pozwoliłem żeby Gubernator... żeby on... I sam ledwo uszedłem tam z życiem, wiesz? Wpuścił do mnie szwendacza, Riley, a ja prawie pozwoliłem się zabić. Ale to nic w porównaniu z tym, przez co przeszła Maggie. W porównaniu do tego, co zrobił jej tamten skurwysyn...   

     Wypluwał z siebie słowa niczym lawina, puszczając wszelkie blokady, jakie powstały w nim od czasu tamtego wypadku. Tłumaczył jej, z wielką dokładnością, jak wiele by dał, żeby cofnąć czas i temu zapobiec. Ile byłby w stanie poświęcić, żeby oszczędzić swojej ukochanej cierpienia, upokorzenia, jakie zafundował jej Gubernator. 

     Jak bardzo chciałby go zabić

     — Nie wiem, co wyniknie z tych negocjacji. — skwitował w końcu, wbijając wzrok w ścianę lasu przed nimi. — Nie wiem, czy Rickowi uda się znaleźć pokojowe rozwiązanie... Ja nie potrafię wyobrazić sobie dalszego życia ze świadomością, że Gubernator żyje sobie spokojnie w tym swoim pieprzonym miasteczku. Że nie dosięga go kara za to zrobił, że nie musi mierzyć się z żadnymi konsekwencjami. Nie potrafię, Riley, po prostu nie potrafię.

     Szatynka zamyśliła się na chwilę, głowiąc nad odpowiedzią, jakiej mogłaby mu udzielić. Następnie wyprostowała się, odchrząknęła i zwróciła do przyjaciela.

     — Zawsze wychodziłam z założenia, że wszystkie twoje czyny, wszystkie decyzje, powoli sumują się wraz z biegiem życia i budują to, jakim człowiekiem jesteś. — zaczęła, a Glenn spojrzał na nią z zaciekawieniem. — A każdy wybór, nieważne jak błahy by ci się wydawał, może mieć naprawdę ogromne konsekwencje w przyszłości.

     — Coś jak efekt motyla? — zagaił Koreańczyk, drapiąc się po niewielkim zaroście. 

     — Dokładnie. Coś, co na pierwszy rzut oka wydaje się nieistotne, w rzeczywistości może mieć naprawdę poważny wpływ na twoje dalsze życie. — zgodziła się dziewczyna. — Zakładając więc, że Gubernator prowadzi taką, a nie inną taktykę od jakiegoś czasu... Wszystkie jego decyzje kumulują się i powoli, ale skutecznie, prowadzą do jego nieuniknionej klęski. Wierzę, że nadejdzie dzień, w którym spadną na niego konsekwencje każdej krzywdy jaką kiedykolwiek wyrządził drugiemu człowiekowi.

     Glenn zamyślił się, przyswajając jej słowa. Riley przyglądała mu się ostrożnie, zastanawiając się, czy aby na pewno dobrze ubrała w słowe swoje przekonanie. Myślała nad tym już od jakiegoś czasu, próbując zwalczyć w sobie strach przed tym człowiekiem. Podchodziła do całej sprawy z różnych perspektyw, aż wreszcie zdecydowała na podejście sugerujące, że karma prędzej czy później dopada każdego. 

     — Myślisz, że damy radę? — spytał nagle Glenn. — Że uda nam się go powstrzymać? Obronić więzienie? 

     — Myślę, że na pewno będzie to ciężka walka. — westchnęła Riley. — Gubernator wydaje się silnym przeciwnikiem, tylko że... Na każdego silnego znajdzie się w końcu ktoś silniejszy.

*   *   *   *   * 

      Rick, wraz z grupą towarzyszącą mu podczas spotkania, powrócił do więzienia jeszcze przed zachodem słońca. Ich powrót postawił wszystkich na nogi i sprawił, że część osób wyszła mu naprzeciw jeszcze zanim zdołał w ogóle wysiąść z samochodu. Nie odpowiedział na pytania, które od razu zostały na niego zrzucone. Wydawał się wyczerpany po tym spotkaniu. 

     Pozostała trójka również nie wyglądała na szczególnie zadowoloną. John trzasnął mocno drzwiami po wyjściu z auta, a jego pięści były tak mocno ściśnięte, że aż pobielały mu knykcie. Hershel bez słowa pokuśtykał za szeryfem, wbijając wzrok w ziemię i unikając zniecierpliwionych spojrzeń pozostałych osób.

     Daryl wyszedł jako ostatni, ociągając się nieco przy wejściu na blok. Kusznik na dłużej zawiesił wzrok na stojącej z boku, przyglądającej im się Michonne, zanim sam również wszedł do środka.

     — Widziałem się z Gubernatorem. — oznajmił Rick, gdy wszyscy zebrali się już w sali na bloku. Przetarł zmęczoną twarz dłońmi i westchnął ciężko — Rozmawialiśmy. 

     — Tylko wasza dwójka? — zagaił trzymający się z tyłu Merle. Rick pokiwał twierdząco, a brat Daryla prychnął cicho pod nosem. — Trzeba było zaatakować, póki mieliśmy okazję...

     — Chce przejąć więzienie. — zakomunikował Rick. — I zabić nas wszystkich, za to, co stało się w Woodbury.

     Riley przełknęła ciężko ślinę. Gdzieś w głębi duszy spodziewała się, że to spotkanie nie zakończy się pomyślnie... ale mimo wszystko trzymała się tej głupiej, naiwnej myśli, że Gubernator ulegnie

     Po zebranych przeszły szepty poruszenia. Twarze wypełniło przerażenie.

     — Nie było żadnej szansy na ugodę? — odezwała się Carol.

     — Zaproponowałem rozwiązanie. Podzielenie terenu. Ale Gubernator nie przyjechał tam, żeby negocjować. Przyjechał, żeby zmusić nas do kapitulacji. — Rick powiedział przez zaciśnięte zęby. 

     Nie rezygnuje z ofensywy, pomyślała Riley. Co jeszcze wydarzyło się w Woodbury, że ten człowiek aż tak bardzo zdeterminowany był do dokonania zemsty? 

     — Zaatakuje nas, to jest pewne. Dlatego musimy być przygotowani w każdej chwili. — ciągnął Rick. Rozejrzał się po obecnych, wodząc wzrokiem po ich bladych, przestraszonych twarzach. Pokiwał z wolna głową i zmarszczył brwi. — Idziemy na wojnę.  

*   *   *   *   * 

     — Mów.

     John westchnął przeciągle i zerknął na stojącą obok niego, gapiącą się w jego twarz dziewczynę. Riley od rana nie dawała mu spokoju, dopytując o szczegóły spotkania Ricka z Gubernatorem. Od momentu, w którym wrócili do więzienia, widziała że coś jest nie tak. Starszy policjant wydawał się być jakiś nieobecny, tak jakby głowił się mocno nad jakąś dręczącą go sprawą. Nie chciał jej jednak zdradzić, co go tak bardzo martwiło.

     — Riley... Naprawdę nie wiem, co chcesz ode mnie usłyszeć. — wzruszył ramionami, siląc się na neutralny ton. Poprawił uścisk na trzymanym łomie i przejechał nim po siatce, tym samym zachęcając snującego się po drugiej stronie sztywnego do podążania za przedmiotem.

     — Coś jest z tobą nie tak — parsknęła dziewczyna, kopiując jego czynność, tylko że z metalową rurką. Ich dwójka zajmowała się odciąganiem zainfekowanych od drogi wjazdowej. Zamierzali wybrać się później na ostatnią wyprawę zaopatrzeniową, a przez noc zebrało się obok bramy sporo nieumarłych. — No gadaj! Co tam się stało?

     — Już ci przecież powiedziałem. — przewrócił oczami. — Z resztą, nie było mnie przecież przy tym spotkaniu, więc nie wiem nic poza tym, co powiedział Rick. 

     Szatynka zatrzymała się na moment i spojrzała na przyjaciela, mrużąc podejrzliwie oczy.

     — Kłamiesz. — stwierdziła po dłuższej obserwacji, a John westchnął ciężko. 

     — Powiedziałem ci tyle, ile wiem. — tłumaczył się, ale Riley wciąż patrzyła na niego z powątpiewaniem. — Nie wydarzyło się tam nic więcej. Spytaj Daryla, jak mi nie wierzysz.

     — Pytałam! — rzuciła sfrustrowana. — I też nie chce powiedzieć nic więcej! Zmówiliście się jak nic!

     — Po prostu nic więcej się tam nie stało. — powiedział po raz dziesiąty tego dnia. 

     — Coś ukrywacie. — stwierdziła dziewczyna, mierząc go wzrokiem. — Ty, Daryl i Rick... Nie podoba mi się to. 

      Zbliżyła się do siatki i wbiła nieumarłemu nóż w czoło. Prawda była taka, że cała trójka zachowywała się dziwnie. Snuli się po więzieniu szepcząc między sobą, a gdy na horyzoncie pojawił się ktoś inny, udawali że nic się nie dzieje. Większość osób była zbyt zaaferowana przygotowaniem do ataku, żeby zwrócić na to uwagę, jednak Riley spędziła z Johnem większość poranku i dzięki temu dostrzec mogła jego dziwne zachowanie. 

     A fakt, że wszyscy troje milczeli jak grób, tylko potęgował rosnące w niej podejrzenia.

     — Słyszałam, że podobno wybieracie się po zapasy.

      Riley i John odwrócili się, słysząc za sobą głos. Michonne stała za nimi, zerkając między szatynką, a jej starszym przyjacielem. Na plecach zawieszoną miała swoją nieodłączną katanę.

     — To prawda — Riley uśmiechnęła się do niej pogodnie, mimowolnie zerkając kątem oka na Johna, który spiął się dziwnie na widok czarnoskórej. Kobieta rzuciła mu spojrzenie spod zmarszczonych brwi, po czym skupiła całą swoją uwagę na samurajce. — Chcemy upewnić się, że mamy wystarczająco prowiantu dla Judith, na wypadek gdyby konieczna była ucieczka.

     Michonne pokiwała powoli głową. Jak dotąd zamieniła z Riley tylko parę słów, a przez większość czasu trzymała się jednak z boku. Była tajemnicza i małomówna, ale Riley wcale to nie przeszkadzało. Poznała już jeden przypadek, który potrzebował miesięcy na choć minimalne otworzenie się na nią. 

     — Mogłabym do was dołączyć? — zapytała samurajka, przenosząc ciężar ciała na drugą nogę. Choć przebywała z nimi w więzieniu już jakiś czas, dalej podchodziła do wszystkich z dystansem i pewną dozą nieufności. Mimo wspólnego celu i wspólnego wroga, trzymała gardę wśród nowej grupy. 

     A o dołączenie do wypadów, czy zwykłego likwidowania nieumarłych, pytała wcześniej z cieniem niepewności. Tak, jakby obawiała się, że jej się odmówi.

     — Jasne, że tak — Riley uśmiechnęła się do niej szeroko. — Przyda nam się dodatkowa para rąk. Prawda, John?

     Mężczyzna zdawał się ocknąć z jakiegoś transu dopiero, gdy Riley dźgnęła go łokciem w brzuch. Posłała mu zdezorientowane spojrzenie, a John pokiwał energicznie głową.

     — Tak, pewnie! — rzucił nieco głośniejszym tonem. Riley cofnęła nieco głowę, mierząc go pełnym podejrzeń wzrokiem. Westchnęła i przeniosła spojrzenie na lekko zaskoczoną czarnoskórą. 

     — Ruszamy jak tylko uporamy się z tymi tutaj... — wskazała kciukiem na tuzin nieumarłych sięgających w ich kierunku przez siatkę. — Jak masz teraz coś do zrobienia, to po prostu po ciebie przyjdziemy.

     — W porządku. — kąciki ust Michonne uniosły się delikatnie. — Dixon prosił mnie o pomoc przy czymś w kotłowni, ale to pewnie zajmie tylko chwilę.   

     — W takim razie widzimy się później. — Riley uśmiechnęła się do niej, po czym odprowadziła wzrokiem oddalającą się postać samurajki. Gdy miała pewność, że kobieta odeszła na wystarczającą odległość, posłała Johnowi ostre spojrzenie. — Co to miało być?

     — Co niby?

    — To — parsknęła, gestykulując w jego stronę. — Wyglądałeś, jakbyś zobaczył ducha. Dobrze się czujesz?

     John nie odpowiedział jej. Zamiast tego mruknął coś pod nosem i odwrócił się z powrotem w stronę siatki, wbijając łom w głowę następnego zarażonego w swoim zasięgu. Riley przez moment przyglądała mu się uważnie, ale ostatecznie również zajęła się zabijaniem nieumarłych.

     Niecałe pół godziny później skończyli oczyszczać wjazd i wrócili na teren bloku C, aby zabrać ekwipunek potrzebny im na drogę. Riley zarzuciła sobie plecak na ramię i wcisnęła pistolet do kabury przy udzie, po czym zeszła szybkim krokiem po schodach. Ruszyła w stronę celi swojego przyjaciela, jednak zatrzymała się, gdy na salę wszedł Daryl.

     — Skończyliście już pracę? — zapytała, podchodząc do niego. Dixon pokiwał z wolna głową, odkładając kuszę na stolik.

     — Mostek zabezpieczony. Ustawiliśmy też dodatkowe blokady, żeby można było łatwiej strzelać. — mruknął w odpowiedzi, a Riley zmarszczyła nieco brwi.

     — Nie miałeś przypadkiem robić czegoś w kotłowni? — podrapała się po głowie.

     — W kotłowni? — powtórzył Daryl, równie zaskoczony co ona. — Niby czemu?

     — Michonne powiedziała, że prosiłeś ją o pomoc przy czymś... — wymamrotała, a jej słowa ucichły pod koniec, gdy w głowie pojawiła się niebezpieczna myśl. Riley zbladła, zdając sobie sprawę ze swojego błędu.

     — Nie widziałem jej od rana — Daryl pokręcił głową. Zanim szatynka zdołała wyrazić swoje obawy, na blok wpadł zdyszany Rick.

     — Widzieliście gdzieś Merla? 


Continue Reading

You'll Also Like

110K 8.3K 68
- Zobaczmy, zobaczmy... Ach, cóż za bajzel! Co w tej głowie siedzi? Hm, hm... Lojalna, nie ma co... Hojność... A więc to tak... Wszystko pomieszane...
66.9K 1.5K 43
Co by było gdyby Hailie zgodziła się wyjść za Adrien podczas tej pamiętnej kolacji?
9K 510 13
'I only want you if you're bad for me I only want you if you want to damage me I only want you if you know that you're using me I only want you if yo...
655 53 13
- Nie puszczę cię znowu samej! - wykrzyczał jej prosto w twarz. Cała pewność siebie, którą zazwyczaj emanował, opuściła jego ciało, a zastąpił ją nie...