Firestarter| Daryl Dixon (POP...

By red_qnn

52.2K 3.5K 993

Obiecaj mi. Obiecaj, że przetrwasz i będziesz żyć. More

Wstęp
Bohaterowie
Soundtrack
I. ATLANTA
o. jaskółczy niepokój
i. uważaj na siebie
ii. zostaw mnie
iii. wybuch
iv. zagłada
v. pandemonium
vi. eksterminacja
vii. zbieg okoliczności
viii. stary znajomy
ix. bezpieczna przystań
x. w pułapce
xi. rick grimes
xii. gorzka prawda
xiii. mała syrenka
xiv. waszyngton
xv. utracona nadzieja
xvi. ostatnia sekunda
II. FARMA
i. blokada
ii. poszukiwania
iii. greene
iv. do ostatniej kropli krwi
v. postępy
vi. upadek
vii. dowód
viii. frankenstein
ix. sekret
x. brawura
xi. pustki
xii. szeryf
xiii. zawahanie
xiv. wspomnienie
xv. proces
xvi. dale
xvii. przyjaciel
xviii. każdy z nas
III. WIĘZIENIE
i. stałe miejsce
ii. blok c
iii. bełt
iv. cisza
v. wdzięczność
vi. ogniwo
vii. bracia krwi
viii. andrea
x. warunek
xi. odkupienie
xii. pożegnanie
KSIĘGA POSTACI
SPITFIRE

ix. łzy

753 73 28
By red_qnn

     Jak wiele wspomnień można wiązać z jednym miejscem, które znało się głównie tylko z cudzych historii? Jak duży wpływ na postrzeganie danej lokacji ma świadomość, że niegdyś stałym jej bywalcem była dana osoba? 

     Riley nigdy się nad tym dłużej nie zastanawiała. Nie miała właściwie potrzeby analizować swojego podejścia do poszczególnych miejsc w Atlancie i jej okolicach. Spędziła w tym mieście ostatnie lata przed wybuchem apokalipsy, ale nigdy nie przypatrzyła się bliżej swojej okolicy. Po skończeniu dwudziestu czterech lat prowadziła życie jak w zegarku, skrupulatnie pilnując swoich harmonogranów i dbając, aby wszędzie zjawiać się o odpowiedniej porze. Nie miała czasu na tak błahą czynność jak przystanięcie w miejscu, złapanie głębokiego oddechu i chwilę refleksji. Była w ciągłym biegu. 

     Dlatego więc teraz siedziała z twarzą niemal przyklejoną do szyby, podczas gdy jej oczy skakały od jednego do drugiego punktu, jaki mijał samochód.

     Obrzeża Atlanty prezentowały się znacznie lepiej, niż się spodziewała. Zasięg napalmu, jaki został zrzucony na miasto kilka godzin po rozpowszechnieniu się wirusa, najwidoczniej zatrzymywał się tuż przy zjeździe z głównej drogi. Domki jednorodzinne stały nietknięte, choć w poszczególnych parcelach widać było skutki działalności uciekających ludzi, w formie roztrzaskanych okien i wyrwanych z zawiasów drzwi. Gdzieniegdzie na trawnikach walały się porzucone walizki, raz na jakiś czas dostrzec można było także przewrócony na dach samochód. Tu i ówdzie pełzał szwendacz, ale ulice zdawały się relatywnie puste i spokojne.

     — Przy następnym skrzyżowaniu skręć w prawo... — Emily wodziła palcem po mapie, upewniając się, że na pewno odpowiednio pilotuje kierowcę. Przygryzła kciuk i zmarszczyła lekko brwi, przekrzywiając na bok głowę. — Chociaż nie, czekaj... Na następnym w lewo. Albo prawo? Cholera wie, ta mapa jest jakaś dziwna...

      — W jaką ulicę mam skręcić? — przez głos Daryla przebijała się bezsilność i zmęczenie. Zaczynał powoli dostrzegać chyba, że rola pilota nie powinna zostać powierzona Riggs. Brunetka uparcie powtarzała, gdy tylko zapadła decyzja o wyjeździe, że doskonale wie jak ich pokierować. Ostatecznie jednak okazało się, że sama gubiła się we własnych wskazówkach.

     — Stillwood... chyba. — bąknęła, przekręcając mapę i nachylając się nad nią, by lepiej odczytać małe literki. — Albo Myrtle? Nie nie, jednak Willingham...

     — To która w końcu? — parsknął Dixon, zwalniając pojazd, gdy zbliżyli się do wspomnianego wcześniej skrzyżowania. Rzucił Emily zirytowane spojrzenie, widząc jak kobieta obraca mapę ze zdezorientowanym wyrazem twarzy. — Dawaj to...

     Wyrwał jej przedmiot z ręki, a Emily spojrzała na niego spod byka.

     — Oderwij mi od razu rękę... — burknęła, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. 

     Riley siedziała za fotelem kierowcy, uważnie oglądając osiedle, przez które właśnie przejeżdżali. Podwórka bogatych wcześniej mieszkańców teraz prezentowały się w opłakanym stanie. Znała tę okolicę, jeden ze współpracowników Maxa mieszkał tutaj ze swoją żoną i nieraz odwiedzali się nawzajem. Kobieta była zbyt skupiona na przemyśleniach dotyczących losu znajomych jej ludzi, by usłyszeć sprzeczkę między siedzącą z przodu dwójką.

     Wypady zaopatrzeniowe były w ostatnich dniach głównym zajęciem, którego podejmowała się grupa. Nadchodząca, nieunikniona wojna z Gubernatorem wymusiła w nich konieczność zdobycia odpowiedniej ilości broni i amunicji. W kwestii liczebności byli na przegranej pozycji, gdyż Gubernator miał za sobą praktycznie całe miasteczko, które zapatrzone było w niego jak w boga. Jedynym polem, w jakim grupa więzienna mogła się popisać, było więc uzbrojenie.

     Dlatego też tego ranka zwerbowane zostały dwie grupy, które miały udać się w przeciwne strony i sprawdzić miejsca potencjalnie skrywające tak bardzo potrzebną im broń. Rick, Michonne i Carl pojechali wspólnie do rodzinnego miasteczka rodziny Grimes. Szeryf wspomniał coś o sklepie z pokaźnym wyborem broni który, jak miał nadzieję, nie został doszczętnie splądrowany po wybuchu wirusa. Natomiast Daryl, Emily, Riley i siedzący obok niej, powoli tracący cierpliwość John, udali się w przeciwnym kierunku. 

     Ich celem także było miejsce, w którym mieli nadzieję znaleźć uzbrojenie. Było właściwie pierwszą lokalizacją, która nasunęła im się na myśl, gdy tylko ogłoszona została konieczność zebrania broni. Pierwsze miejsce, o którym pomyślała Riley i do którego, jak sądziła, nigdy więcej już nie zawita.

     Ponieważ zmierzali właśnie do jednostki wojskowej Fort Rogers. Tej, w której stacjonował Max. 

     Pomysł, na sprawdzenie tego miejsca, przyszedł jej do głowy pod wpływem chwili. Sama decyzja o odwiedzeniu go, wiązała się jednak z niemałymi trudnościami. Przed wybuchem apokalipsy była w tym miejscu może dwa, trzy razy. Max lubił rozdzielać pracę od życia prywatnego i nie przepadał za mieszaniem jednego z drugim. Dlatego też Riley niespecjalnie zaznajomiona była z miejscem, do którego właśnie zmierzali. Liczyła jednak, tak jak wyjaśniła wcześniej Rickowi, że w jednostce odnajdą informacje dotyczące lokalizacji magazynu broni jednostki Fort Rogers, a tam z kolei będą mogli odpowiednio się wyposażyć.

     I wydawać się mogło, że zadanie to okaże się naprawdę łatwe.

     Tylko, że chwilę po zaproponowaniu tego miejsca, padły na nią ciężkie spojrzenia dwójki przyjaciół. John i Emily wiedzieli, z czym mogą wiązać się odwiedziny w miejscu bezpośrednio związanym ze zmarłym ukochanym Riley. Obawiali się, jak kobieta zareaguje, gdy przypadkowo natrafią na jakieś ślady mężczyzny. Zdołała podnieść się na nogi po tak długiej, powoli wyczerpującej ją żałobie... Nie chcieli, by znów wpadła w dołek i powróciła do stanu sprzed kilku miesięcy.

     I być może dlatego cała trójka, razem z Darylem, co rusz zerkała na dziewczynę obserwującą w ciszy mijane otoczenie. 

     Dixon nie wiedział, co wywołało u Johna i Emily taką, a nie inną reakcję. Miał pewne podejrzenia, że być może związane to było z sentymentem do okolicy, w której mieszkała ich trójka. Ale szybko okazało się, że para kochanków emanuje niepokojem o ich młodszą przyjaciółkę. 

     A Daryl też się o nią niepokoił.

     Przywyknął do tego, że podczas podróży raczej się nie odzywa i zamyka się w swoim własnym świecie. Ale tego dnia była wyjątkowo oderwana od rzeczywistości. Odkąd wyjechali zwracał szczególną uwagę na wszelkie ruchy za jego fotelem, starając się jednocześnie skupić na drodze i na rozmowach prowadzonych wewnątrz samochodu. A po pół godzinie drogi doszedł do wniosku, że Riley nie odezwała się nawet słowem odkąd opuścili więzienie.

     Co ją gryzło?

     Nie chciał naciskać, nigdy tego nie robił. Wyciąganie z kogoś na siłę problemów nie leżało w jego naturze. Sam nie był z resztą skory do dzielenia się swoimi troskami, czemu więc miałby oczekiwać wylewności od kogoś innego?

     Tylko że coś gryzło go od środka, ilekroć zerkał w lusterko i dostrzegał ten pusty, nieobecny wyraz na jej twarzy. Gdy widział, jak przygaszone są jej zielone oczy, a usta zwinięte w łuk. Nie pasowało to do niej, z czego zdał sobie sprawę po dłuższym przyjrzeniu się jej bladej, smutnej twarzy. 

     Doszedł w końcu do wniosku, że będzie po prostu stał z boku i obserwował. Nie był do końca przekonany, czy jest odpowiednią osobą do upewnienia się, że wszystko z nią w porządku. Poza tym, przecież razem z nimi była tam jeszcze Emily i John. Dwójka najbliższych Riley osób. Daryl chciał więc wierzyć, że w razie czego będą oni wiedzieć jak postępować z nieodzywającą się dziewczyną.

     Z tym, że gdzieś poza swoją zwyczajową pasywną postawą, docierała do niego także chęć samodzielnego przekonania się, czy wszystko dobrze...

     — To na pewno to skrzyżowanie? — do rozmowy wtrącił się John. Mężczyzna przysunął się nieco do przodu, by zerknąć przez ramię Emily na mapę trzymaną przez Daryla. — Coś mi się kojarzy, że minęliśmy chyba nasz zakręt...

     — Mówię ci, że mamy skręcić w ulicę Oakdale...

     — Nawet o takiej ulicy wcześniej nie wspomniałaś! — Daryl prychnął, posyłając brunetce drwiące spojrzenie. 

     — Musimy zawrócić. Na bank przejechaliśmy już tę ulicę. Kojarzy mi się, że tędy kiedyś przejeżdżałem... — ciągnął John, drapiąc się po zaroście.

     — Nie łatwiej by było, gdybyście mi po prostu powiedzieli jaki jest adres tej jednostki? — fuknął Daryl, zerkając między starszym policjantem, a byłą panią ordynator.

     — Pierce Square 10. 

     Cała trójka zamilkła, słysząc łagodny głos Riley. Powoli odwrócili się do niej, nieco zaskoczeni jej nagłym zabraniem głosu. Kobieta wciąż siedziała w tej samej pozycji, ze wzrokiem wbitym w dom stojący przy skrzyżowaniu, na którym się zatrzymali. Obróciła się jednak powoli w ich stronę, przenosząc spojrzenie z jednej osoby na kolejną.

     — Jedziemy tutaj prosto. — dodała, kiwając lekko na skrzyżowanie. — Za jakieś sto metrów będzie zjazd w lewo, wjazd na jednostkę znajdziemy na rogu placu.

     Daryl przyglądał jej się przez chwilę, ściskając mocniej kierownicę, gdy zielone oczy dziewczyny spoczęły na jego twarzy. Była spokojna, aż za spokojna, skłonny był stwierdzić. Takie zachowanie zazwyczaj wydawało mu się niepokojące - oznaczało bowiem często nadchodzący wybuch emocji. 

     Oderwał od niej wzrok i rzucił mapę na kolana Emily, po czym bez słowa ponownie włączył się do ruchu, stosując się do poleceń Riley.

     Tak jak kobieta powiedziała - niecałe sto metrów od skrzyżowania znajdował się zjazd, w który Daryl odbił, wjeżdżając na sporych rozmiarów plac. Dixon przejechał przez opuszczony teren, rozglądając się z czujnością dookoła. W zasięgu jego wzroku nie znajdował się żaden zainfekowany, co z kolei rodziło z tyłu jego głowy wiele pytań. Czy odpowiedzialne za to mogło być wojsko? Czy istniała szansa, że w jednostce wciąż znajdują się jacyś żołnierze? 

     Sam nie był pewien, czy chciałby na swojej drodze jakiegoś spotkać. Odkąd należał do jednej grupy z Riley i Johnem zdołał nieraz poznać już ich zdanie dotyczące umundurowanych. Ta dwójka była wyjątkowo cięta na wojsko, choć Daryl nie był pewien, jakie były tego powody. W tej kwestii zdawał się jednak podzielać ich zdanie, mimo, iż nie wiedział czym było ono motywowane. 

     Jego przypuszczenia zostały jednak szybko rozwiane, gdy dotarli do rogu placu. Potężna brama odgradzająca jednostkę od reszty ulicy była rozwalona, a jej elementy porozrzucane dookoła. Tak, jakby ktoś dosłownie staranował wjazd na teren wojskowy. W oddali dostrzec mogli budynek jednostki, a w jego pobliżu spacerujące, odziane w mundury postaci. 

     — Wjedźmy może trochę wgłąb terenu i zostawmy samochód przy budynku. — zasugerował John, skacząc wzrokiem po mijanych sylwetkach zarażonych. Daryl zrobił jak mu polecono i ruszył z wolna przez otwarty wjazd, mimowolnie zerkając co rusz w lusterko, na dziewczynę siedzącą za nim. Riley znów przykleiła twarz do szyby i gapiła się w mijanych sztywnych, którzy zaalarmowani hałasem silnika wyciągali do nich ręce i przyspieszali kroku. 

     Każda kolejna mijana twarz sprawiała, że smutek w jej oczach tylko się pogłębiał. Czy możliwym było, że znała tych ludzi? 

     Daryl zatrzymał wreszcie samochód przy schodach prowadzących do wejścia budynku. Zgasił silnik i złapał swoją kuszę, po czym opuścił pojazd, a pozostała trójka ruszyła jego krokiem. Weszli niespiesznie po betonowych schodach, zerkając kontrolnie na pozostawione w oddali postaci zarażonych, które nie były w stanie nadążyć za samochodem. 

     John podszedł do zakurzonej, brudnej szyby obok drzwi i zajrzał do środka. 

     — Nie widzę żadnego sztywnego... Ale mogą kręcić się w korytarzu. — pokręcił głową, odsuwając się od okna. Zacisnął mocniej palce na trzymanym łomie, po czym kiwnął do Daryla. 

     Dixon naciągnął bełt i uniósł kuszę, celując prosto w oszklone drzwi. John podszedł do nich i grzmotnął pięścią w grubą warstwę szkła, po czym przywarł do drzwi, nasłuchując jakichkolwiek dźwięków. Minęły dłużące się chwilę, aż wreszcie w szybę po drugiej stronie uderzyło cielsko, a w oszklonych drzwiach pojawiła się zniekształcona twarz nieumarłego. John złapał za klamki drzwi i pociągnął je, pozwalając tym samym Darylowi na pozbycie się zarażonego.

     Myśliwy wyrwał z głowy umundurowanego sztywnego bełt, a pozostała trójka przeszła nad denatem, wchodząc do środka. Riley na dłużej zawiesiła wzrok na twarzy zabitego mężczyzny, ale ostatecznie dołączyła do swoich przyjaciół, wchodząc wgłąb budynku.

     Pomieszczenie tuż przy wejściu należało kiedyś najpewniej do części administracyjnej. Po brudnej, usianej szkłem i zaschniętą krwią podłodze walały się sterty papierów, a na dębowej ladzie po lewej stronie leżało ciało zabitego żołnierza. Śmierdziało stęchlizną, a także zapachem zgniłego mięsa. Cała czwórka zdawała sobie sprawę, że unieszkodliwiony przez Daryla nieumarły najpewniej nie jest ostatnim, na jakiego tam trafią. 

     — Musimy znaleźć archiwum — oznajmił John, rozglądając się za jakąkolwiek wskazówką. — Tam najprędzej znajdziemy cokolwiek na temat magazynu.

     Riley bez słowa ruszyła w stronę korytarza, tak jakby doskonale wiedziała, w którą stronę ma się kierować. John podążył za nią wzrokiem i westchnął ciężko, zaciskając mocniej palce na łomie, a Emily spuściła głowę z przybitą miną. 

     — Sprawdźcie tam — myśliwy wystąpił do przodu i kiwnął w lewo, na przejście do bocznego korytarza. Poprawił uchwyt na kuszy i wbił spojrzenie w plecy oddalającej się dziewczyny. — Ja pójdę z nią.

     Jak powiedział, tak też zrobił. Ruszył za Riley, szybko zmniejszając odległość, jaką wytworzyła między nimi dziewczyna wskutek swojego tempa. Przedzierała się przez skąpane w ciemności korytarze, zerkając na tabliczki zdobiące drzwi i prychając cicho za każdym razem, gdy nie odnalazła tego, czego szukała.

     A coś podpowiadało Darylowi, że wcale nie rozglądała się za archiwum...

     — Wyglądasz, jakbyś dobrze wiedziała, dokąd idziesz. — odezwał się w pewnej chwili, decydując na przerwanie ciszy, jaka między nimi zapadła. Riley nie zaprzestała swojego marszu, Daryl zauważył jednak, że minimalnie odwróciła ku niemu głowę. 

     — Byłam tu raz czy dwa. — mruknęła w odpowiedzi, urywając na tym swoje wyjaśnienia. Dixon ścisnął usta w wąską linię. Jej słowa nijak wpływały na zmartwienie, które odczuwał odkąd tylko wyruszyli z więzienia. 

     Postanowił na razie odpuścić, zwłaszcza, że dziewczyna nie sprawiała wrażenie skorej do rozmowy. Podążał więc za nią, czujnie sprawdzając każdy kąt i trzymając kuszę w pogotowiu. 

     W pewnym momencie Riley zatrzymała się niespodziewanie, przez co Daryl prawie staranował ją, nie spodziewając się tego. Niemal uskoczył na bok, aby nie wpaść w sylwetkę mniejszej dziewczyny i rzucił jej niezrozumiałe spojrzenie. Gapiła się w tabliczkę na ciężkich drzwiach, a gdy podążył za jej spojrzeniem, wypuścił z siebie ciężki oddech.

     — Wiedziałaś, że magazyn jest tutaj... — mruknął, po czym zmarszczył lekko brwi. Obszedł stojącą jak posąg dziewczynę, by spojrzeć na jej twarz. — Prawda? 

     — Nie byłam pewna. — pokręciła głową, a Daryl w momencie wyłapał, że kłamała. Jej zachowanie coraz bardziej go niepokoiło i dziwiło. — Ale bez klucza i tak nie wejdziemy...

     Dixon odłożył kuszę pod ścianę i nakazał gestem, aby się odsunęła. Naparł na ciężkie drzwi, spinając mięśnie i wkładając całą swoją energię w przesunięcie ich. Nacisnął jednocześnie klamkę, a drzwi minimalnie drgnęły, powoli zwiększając tworzącą się lukę. 

     Po dłuższej chwili siłowania się z nimi, wreszcie stanęły przed ich dwójką otworem. Daryl wyciągnął z kieszeni latarkę i poświecił do wewnątrz ogarniętego ciemnością pomieszczenia. Zmrużył lekko oczy, wodząc wzrokiem za długimi stojakami, na których zawieszona była różnego rodzaju broń.

     — Bingo. — mruknął, zerkając na stojącą obok Riley. Kobieta bez słowa weszła do środka, wkrótce niknąc w pozbawionym oświetlenia pomieszczeniu. Daryl westchnął ciężko i złapał za kuszę, po czym podążył śladem szatynki.

     Część stojaków świeciła pustkami, ale niektóre pozostały za to zupełnie nietknięte. Arsenał, jaki pozostał w jednostce, prezentował się naprawdę pokaźnie. Daryl nie mógł wyjść z podziwu na widok tak dużej ilości broni przeróżnego gabarytu, którą mogli wykorzystać do walki z Gubernatorem. Z takim wyposażeniem wygraną mieli niemal jak w garści, zwłaszcza, że po drugiej stronie pomieszczenia wyraźnie dostrzec mógł szafki wypełnione po brzegi amunicją. 

     — Pójdę po Johna i Emily. — głos kobiety oderwał jego spojrzenie od składu amunicji. Szatynka stała przy drzwiach, które wcześniej siłą otworzył i patrzyła na niego wyczekująco.

     — Poczekaj. Załadujemy do torby część broni i zaniesiemy ją od razu do samochodu, później zbierzemy ich po drodze. — zasugerował Daryl, zrzucając z ramienia dużą, czarną torbę.

     — Jak pójdę po nich teraz, szybciej się z tym uporamy. — mruknęła dziewczyna, cofając się na korytarz. Daryl posłał jej znaczące spojrzenie.

     — Chcesz się nadziać na jakieś martwego trepa? — rzucił, nieco bardziej oschle niż zamierzał, sądząc po lekkim grymasie jaki wykwitł na jej twarzy. Daryl westchnął cicho i podrapał się po karku. — Nie chcę, żebyś się tu wałęsała sama. Poczekaj

     — Zaraz wrócę. — odparła i nim Daryl zdołał zareagować, już jej nie było. Przeklął pod nosem i rzucił torbą o ziemię, po czym bez zastanowienia ruszył przez ciemne pomieszczenie. 

     Mógł jej pozwolić na samotne szwendanie się po opuszczonym budynku, ale nie chciał. Wiedział, że dałaby sobie radę z przypadkowymi, spotkanymi po drodze zarażonymi, ale wolał sam się nimi zająć. Poza tym, z jakiegoś powodu sama myśl o spuszczeniu Riley z oka sprawiała, że robiło mu się niedobrze. Zwłaszcza w takim miejscu. 

     Potrzeba obronienia dziewczyny nie tylko przed nieumarłymi, ale także wszelkim złem tego świata, była czymś, co ostatnimi czasy coraz mocniej na niego naciskało. Szczególnie dało się mu to we znaki gdy odszedł od grupy z Merlem i z każdym kolejnym krokiem oddalał się od więzienia, a przez to nie miał bladego pojęcia, co się tam dzieje... Co dzieje się z Riley. 

     Czuł się z tym dziwnie. Naprawdę dziwnie. 

     Wyszedł z magazynu i ruszył korytarzem w stronę, z której wcześniej przyszli. Przeklinał pod nosem dziewczynę i jej upartość, maszerując szybko między ciemnymi ścianami. W pewnej chwili zatrzymał się jednak, gdy dostrzegł niewielką smugę światła wylewającą się na korytarz z jednego pomieszczenia...

     Pomieszczenia, które wcześniej na pewno było zamknięte. 

     Uniósł nieco wyżej kuszę, podchodząc cicho do uchylonych lekko drzwi. Przeszło mu przez myśl, że może po prostu jakiś nieumarły usłyszał, jak razem z Riley podążali tym korytarzem i teraz wydostał się na zewnątrz... A fakt, że dziewczyna sama wyszła z magazynu sprawił, że momentalnie krew odpłynęła mu z twarzy.

     Stanął przed wejściem do pomieszczenia i delikatnie trącił butem drzwi, a te zaskrzypiały niemiłosiernie i przesunęły się do przodu. Daryl wykonał krok wgłąb pokoju, gotów posłać strzałę prosto w głowę zarażonego, ale...

      Ujrzał jedynie Riley.

     — Chryste... —mruknął, momentalnie opuszczając kuszę i posyłając odwróconej do niego plecami dziewczynie nieco oskarżycieslkie spojrzenie. — Wziąłem cię za trupa. 

     Nie odpowiedziała mu nic. Nawet na niego nie spojrzała. Tak, jakby kompletnie nie zarejestrowała jego obecności w tym pomieszczeniu. Daryl cofnął nieco głowę i zmarszczył brwi, po czym ruszył z wolna przez pokój. Zatrzymał się obok Riley i otaksował jej bladą twarz, a także szeroko otwarte oczy wbite w jakiś punkt na dużym, dębowym biurku. Daryl podążył za jej wzrokiem i w momencie zrozumiał, co spowodowało u niej taki stan.

     Na blacie rozrzucone było mnóstwo papierów, sugerujących, że ktoś opuszczał to miejsce w pośpiechu. Dokładnie uzupełniona dokumentacja porozwalana była dookoła, a w rogu każdej kartki, w miejscu na podpis, widniało powtarzające się nazwisko: Howlett.

     Daryl przestudiował wzrokiem biurko. Oprócz papierów, dostrzec można było tam także brudny już, zakurzony kubek po kawie, a także jasnobrązowe teczki po jakichś dokumentach. Na krawędzi mebla stało jedno, samotne zdjęcie, przedstawiające osobę, która stała właśnie obok Daryla.

     I nagle wszystko stało się jasne.

     Myśliwy rozejrzał się krótko po pomieszczeniu. Na ścianie porozwieszane były dyplomy, a po prawej od okna stała metalowa szafka, której otwarte skrzydła ukazywały wrzucone do środka w nieładzie ubrania. Daryl wyczuł nagle pod butami fragmenty szkła, a także łuski po nabojach. Przeszedł na drugą stronę pokoju, dostrzegając zawieszone wśród dyplomów zdjęcie. Przedstawiało ono grupę mężczyzn ubranych w mundury, ale sądząc po ich sylwetkach, znajdujących się poza służbą. Chwilę zajęło mu zbadanie nieznajomych twarzy ze zdjęcia, dopóki odnalazł tę, którą kiedyś już widział.

     Oderwał wzrok od blondwłosego, rosłego mężczyzny na zdjęciu, po czym obrócił się powoli w stronę Riley, która wciąż tkwiła w tym samym miejscu co wcześniej. I w jednej chwili Daryl zrozumiał, skąd wzięła się u niej ta apatia, a także niezrozumiała dla niego znajomość tego miejsca.

     Ponieważ pomieszczenie, w którym obecnie się znajdowali, pełniło niegdyś funkcję biura Maxa Howletta. 

     Poczuł się trochę jak intruz. Tak, jakby wszedł właśnie z buciorami w jakiś cenny, głęboko schowany fragment przeszłości Riley, który starała się utrzymać z dala od niepowołanych oczu. A jego oczy, jak był przekonane, właśnie do takich należały. 

     Dlatego wycofał się powoli, starając nie zwracać na siebie uwagi, choć szkło chrupało pod jego butami, zdradzając każdy jego ruch. Daryl był już przy drzwiach i chciał czmychnąć na korytarz, gdy głos Riley sparaliżował go w miejscu.

     — Chciałam tylko tu zajrzeć... 

     Obrócił ku niej lekko głowę. Nie wpatrywała się już w blat biurka, zamiast tego patrzyła prosto na niego. Miała szeroko otwarte oczy, w kącikach których zbierały się łzy. Daryl zacisnął mocniej szczękę.

     — Zobaczyć, czy miejsce wygląda tak, jak je zapamiętałam... — dodała, przecierając nos wierzchem dłoni. — I nie zawiodłam się. Od zawsze miał tu bajzel, może poza tym szkłem na podłodze... 

     Zaśmiała się gorzko, po czym pokręciła głową i przeszła przez pokój. Zatrzymała się przy metalowej szafce i sięgnęła do środka, przejeżdżając dłonią przez porzucone ubrania.

     — Może lepiej byłoby, gdybym tu nie przyszła... — szepnęła, na tyle cicho, że Daryl ledwo ją usłyszał. — Co z tego, że jego biuro stoi nienaruszone. To tylko kolejny, głupi, naiwny fragment przeszłości...

     — Nie ma nic złego w uciekaniu do przeszłości. — mruknął Daryl, nim zdołał ugryźć się w język. Riley odwróciła się do niego powoli, unosząc do góry brew.

     — A ty do niej uciekasz, Daryl?

     — Moja przeszłość nie ma w sobie nic miłego — pokręcił głową, nieświadomie zaciskając po bokach pięści. — Nie mam za czym tęsknić. Ty masz, więc odpływanie do niej, raz na jakiś czas, nie jest wcale głupie.

     — Właśnie, że jest! — podniosła niespodziewanie głos, a Daryl aż otworzył szerzej oczy z zaskoczenia. Riley odetchnęła ciężko, wbijając w niego ostre spojrzenie. — Człowiek łapie się tych niknących wspomnień jak tonący brzytwy... I traci przez to czujność. Traci kontakt z rzeczywistością, traci skupienie, traci życie

     — Bo trzeba znać umiar. — wymamrotał Dixon, opierając się ramieniem o framugę drzwi. — Wspomnienia są jak używki. W zbyt dużych ilościach mogą konkretnie spieprzyć ci życie.

     — No właśnie. Trzeba znać umiar. — Riley powtórzyła jego słowa, uśmiechając się krzywo do samej siebie. Pociągnęła nosem i przetarła szybko rozgrzany policzek, po którym spłynęła łza. — Wtedy, gdy ten więzień wpuścił na nasz blok nieumarłych, a ja wylądowałam na całą dobę w skrzydle szpitalnym... Widziałam tam wtedy Maxa.

     Daryl zamrugał zaskoczony, kompletnie nie spodziewając się tego wyznania. Nie tylko dlatego, że od tej sytuacji minęło już całkiem sporo czasu, zadziwiał go sam fakt, że Riley w ogóle mu o tym mówiła. Nie rozumiał, skąd wzięła się u niej ta nagła potrzeba wyjawienia tego i dlaczego to właśnie on stał się jej słuchaczem. Być może wpływ miało na to miejsce, w jakim się właśnie znajdowali... Cokolwiek to było, Daryl nie zamierzał jej przerywać.

     — Ale to nie był Max, z którym byłam. — pokręciła energicznie głową i skrzywiła się, jakby sama myśl jej się nie spodobała. — Był inny... Zimny i... I i po prostu tak okropnie wredny. W niczym nie przypominał Maxa, którego pamiętam... Ale powiedział mi to, z czego sama podświadomie zdawałam sobie sprawę. 

     Daryl pokiwał lekko, na znak, aby kontynuowała.

     — Powiedział mi... — zamyśliła się na moment z konsternacją wymalowaną na twarzy. — Powiedział, że umrę. 

      Daryl miał wrażenie, że coś ścisnęło mu boleśnie żołądek, a cała jego zawartość cofa mu się do gardła. Podparł się nieco bardziej na framudze i zmarszczył mocno brwi, przyglądając się uważnie bladej twarzy Riley. 

     — Że jeśli nie wezmę w końcu spraw w swoje ręce i będę dalej polegać na innych ludziach w kwestii swojego bezpieczeństa... — ciągnęła dalej, a jej głos zaczął się lekko łamać. — To w końcu po prostu umrę. Bo nikt nie będzie mnie non stop pilnował...

     Coś nagle zaświtało mu w głowie. Wyprostował się nieco, wracając myślami do dnia, w którym Riley się wybudziła.

     — Ta gadka o długu wdzięczności... — wychrypiał, wbijając w nią wzrok. — O to ci chodziło?

     Pokiwała szybko i spuściła głowę, strzelając nerwowo knykciami.

     — Nie chcę teraz się nad sobą absolutnie użalać... — zaśmiała się nerwowo, jakby nagle zdała sobie sprawę z tego co i komu mówi. — Po prostu... Przyszłam tu, do tego konkretnego miejsca, jakby automatycznie. Nie panowałam nad tym. Przyszłam, bo wiedziałam że jest tu fragment mojego życia, który został nietknięty przez wirusa... Fragment Maxa. Bo naiwnie wmawiałam sobie, że jeśli wystarczająco wytężę mózg... To uda mi się choć na krótki moment wyobrazić, że wszystko jest w porządku. Że żadnej apokalipsy nie ma, że wszyscy ludzie są zdrowi, że po ulicach nie krążą wygłodniałe bestie...

     Zacięła się ze wzrokiem wbitym w brudne, zakurzone okno.

     — A potem spojrzałam na to zdjęcie na biurku i... — pokręciła głową, szybko ścierając z twarzy kolejne łzy, które wypłynęły spod jej powiek. — I nie rozpoznałam samej siebie. Patrzyłam na swoją twarz, na ten wyraz beztroski i braku jakichkolwiek trosk o przyszłość... I doszłam do wniosku, że nie znam osoby ze zdjęcia. 

     Daryl wszedł nieco wgłąb pomieszczenia, stawiając ostrożne kroki i zbliżając się powoli do Riley. W jej oczach ukrywała się desperacja, tak jakby potrzebowała usłyszeć odpowiedzi na dręczące ją pytania, bo w innym przypadku po prostu by zwariowała.

     — I dlatego wspomnienia są niebezpieczne. — podsumowała cichym, spokojnym tonem. — Dają ci namiastkę normalności, przeszłego życia, tego, co już dawno utraciłeś... A gdy otwierasz oczy, nie wiesz już dłużej kim jesteś. 

     — Bo postać ze zdjęcia, a ty, to dwie kompletnie różne osoby. — wtrącił Daryl. Riley podniosła na niego zdziwiony wzrok, jakby to stwierdzenie było ostatnim, co spodziewała się od niego usłyszeć. — Nie patrz tak na mnie... Taka jest prawda. Przestałaś być tamtą osobą w momencie, w którym wybuchła apokalipsa. I nic nie będzie w stanie już przywrócić tej dawnej wersji ciebie. Żadne wspomnienie, żadne miejsce... żaden człowiek. 

     Riley otworzyła szeroko oczy, a jej dolna warga mimowolnie zadrżała. Daryl zacisnął pięści i postąpił o krok do przodu.

     — I to nie jest zła rzecz. — dodał, widząc, że dziewczyna jest na skraju popadnięcia w histerię. — Nie jesteś już tamtą osobą, bo tego wymagał od ciebie świat. Bo tego wymagał wybuch apokalipsy. Każdy człowiek przechodzi przemianę, gdy jego życie zostaje zagrożone. Musi się zmienić, bo w innym przypadku nie przetrwa.

     — Ty też się zmieniłeś?

     Daryl zacisnął nieco mocniej pięści.

     — Przystosowałem się do nowego życia. — odpowiedział, co w gruncie rzeczy nie mijało się z prawdą aż tak bardzo. — Wyciągnąłem lekcje z przeszłych błędów... Zaakceptowałem to, jakie warunki niesie ze sobą życie w tym świecie. 

     — Boję się, że te warunki okażą się zbyt drastyczne. — przyznała w pewnym momencie Riley. — Że będą się równać z koniecznością podjęcia kroków, które... Które nie pójdą w parze z moimi przekonaniami. 

     Domyślał się, co mogła mieć na myśli.

     — Boję się, że zmienię się do tego stopnia, że stracę resztki kontroli... I nie będę już dłużej wiedziała kim jestem.

     Jej ramiona zaczęły drżeć. Daryl dopiero wtedy dostrzegł, jak bardzo skurczyła się w sobie, podczas wypowiadania kolejnych słów. Tak, jakby każde zdanie dobijało ją tylko bardziej. 

     — A chcę tego uniknąć i... — zająknęła się. — I chcę zachować kontrolę. Boję się zmiany, bo wiem, że jest nieunikniona... I boję się umrzeć. Nie chcę umrzeć, Daryl. Nie chcę. 

     Nim w pełni zarejestrował co sam robił, wyciągnął do niej rękę i złapał okryty bandażem nadgarstek prawej dłoni. Zacisnął na nim palce, sprawiając, że Riley zastygła w bezruchu, tym samym przestając się trząść. Podniosła głowę, wbijając w niego spojrzenie swoich dużych oczu.

    — Nie umrzesz — powiedział to tonem tak pewnym i pełnym przekonania, że gdyby nie fakt, że bliska była popadnięcia w atak paniki, być może skłonna byłaby mu uwierzyć. — I nie stracisz kontroli. Wciąż żyjesz, Riley. Jesteś tutaj. Wychodzisz z wszelkiego gówna obronną ręką i uczysz się na własnych pomyłkach... A śmierć przychodzi po tych, którzy non stop powtarzają te same błędy. I po ludzi, którzy w walce o życie nie mają na kogo liczyć.

     Podniosła na niego powoli wzrok. Zrozumiała, do czego zmierzał. Miała wokół siebie ludzi, którzy od samego początku apokalipsy troszczyli się o siebie nawzajem. Nie pozostawiliby bliskiej sobie osoby na pastwę losu i zrobiliby wszystko, aby zadbać o jej bezpieczeństwo. 

     Nie była sama.

     Nawet, jeśli zdarzały się momenty, w których przekonanie o swojej własnej bezsilności było zbyt uciążliwe... nawet w tej kwestii był ktoś, na kim mogła polegać. I kto mógł pokazać jej, że choć nie musi polegać na innych, to może to robić. Bo właśnie na tym opierała się ich grupa. Na współpracy, na wzajemnym pomaganiu sobie i pilnowaniu, aby druga osoba wychodziła z tarapatów. A ostatecznie każdy miał swoje zajęcie, swój własny wkład w budowanie społeczności i dbanie o bezpieczeństwo i dobrobyt pozostałych osób. 

     — Wspomnienia nie są złe, Riley. — kontynuował Daryl. Riley poczuła, jak jego kciuk przejeżdża lekko po jej nadgarstku. — Złe jest zatracanie się w nich. 

     Riley sięgnęła wolną dłonią do twarzy, przecierając ją i pozbywając się ostatnich łez, które zdołały wydostać się spod jej powiek. Miała wrażenie, że z serca został jej zdjęty jakiś ogromny ciężar. Że właśnie udało jej się pokonać długo męczący ją problem, że poznała odpowiedź na dręczącą ją kwestię...

     A to wszystko za sprawą tego gburowatego myśliwego, który kompletnie zmienił do niej swoje podejście.

     Daryl cofnął się nieco, wciąż trzymając jej nadgarstek, po czym wskazał lekko dłonią w stronę drzwi. Przekrzywił delikatnie głowę, co Riley zrozumiała jako pytanie o opuszczenie tego pomieszczenia. Wzięła głęboki wdech i ruszyła się z miejsca, mając wrażenie, że ma nogi z waty. 

     Przestąpiła ostrożnie próg z sercem walącym jej w piersi. Czuła się, jakby w jej życiu miała miejsce właśnie jakaś wielka zmiana, albo przynajmniej zapowiedź tej zmiany... 

     Riley poczuła się lekka

     Podniosła głowę na Daryla i zaszczyciła go szczerym, ciepłym uśmiechem.

     — Dziękuję ci, Daryl. — powiedziała. Wysunęła dłoń z jego uścisku, po czym bez zastanowienia złapała go za rękę i ścisnęła ją. Daryl spiął się nieco na ten gest, co nie uszło jej uwadze. — Nawet nie wiesz, jak bardzo doceniam to, co właśnie zrobiłeś...

     — Mhm — mruknął w odpowiedzi, ukrywając swoje oczy pod ciemnymi kosmykami włosów. Odchrząknął i wyprostował się nieco, ponownie się do niej odzywając. — Ale musimy chyba przepracować to ciągłe dziękowanie...

     — No i masz... — Riley przewróciła oczami z uśmiechem, puszczając jego rękę i bez słowa ruszając przez korytarz. Zatrzymała się kawałek dalej i zerknęła na niego przez ramię, marszcząc brwi, gdy ten wciąż sterczał w tym samym miejscu. — No idziesz, czy nie?

     Daryl nie potrafił wyjść z podziwu, z jak ogromną swobodą przyszło im przeprowadzenie tamtej rozmowy. A także tego, jak dobrze sam się czuł w towarzystwie Riley. Zadziwiało go to, ale też w pewnym stopniu niepokoiło...

     Ponieważ coraz częściej przyłapywał się na spoglądaniu na nią inaczej, niż kiedykolwiek wcześniej. 

*   *   *   *   * 

     Zanim udało im się przetrzepać cały magazyn, minęło popołudnie, a Słońce chowało się powoli za horyzontem, ustępując miejsca Księżycowi. Daryl znów prowadził w drodze powrotnej, tym razem jednak miejsce pasażera zajmowała Riley. Okazało się, że w pilotowaniu sprawdza się o wiele lepiej od swojej koleżanki, co Daryl rzecz jasna musiał ogłosić na głos, obrywając tym samym w ramię od obrażonej Emily. Powró do więzienia przeminął im w znacznie lżejszej, nawet miłej atmosferze, gdyż wszelkie nieprzyjemności związane z przeszukiwaniem jednostki pozostawione zostały tam, gdzie ich miejsce. W przeszłości.  

     Daryl zaparkował samochód przed blokiem C, a ich czteroosobowa grupa wysypała się na zewnątrz, by zabrać z bagażnika pokaźny arsenał, jaki udało im się znaleźć. Żartowali między sobą i powtarzali, jak bardzo poprawia to ich sytuację, choć żadne z nich nie zdawało sobie jeszcze sprawy z tego, co miało miejsce wewnątrz więzienia...

     — Widzę, że wypad się udał. — Hershel uśmiechnął się do nich pogodnie, kuśtykając w ich kierunku od strony wejścia na blok. John zarzucił sobie ciężką torbę przez ramię i uśmiechnął się szeroko.

     — Jest lepiej, niż się spodziewaliśmy. — odpowiedział. — Jak ten cały Philip zdecyduje się nas zaatakować... Cóż, powiedzmy, że trochę się zdziwi. 

     — Tak... — westchnął ciężko staruszek.

     Riley zatrzymała się, widząc nietęgi wyraz na jego twarzy. Pozostali również zaprzestali ruchu, a uśmiechy zastąpione zostały konsternacją.

     — Hershel? — szatynka złapała go lekko za ramię, by zwrócić na siebie uwagę przybitego mężczyzny. — Co się stało?

     Patrzył na nią przez chwilę spod swoich krzaczastych brwi, po czym westchnął cicho i podparł się mocniej na kulach.

     — Rick chce spotkać się z Gubernatorem.

*   *   *   *   * 

     — Kompletnie zwariowałeś. 

     John nie planował ukrywać swojego niezadowolenia decyzją Ricka. Nie zamierzał ukrywać także wściekłości, która powoli go ogarniała, gdy szeryf zdradził im szczegóły spotkania. 

     Szeryf westchnął ciężko i potarł swoje powieki, cierpliwie wysłuchując wybuchu starszego policjanta.

     — Odbiło ci do reszty! — John wyrzucił w górę ramiona, gromiąc go wzrokiem. — Negocjacje? Z tym człowiekiem? To się samo w sobie gryzie! 

     — John-

     — Przecież chwilę temu sam jeszcze powiedziałeś, że o żadnch negocjacjach nie ma mowy — parsknął sfrustrowany. — Że jedyne wyjście, to zabicie go. Czemu tak nagle zmieniasz zdanie?

     — Bo uświadomiłem sobie, że cywilizowana dyskusja z Gubernatorem być może rozwiąże nasz problem... — spróbował Rick, choć żadne tłumaczenia nie uspokajały rozwścieczonego Johna.

       — Cywilizowana dyskusja i Gubernator w jednym zdaniu jakoś mi nie pasuje... — mruknęła Riley, wodząc wzrokiem za sylwetką chodzącego w kółko przyjaciela. Przeniosła spojrzenie na Ricka, który zdawał się rozdarty. — Jesteś pewien, że chcesz się w to wpakować? Nie wiemy, czego można się po nim spodziewać.

     — Zdaję sobie sprawę, że może coś kombinować... — powiedział Rick. — Dlatego nie zgodziłem się na jego warunek, aby spotkanie odbyło się sam na sam. 

     — SAM NA SAM! — wrzasnął John z niedowierzaniem. Spojrzał na Ricka, jakby ten zupełnie zwariował. — To jest beznadziejny pomysł!

     — Nie pójdziesz tam sam. — do rozmowy włączył się Daryl. On także nie przejawiał zachwytu nad pomysłem tego całego spotkania. Spojrzał na Ricka i pokręcił znacząco głową. — Nie ma mowy.

     — To ma być spotkanie na neutralnym gruncie... — wyjaśnił Rick. — Sprawdzimy wcześniej to miejsce. Upewnimy się, że nie trafimy w żadne pułapki, a gdyby coś poszło nie tak... Załatwimy to po prostu po naszemu.

     John parsknął, spoglądając na Ricka, jakby ten postradał zmysły. Daryl pokręcił głową z dezaprobatą, przyjął jednak cały ten plan nieco spokojniej. Pewnym było, że i jeden i drugi będą towarzyszyć szeryfowi podczas jego spotkania z tym człowiekiem.

     Riley przenosiła między nimi swoje spojrzenia, próbując powstrzymać rosnące w niej zdenerwowanie i zmartwienie. Naprawdę miała nadzieję, że cała sytuacja zakończy się bez rozlewu krwi i śmierci niewinnych ludzi...

     Ale nadzieja była matką głupich. Zwodziła ludzi i dawała im złudzenie lepszego jutra, aby ostatecznie brutalnie sprowadzić ich do rzeczywistości i koszmaru, jaki ogarnął świat.

     Koszmaru, którego najgorszy etap nawet się jeszcze nie zaczął dla grupy mieszkającej obecnie w więzieniu.

*   *   *   *  * 

Aaa!

Ten rozdział jest przepotężnym kamieniem milowym w relacji Daryl-Riley. Jak widzimy, nasz myśliwy zaczyna zauważać u siebie pewne symptomy dość dziwacznego, czasem kłopotliwego stanu... który rozwinie się bardziej już niedługo ;)

Kochani, kończymy powoli część III. Więzienie. Mamy przed sobą jeszcze tylko jakieś 2-3 rozdziały, zanim zamkniemy ten sezon i jednocześnie zakończymy tę książkę. FIRESTARTER opiera się na pierwszych trzech sezonach i jestem w szoku na myśl, że moment finału właśnie nadchodzi.

Ale mamy przed sobą jeszcze przecież dwie książki. 

Pierwotnie planowałam podzielić całą historię na dwie części, ale doszłam do wniosku że zakończenie, jakie planuję dla drugiej książki, będzie na tyle szokujące, że do kontynuacji potrzebna jest kompletnie odrębna książka. Dlatego też już teraz chciałabym wam zapowiedzieć, że część druga, poświęcona sezonom 4-6, rozpocznie się najprawdopodobniej jeszcze przed Wielkanocą!

W międzyczasie jak zwykle dziękuję wam za wszystkie wyświetlenia, gwiazdki i komentarze. Każda aktywność w tej książce sprawia mi ogromną radość i motywuje mnie do budowania dalszych wątków!

Oprócz tego, chciałabym także zachęcić tych z was, którzy mają TikToka, do zerknięcia na profil raekenwp. Dodaje ona naprawdę przewspaniałe edity dotyczące Riley, a ostatni z nich szczególnie złapał mnie za serducho :))


Continue Reading

You'll Also Like

23.3K 778 21
Czy to może przetrwać? W czasie wojny wszytko jest kruche. Wszystko może się skończyć, jak za dotknięciem magicznej różdżki. Ale jak się skończy?
54.1K 2.5K 14
❝ niebo z waty cukrowej, dlaczego nie możesz być moje? ❞ © univrsalize | 2018-2019
14.3K 1.2K 22
"(...)Czuję dłoń na ramieniu, więc się obracam. Joost wrócił z białym tulipanem w ręku. Patrzę na niego zdziwiona. - Dla mnie? - dopytuję. - Możesz...
81.9K 5.3K 16
❝Czasem nie ma innego wyjścia. Czasem musisz po prostu otrzeć pot, chwycić za miecz i stanąć do walki. Czasem honor jest jedynym, co ci zostało.❞ ...