Firestarter| Daryl Dixon (POP...

By red_qnn

52.3K 3.5K 993

Obiecaj mi. Obiecaj, że przetrwasz i będziesz żyć. More

Wstęp
Bohaterowie
Soundtrack
I. ATLANTA
o. jaskółczy niepokój
i. uważaj na siebie
ii. zostaw mnie
iii. wybuch
iv. zagłada
v. pandemonium
vi. eksterminacja
vii. zbieg okoliczności
viii. stary znajomy
ix. bezpieczna przystań
x. w pułapce
xi. rick grimes
xii. gorzka prawda
xiii. mała syrenka
xiv. waszyngton
xvi. ostatnia sekunda
II. FARMA
i. blokada
ii. poszukiwania
iii. greene
iv. do ostatniej kropli krwi
v. postępy
vi. upadek
vii. dowód
viii. frankenstein
ix. sekret
x. brawura
xi. pustki
xii. szeryf
xiii. zawahanie
xiv. wspomnienie
xv. proces
xvi. dale
xvii. przyjaciel
xviii. każdy z nas
III. WIĘZIENIE
i. stałe miejsce
ii. blok c
iii. bełt
iv. cisza
v. wdzięczność
vi. ogniwo
vii. bracia krwi
viii. andrea
ix. łzy
x. warunek
xi. odkupienie
xii. pożegnanie
KSIĘGA POSTACI
SPITFIRE

xv. utracona nadzieja

768 69 33
By red_qnn

          Niewielki strumień światła padał na jego twarz, która była jedynym, co jej oczy potrafiły dostrzec w otaczającej ją ciemności. Kości policzkowe mocno odznaczały się na bladej, niemal przezroczystej skórze, na którą swobodnie opadały białe drobinki śniegu. 

          Skąd tam się nagle wziął śnieg?

          Niewielkie płatki spadały z nicości prosto na jego spokojną, lecz dość zmizerniałą twarz. On jednak nie zwracał na nie najmniejszej uwagi, tak, jakby kompletnie ich nie dostrzegał ani nie wyczuwał. Miała ochotę sięgnąć do niego dłonią i przetrzeć jego wilgotny policzek, ale... 

          Nie mogła się ruszyć.

          Blond kosmyki niespodziewanie poderwały się pod wpływem nagłego podmuchu mroźnego wiatru. Na bladej twarzy wystąpiły delikatne rumieńce, a kąciki oczu zadrżały w nerwowym geście. Już chwilę później, powieki otwierały się powoli, lecz przez kąt padania światła nie była w stanie w pierwszej chwili dostrzec jego oczu.

          I może byłoby lepiej, gdyby tak pozostało.

           W gardle pojawiła jej się gula, która uniemożliwiła jej swobodne oddychanie. Widok, który przywitał ją w tamtej chwili, byłby w stanie dosłownie zmieść ją z podłoża. Chciała się ruszyć, odwrócić, podejść do niego, uciec, cokolwiek. Ale nie była w stanie normalnie oddychać, a co dopiero poruszyć jakąkolwiek kończyną.

          Zmuszona więc była do oglądania horroru, jaki miał miejsce na jej oczach. Do patrzenia, jak błękitna tęczówka powoli nachodzi krwią, a spod powiek wylewają się strużki szkarłatnej juchy.

*   *   *   *   *

          Riley zerwała się, łapczywie wciągając w płuca powietrze. Jej dłoń automatycznie powędrowała do lewej piersi, gdzie pod materiałem kurtki wyczuwała szybkie, silne uderzenia jej przestraszonego serca. Druga ręka natomiast poderwała się do twarzy, badając skórę pod oczami i same powieki. Spodziewała się poczuć pod palcami ciepłą krew, jednak zamiast tego napotkała jedynie drobne kropelki potu. 

          Mało tego, nie patrzyła już na krew spływającą po twarzy jej zmarłego narzeczonego. Dostrzegła natomiast tył samochodu, którym jechała Andrea i T-Dog, co oznaczało, że z jakiegoś powodu konwój się zatrzymał. 

          Wyprostowała się, przecierając bladą i wilgotną od potu twarz, a jej oczy na moment rozszerzyły się w panice, gdy zdała sobie sprawę, że siedzi w samochodzie sama. Bicie jej serca ponownie znacznie przyspieszyło, jednak oddech uspokoił się już po chwili, gdy dostrzegła sylwetkę Johna stojącego kilka metrów od samochodu. Mężczyzna dyskutował o czymś z Rickiem, poprawiając pasek z zawieszonym na ramionach karabinem. Pozostałe osoby zaczęły dopiero wysypywać się z innych pojazdów.

          Podskoczyła lekko w miejscu, gdy drzwi po jej lewej otworzyły się nagle. Daryl zajrzał do środka, a ujrzawszy, że dziewczyna już nie śpi, otworzył szerzej drzwi.

          — Idziesz, czy wolisz tu zostać? — rzucił ironicznie, kiwając w stronę pozostałych osób. — Jesteśmy na miejscu. 

          Przez chwilę przyglądała mu się, rejestrując jego słowa w swoim zaspanym umyśle, dopóki wreszcie dotarł do niej sens jego wypowiedzi. Riley czym prędzej wysiadła z samochodu i rozprostowała nogi, a już chwilę później w jej ramiona wciśnięty został jej plecak. Dixon trzasnął drzwiami i odwrócił się, kierując się w stronę pozostałych ocalałych. 

         W powietrzu unosił się zapach gnijącego mięsa, a także mieszanka innych, bliżej niezidentyfikowanych woni. Szare niebo powoli zasłaniało się ciemnymi chmurami, zwiastując zbliżającą się noc. Riley szybko pokonała dystans dzielący ją od przyjaciela i stanęła po jego lewej, delikatnie opierając się o jego ramię. 

          Starała się nie patrzeć w dół. Ale ilekroć spod podeszw jej butów wydało się kolejne, nieprzyjemne chrupnięcie, nie była w stanie kontrolować swojego wzroku. Ten zlatywał na dół, prosto na wyścieloną trupami ziemię. Ciała pokrywały metr za metrem, sprawiając, że przedostanie się na drugą stronę drogi okazało się być nie lada wyzwaniem. 

          Grupa przeszła obok ustawionych na asfalcie barykad, na których obecnie wisiały bezwiednie martwe ciała zabitych. Zarażonych czy zdrowych - w tamtej chwili nie byli w stanie ich rozpoznać. Smród spotęgowany był panującym wcześniej upałem, przez co palił ich w oczy i sprawiał, że spod powiek wypływały gorące łzy. Riley przysłoniła usta rękawem kurtki, czując jak zawartość niemal pustego żołądka obraca jej się niebezpiecznie w brzuchu. Kroczyła za Johnem, ostrożnie powtarzając jego kroki i starając się nie zwymiotować. 

          Zdawać się mogło, że im bliżej samego budynku centrum kontroli chorób, tym więcej trupów spotykali na swojej drodze. Ciała walały się po ziemi jak zabite muchy, piętrząc się w niektórych miejscach, co sugerować mogło, że ktoś próbował się ich pozbyć. Dookoła nie było jednak żywej duszy.

          — Trzymajcie się blisko — zarządził Rick, prowadząc grupę w kierunku budynku. Wszyscy poruszali się szybko, byleby tylko umknąć do bezpiecznego miejsca i zostawić za sobą cały ten syf. — Nie zatrzymujcie się!

          Ominęli główne wejście, które zasypane było szczątkami zabitych. Skierowali się natomiast do bocznego skrzydła budynku, gdzie znajdowały się trzy wejścia, przez które najprawdpodobniej wykorzystywane były do przewożenia nowych materiałów. Teraz były szczelnie zamknięte. Shane dopadł do zasuwanych drzwi i próbował je otworzyć, lecz te nawet nie drgnęły.

          — Nikogo tu nie ma — czyjś głos przerwał panującą między nimi ciszę. Wszyscy rozglądali się nerwowo, doszukując się albo nadciągającego zagrożenia, albo potencjalnego śladu po innych ocalałych.

          — To dlaczego zamknięto wejścia? — Rick fuknął, nerwowo przestępując z nogi na nogę. Co rusz sięgał do wmontowanego w ścianę czytnika, naciskając na nim losowe przyciski, jakby dzięki temu mieli dostać się do środka. 

          — Szwendacze! — zaalarmował Daryl.

          Płacz dzieci zmieszał się z odległym charczeniem pojedynczego zainfekowanego, który błądził po zasianym trupami placu w ich stronę. Jego czaszkę szybko przeszył jednak bełt posłany przez Daryla. Sam kusznik natomiast zerwał się w stronę Ricka zaraz po rozprawieniu się z zagrożeniem.

          — Wpędziłeś nas w cmentarzysko! — wrzasnął Dixon.

          — Podjął decyzję — w obronie policjanta stanął John — Czego nikt inny nie odważył się zrobić.

          — Ta? No to cholernie złą decyzję podjął! — Daryl podniósł głos jeszcze bardziej.

          — Zamknij się! — Shane odepchnął Dixona agresywnie — Słyszysz? Zamknij się! — następnie obrócił się gwałtownie w kierunku swojego partnera z pracy. — Rick, to jest ślepa uliczka. 

          — Co teraz zrobimy? — zawyła Carol, tuląc do siebie swoją córkę.

          — Słyszysz co mówię? — Shane zbliżył się do ignorującego go Ricka. Szeryf wciąż stał przy wejściu, obserwując je uważnie. — Nie winię cię Rick, rozumiesz? 

          — Nie możemy być tutaj po zmroku! — zaznaczyła Lori.

          — Fort Benning jest nadal opcją — Shane spojrzał błagalnie na swojego kolegę. 

          — Jak? — parsknęła Andrea z paniką — Bez jedzenia i benzyny? To jakieś 160 kilometrów!

          — Dwieście, sprawdziłem — dodał Glenn drżącym głosem.

           — Zapomnij o Fort Benning, co robimy dzisiaj?! — Lori zarządała, patrząc na swojego męża wyczekująco. 

          — Coś wymyślimy — głos Ricka drżał, mężczyzna zaczynał powoli wpadać w panikę. 

          — Musimy iść! Teraz! — Shane zaczął popędzać ludzi z powrotem do pojazdów. 

           — Riley — Rick podszedł do niej szybkim krokiem, nerwowo badając jej twarzy — Powiedz, że ty albo Emily kiedyś tu byłyście... że wiecie jak można dostać się do środka.

           — Byłyśmy, ale nie z tej strony — Emily pokręciła głową — Głównym wejściem byłoby łatwiej, ale jest zablokowane. 

          — Riley? — Grimes zwrócił się bezpośrednio do milczącej szatynki, która wpatrywała się uważnie w jakiś punkt za jego plecami. Mężczyzna podążył za jej wzrokiem, a dostrzegłszy źródło jej zainteresowania, zamarł w bezruchu. — Kamera! Ruszyła się! 

          — Wydaje ci się — jego przypuszczenia od razu zanegował Dale. Riley odwróciła się gwałtownie i spojrzała na oddalających się ludzi. 

          — Ruszyła się — potwierdziła słowa Ricka, po czym podniosła głos — Ruszyła się! 

          — Zwariowaliście? — parsknął Shane, doapadając do dwójki, która bacznie przyglądała się urządzeniu — Ta kamera nie działa. A nawet jeśli - jest automatyczna. To maszyna. A teraz chodźcie już — złapał ich za ramiona i pociągnął brutalnie do tyłu. 

           Ktoś złapał ją za dłoń i pociągnął w innym kierunku i już po chwili stała obok Johna, który posyłał Shane'owi spojrzenie pełne dezaprobaty. Mężczyzna nastepnie nachylił się nad nią, bacznie obserwując jej twarz. 

          — Jesteś pewna, Ri? — zapytał, zaciskając dłonie na swojej broni — Jesteś pewna, że to widziałaś? 

          — Na sto procent John — potwierdziła nerwowo, biorąc głębokie wdechy — Te kamery działają mechanicznie, jestem o tym przekonana... Ktoś nas obserwuje. 

          — Wiem, że tam jesteś! —  Rick wrzasnął w kierunku kamery, wyrywając się Shane'owi. —  Jesteśmy w potrzebie! Pomóż nam!

          — Rick, tam nikogo nie ma!

          — Są z nami kobiety i dzieci! Nie mamy jedzenia ani schronienia, pomóżcie nam, błagam!

          Grupę ponownie opanowała panika. Lori na marne próbowała przemówić do Ricka, który walił pięściami w drzwi i wrzeszczał do kamery. Hałas zadziałał jak zaproszenie dla okolicznych zainfekowanych, którzy zaczęli powoli wyłaniać się z bocznych uliczek i zmierzać w ich kierunku mozolnym krokiem. John zerkał co chwila między urządzeniem na ścianie a oddalającą się grupą ocalałych, a Riley uparcie patrzyła prosto w obiektyw kamery. 

          Niespodziewanie drzwi otworzyły się z hukiem, a na zewnątrz wylało się oślepiające światło. Kłótnie ustały, podobnie do płaczu, a wszyscy zastygli w całkowitym bezruchu.

          — Daryl, osłaniaj nas z tyłu — nakazał Shane, gdy grupa zaczęła powoli przechodzić przez otwarte przejście. Nie wiedzieli co mogą spotkać w środku, ale mając do wyboru koczujących na zewnątrz szwendaczy, a potencjalne schronienie - wybór był prosty.

          —  Halo? —  zawołał Rick, rozglądając się uważnie. Riley uczepiła się ramienia swojego przyjaciela, drugą ręką sięgając po dłoń Emily. To miejsce nie było jej obce, bywała tu przynajmniej raz w roku na corocznych konferencjach czy innych wydarzeniach związanych z branżą medyczną. Ale nigdy nie było tu tak pusto i tak cicho, jak w tamtej chwili. 

          Dźwięk przeładowywania broni skutecznie sprawił, że ponownie zatrzymali się i zwrócili w kierunku jego źródła. Przy schodach na pierwsze piętro stał nieznajomy mężczyzna z karabinem wycelowanym prosto w nich. 

          — Ktoś zarażony? — zawołał, przyglądając im się z niepokojem. Riley poczuła, jak John delikatnie ciągnie ją za przedramię i lekko popycha za siebie. 

          — Jeden z nas był —  odpowiedział Rick, również trzymając broń w pogotowiu. — Nie przeżył.

          — Czego tu szukacie? — mężczyzna wyszedł nieco z cienia, zbliżając się do nich o parę kroków. Ubrany byle jak, wyglądał na bardzo zmęczonego, na co wskazywały worki pod oczami i rozczochrane jasne włosy. Riley wydawało się, że skądś go kojarzy, jednak w tamtym momencie była zbyt przejęta żeby dopasować imię do twarzy — Czego chcecie?

          — Szansy — odrzekł Grimes, przyjmując rolę przedstawiciela całej grupy. 

          — O dużo prosicie — zauważył nieznajomy. 

          — Zdaję sobie z tego sprawę. — przytaknął mu szeryf, wypuszczając urywane oddechy.

          Mężczyzna przypatrzył się każdej osobie po kolei, jakby próbował wybadać, czy rzeczywiście wśród nich nie ma nikogo zainfekowanego. Następnie westchnął ciężko i zacisnął mocniej szczęki.

          — Zgodzicie się na badanie krwi. Wszyscy. Inaczej was nie wpuszczę — postawił warunek. 

          — Zgoda — Rick pokiwał głową niemal od razu. Mężczyzna opuścił wreszcie dłoń i przetarł zmęczoną twarz dłonią, po czym wskazał na wciąż otwarte drzwi.

          — Wnieście teraz swoje rzeczy. Jak raz zamknę te drzwi, już więcej ich nie otworzę — zarządził.

          Nie musiał się powtarzać. Wszyscy zabrali się do roboty i w ekspresowym tempie pokonali dystans dzielący budynek od ich pojazdów, zabierając swoje bagaże i czym prędzej wracając z nimi do centrum. Riley pomogła Emily z jej torbą, gdyż swój plecak miała na ramionach jeszcze zanim drzwi się otworzyły.

          — Vi, zabezpiecz wejście boczne — mężczyzna powiedział, po aktywowaniu dostępu do kontroli systemu. — Wyłącz światło.

           Metalowa zasuwa zsunęła się z zewnątrz, tym samym blokując drzwi, którymi chwilę temu weszli. Kontrolka przy panelu sterowania zmieniła kolor na czerwony, co oznaczało, że wejście zostało zamknięte z pozytywnym skutkiem. Riley poprawiła plecak na ramionach i rozejrzała się krótko dookoła. Wszyscy byli nieco przytłoczeni tym miejscem, a także faktem, że w przeciągu zaledwie minut udało im się przedostać do bezpiecznego miejsca. A przynajmniej mieli nadzieję, że takie jest.

          — Rick Grimes — szeryf wystawił w kierunku ich wybawiciela rękę, a wyraz jego twarzy wyraźnie złagodniał. Blondwłosy mężczyzna zmierzył go czujnym spojrzeniem, a następnie uścisnął jego dłoń i również się przedstawił.

          I Riley wiedziała już, dlaczego wydawał się jej znajomy.

          — Dr Edwin Jenner. 

*   *   *   *   *

          Winda zdecydowanie nie była przeznaczona dla takiej ilości osób, ale w tamtej chwili nikt się tym specjalnie nie przejmował. Byli więc w niej ściśnięci jak śledzie w beczce, ledwo utrzymując regularny oddech w tak ciasnym, małym pomieszczeniu.

          — Doktorzy chodzą tu tak obładowani?

          Niespodziewane pytanie Daryla wyrwało wszystkich z ich własnych przemyśleń. Każdy zerknął na stojącego z przodu windy Jennera, który opierał karabin o ziemię. Mężczyzna wzruszył ramionami i uśmiechnął się cierpko.

          — Wszędzie leżały porozrzucane, więc się z jednym zapoznałem. — przyjrzał im się raz jeszcze — Ale wydajecie się być niegroźni. No, może poza tobą — spojrzał na Carla i zmarszczył nieco brwi — Ciebie trzeba będzie pilnować.

           Winda zatrzymała się dłuższą chwilę później. Jenner wyprowadził ich na biały, sterylny korytarz, który oświetlały pojedyncze lampy z łagodnymi żarówkami. Riley wiedziała dokąd prowadzi, widziała również podekscytowanie na twarzy Emily. Tą drogą zawsze zmierzały do głównej hali, w której prowadzone były prezentacje ostatnich badań. 

          — Czy jesteśmy pod ziemią? — zapytała Carol, a Jenner zerknął na nią przez ramię.

          — Klaustrofobia?

          — Może delikatna.

          — Proszę o tym nie myśleć. — polecił jej Jenner. Riley zwolniła nieco kroku, by wyrównać go z Carol i Sophią, po czym uśmiechnęła się do obu.

          — To tylko jeden poziom niżej, zaraz zapomnisz, że jesteśmy pod powierzchnią. — uspokoiła ją, widząc, jak zbliżają się do drzwi od głównej hali.

          — Vi, włącz oświetlenie w dużym pokoju. — pomieszczenie przypominające ogromne biuro zalało się światłem, a wszyscy w zdezorientowaniu rozejrzeli się dookoła — Witajcie w strefie 5.

          — Czy coś mi się pomyliło, odkąd ostatni raz tu byłyśmy? — Riley usłyszała przy uchu głos Emily; brunetka wyglądała na równie zaskoczoną co ona sama. — Nie pamiętam, żeby tak to wyglądało...

          — Nigdzie nie ma żadnych danych... — Riley spojrzała na ściany, na których zazwyczaj wyświetlane były wyniki przeprowadzanych badań. — Nie ma nawet materiałów... 

          — Może przenieśli badania na inny poziom? — zasugerowała Emily, choć ton jej głosu nie dorównywał nadziei, jaką wyraziła słowami. Riley posłała jej smętne spojrzenie.

          — A gdzie reszta? — pytanie, które ciążyło im w głowach, zadał Rick. — Inni lekarze, pracownicy?

          — Jestem tylko ja — odpowiedział Jenner, wchodząc na okrągły podest na środku pomieszczenia. Odwrócił się do zebranych i rozłożył lekko ramiona. — Jestem tu sam.

          — Sam? — powtórzyła Emily, nie wiedząc, czy się przesłyszała — A co z jednostką badawczą? Co z pozostałymi wydziałami? 

          — Jak widać, nie pełnią już dłużej swojej funkcji — odpowiedział krótko, rzucając brunetce nieco zaskoczone spojrzenie. Najprawdopodobniej nie spodziewał się, by ktokolwiek z tej grupy był zaznajomiony z pracownikami centrum.

          — A osoba, z którą pan rozmawiał? — wtrąciła Lori — Vi?

          — To wirtualna inteligencja — Riley objaśniła cicho, zerkając na stojącą z tyłu kobietę. 

          — Vi, przywitaj się z naszymi gośćmi — Jenner powiedział głośno i wyraźnie. — Powiedz "Witajcie".

          — Witajcie, goście — automatyczny, monotonny głos systemu operacyjnego odezwał się, wprawiając część obecnych w zdezorientowanie. 

          — Zostałem tylko ja. — powiedział Jenner. 

          Riley i Emily wymieniły spojrzenia. To komplikowało ich sytuację bardziej, niż sobie wtedy wyobrażali.

*   *   *   *   *

          — Czy to jest konieczne? Gdybyśmy byli zainfekowani, mielibyśmy gorączkę.  

          Andrea była ostatnia w kolejce do badania krwi. Wszyscy pozostali czekali w niewielkiej sali, którą Jenner na szybko urządził jako mini stanowisko do badań. Wyczerpani i głodni, siedzieli porozrzucani po pomieszczeniu i czekali, aż doktor zakończy procedurę.

          — Wpuszczając was tutaj złamałem już wszystkie przepisy — mruknął Jenner, nie odrywając wzroku od strzykawki — Pozwól mi spełnić choć ten. — wyciągnął zakończony igłą przedmiot ze zgięcia jej łokcia i powiedział — Już, skończone. 

          Andrea podniosła się niespiesznie z zajmowanego miejsca, gdy niespodziewanie jej twarz wykrzywił grymas. Jacqui, stojąca najbliżej niej, doskoczyła do blondynki i złapała ją za ramię. 

          — Wszystko w porządku? — zapytał Jenner, przyglądając się jej nieco podejrzliwie. 

          — Nie jadła od kilku dni — wyjaśniła czarnoskóra — Nikt z nas nie jadł.

          Jak na zawołanie, Riley poczuła, jak burczy jej w brzuchu. Skrzywiła się nieco, uświadomiwszy sobie, jak dawno jadła ostatni posiłek. Tak naprawdę nigdy nie dbała szczególnie o regularne dostarczanie organizmowi pożywienia, ale po apokalipsie jej nastawienie do wielu rzeczy uległo drastycznej zmianie. 

          Jenner zachował się jak na gospodarza przystało. Zaprowadził ich do czegoś w rodzaju stołówki, w której pracownicy centrum przed apokalipsą przychodzili w przerwach na kawę lub żeby coś przekąsić. Członkowie grupy szybko rozgościli się, łącząc kilka stołów i wyciągając zza lady butelki wina i trochę jedzenia.

          Riley popijała drobnymi łykami swoje wino, zerkając między twarzami zgromadzonych. Po wcześniejszym lęku i rozgoryczeniu nie było śladu, a zamiast tego wszyscy emanowali spokojem i radością. Alkohol na pewno miał w tym swój udział - właściwie nikt go sobie nie żałował. Sama szatynka raczej ostrożnie obchodziła się z tego typu trunkami; przestawała sobie w pełni ufać, gdy w jej organizmie znalazła się o jedna lub dwie lampki za dużo.

          — Wiecie — zaczął Dale, nalewając Lori sporą ilość czerwonego płynu — We Włoszech i Francji dzieci dostają trochę wina do kolacji.

          — Cóż, kiedy Carl będzie we Francji lub we Włoszech, będzie mógł sobie wypić — skwitowała Lori, zasłaniając szklankę syna, żeby Dale nie powtórzył poprzedniej czynności również z jego naczyniem.

          — Daj spokój, nie zaszkodzi mu przecież — uśmiechnął się Rick, próbując przekonać żonę. — No weź. 

          Kobieta w końcu się zgodziła, zabierając dłoń i jednocześnie pozwalając Dale'owi, aby ten napełnił także szklankę Carla. Wszyscy w milczeniu obserwowali, jak chłopiec podnosi naczynie i delikatnie moczy wargi w czerwonym płynie, aby chwilę później mocno się skrzywić.

          — Fuj! — odstawił szklankę, wywołując głośny śmiech pozostałych osób — To obrzydliwe!

          — Właśnie Carl, zostań przy oranżadzie — Shane mrugnął do niego.

          Riley zaśmiała się cicho, widząc reakcję chłopca. Po raz pierwszy od dawna - nie licząc kolacji przed atakiem na obóz - wszyscy odczuwali wewnętrzny spokój i szczęście. Czuli, że wreszcie trafili do odpowiedniego miejsca, do miejsca, w którym nic im już nie zagrozi. Ale na jak długo?

           — Nie ty, Glenn — Daryl obszedł stół, zabierając z rąk Koreańczyka kolorową butelkę.

          — Co? — zaśmiał się nerwowo, gdy Daryl wcisnął mu w dłoń kolejną lampkę.

          — Pij dalej, mały. Chcę zobaczyć, jak się robisz czerwony — kontynuował Dixon, powodując u grupy donośny śmiech. Kiedy wszyscy się uspokoili, nadeszła kolej Ricka na zabranie głosu. Szeryf postukał łyżeczką o szkło i podniósł się z zajmowanego miejsca.

          — Nie podziękowaliśmy jeszcze naszemu gospodarzowi — przypomniał Grimes. 

          — Jest więcej, niż tylko gospodarzem!

          — Zdrowie doktora! — zbiorowy toast wypełnił salę stołówki, kiedy wszyscy odwrócili się w kierunku siedzącego z boku Jennera. Mężczyzna uśmiechnął się niezręcznie, również podnosząc w górę szkło. 

          — Booyah! — ryknął Dixon z jakiegoś powodu, biorąc z butelki zdrowego łyka. 

          — Zostajesz w tyle, Ri — upomniał ją John z lekkim uśmieszkiem, nachylając się nad stołem żeby napełnić jej lampkę. Kobieta przewróciła oczami, ale także uśmiechnęła się delikatnie. — Pij, dzieciaku, mamy co świętować.

          — Tyle wystarczy — pokiwała, uznawszy, że połowa lampki będzie dla niej idealną ilością do końca wieczoru. John zgodnie z jej poleceniem odsunął butelkę, ta jednak została z jego rąk odebrana przez kogoś innego.

          — Jakie wystarczy? Do pełna! — usłyszała za plecami głośne słowa Dixona, który najwidoczniej zdążył już zaprawić się wypitym wcześniej winem. Mężczyzna nachylił się nad nią i począł chaotycznie dolewać wina do jej naczynia.

          — Dość! Wystarczy tyle! — rzuciła spanikowana, gdy płyn niebezpiecznie zbliżył się do krawędzi kielicha i dopiero gdy był na granicy wylania się, Daryl zabrał butelkę. Riley rzuciła rozbawionemu Johnowi i Emily ironicznie spojrzenie, a następnie zerknęła przez ramię na kusznika. Ten trzymał dłoń na oparciu jej krzesła, zaś drugą podtrzymywał przy twarzy butelkę, którą właśnie kończył. 

           W zasadzie w niczym nie przypominał tego ponurego, gburowatego myśliwego, z którym grupa miała do czynienia na codzień.

          — To co, może powiesz nam wreszcie, co tu się do cholery stało?

          Poważny ton głosu Shane'a sprawił, że atmosfera prysła niczym bańka mydlana. Śmiechy ucichły, uśmiechy znikły z twarzy. Riley zerknęła na Ricka, który wyraźnie zirytował się słowami swojego kolegi z pracy.

          — Co się stało tym wszystkim lekarzom, doktorom, którzy mieli niby pracować nad lekarstwem? Którzy mieli dowiedzieć się, co się stało? — Shane zapytał ponuro, stukając palcami w szkło kielicha — Gdzie oni są? 

          — Świętujemy, Shane — upomniał go Rick, siląc się na spokojny ton. — Nie musisz o to pytać teraz.

          — Chwila moment... Przecież po to tutaj przyjechaliśmy. — zaśmiał się gorzko — To był twój pomysł, Rick. Mieliśmy znaleźć odpowiedzi a... a znaleźliśmy jego. Jednego człowieka. Dlaczego

          Mimo, że każdy cieszył się chwilą spokoju, a zepsucie atmosfery wyjątkowo nie było im na ręke - zwrócili się do Jennera, oczekując jego odpowiedzi. Riley wzięła ostrożnie łyk wina, obracając głowę w kierunku mężczyzny. Nie mogła kłamać; ją także interesowała ta kwestia. Odkąd tylko uświadomiły sobie z Emily, że w centrum musiało stać się coś strasznego, nie myślała o niczym innym. Zastanawiała się, co takiego wydarzyło się w tym zazwyczaj tętniącym życiem miejscu, że nagle pozostał tu tylko jeden człowiek.

          — Kiedy sytuacja się pogorszyła, wielu ludzi po prostu... odeszło. — Dr Edwin wzruszył ramionami, pokrótce wyjaśniając przyczynę pustek w centrum — Dołączyli do swoich rodzin. A gdy zrobiło się jeszcze gorzej, bo padła ochrona wojskowa, reszta uciekła. 

          — Co do jednego? — naciskał Shane, nie powstrzymując się od ironicznego uśmiechu.

          — Nie — Jenner pokręcił głową — Wiele osób nie potrafiło wyjść na zewnątrz. Zrezygnowali. Doszło do wielu samobójstw. To był trudny okres. 

          — Ty nie odszedłeś — zauważyła Emily, przekręcając lekko głowę, by móc lepiej dojrzeć mężczyznę. — Dlaczego? 

          — Kontynuowałem moją pracę, w nadziei, że wreszcie zobaczę jakieś rezultaty. — odpowiedział. Z samego tonu jego głosu można było odgadnąć, że żadnych satysfakcjonujących rezultatów jeszcze nie osiągnął.

          W stołówce ponownie zapadła cisza. Każdy albo skupiał się na odgonieniu od siebie ponurych myśli, albo przyswojeniu tych nowych, okropnych wieści. Riley w milczeniu kręciła lampką i przyglądała się czerwonej cieczy, a następnie wzięła spory łyk. Czuła już, jak jej głowa robi się dziwnie lekka. 

          —  Stary, potrafisz zepsuć atmosferę. — skwitował Glenn, rzucając Shane'owi oskarżycielskie spojrzenie. 

*   *   *   *   *          

          — W większości budynku, łącznie z kwaterami, nie ma prądu. Będziecie musieli spać tutaj. Kanapy są całkiem wygodne, ale mamy też łóżka polowe w razie czego. 

          Jenner prowadził ich przez długi korytarz, tłumacząc jak obecnie funkcjonuje budynek. Rozglądali się z ciekawością, niosąc swoje bagaże i nie mogąc doczekać się momentu, w którym będą mogli się położyć. Byli wyczerpani. Spokojni, ale wyczerpani.  

          — Na końcu korytarza jest świetlica. Myślę, że mogłoby się tam spodobać dzieciakom — zatrzymał się i spojrzał na kroczących za nim Carla i Sophię. — Tylko nie włączajcie gier wideo, dobrze? Ani niczego co ciągnie prąd. Aha, jak będziecie brać prysznic, nie przesadzajcie z gorącą wodą.

          Gorąca woda. 

          — On powiedział gorąca woda czy to ja się przesłyszałam? — mruknęła Emily z szeroko otwartymi oczami, odprowadzając oddalającą się sylwetkę Jennera wzrokiem. 

          Trójka przyjaciół wymieniła podekscytowane spojrzenia, po czym każdy z osobna przemierzał korytarz w poszukiwaniu własnego lokum. Riley wreszcie wybrała niewielki pokoik między pomieszczeniami, w których przebywali John i Emily. Kobieta zrzuciła z ramion plecak, czując jak obolałe mięśnie wołają o litość. Zsunęła z siebie czarną bomberkę i zawiesiła ją na oparciu krzesła przy stoliku, a na blacie postawiła lampkę wina, którą przyniosła ze sobą ze stołówki. 

          Rozejrzała się po pomieszczeniu. Było czyste. Oświetlone łagodną lampką na szafce obok kanapy, na której rozłożony był koc i kilka poduszek. Jej pierwszym instynktem było po prostu walnąć się twarzą w jedną z nich, lecz jej wzrok powędrował na drzwi po drugiej stronie pokoju.

          Riley zdecydowanie wolała kąpiele w wannie od pryszniców, ale jeszcze nigdy aż tak bardzo nie ucieszyła się na widok kabiny. 

          Zrzuciła z siebie stare, brudne ubrania i rozpuściła włosy, po czym bez wahania weszła do kabiny prysznicowej i odkręciła wodę. Zadrżała, gdy w pierwszej chwili w jej skórę uderzyła lodowata woda, jednak już po kilku sekundach ta zaczęła powoli zmieniać swoją temperaturę, aż wreszcie kabina wypełniła się parą. Poczuła się cudownie, gdy gorąca woda spływała po jej ciele, zabierając ze sobą brud, pot i zmęczenie ostatnich tygodni. Riley zamknęła oczy i pozwoliła sobie na moment tak po prostu tam stać i cieszyć się czymś, co kiedyś było dla niej kompletnie normalną rzeczą, a teraz wydawało się luksusem. W jej głowie rozbrzmiały jednak słowa Jennera, dlatego wyrwała się z chwilowego letargu i sięgnęła do przyczepionej wewnąrz kabiny półki po mydło i szampon.

          Wyszła z kabiny po paru minutach i owinęła się białym, puchowym ręcznikiem, a następnie podeszła do lustra. Przetarła je dłonią i skrzywiła się na widok swojego odbicia. Jej oczy były jeszcze bardziej podkrążone niż zawsze, a skóra przypominała niemal papier. Riley westchnęła, przeczesując wilgotne włosy do tyłu i wycierając twarz. Zajrzała do szafki obok umywalki i zachciało jej się płakać, na widok małej tubki pasty do zębów i jednorazowej szczoteczki. Już dawno nie dane jej było doświadczyć tak wielkich udogodnień.

          Pozwoliła sobie spędzić w łazience jeszcze kilka długich minut, szorując zęby i ciesząc się miętowym posmakiem pasty, jednak zmęczenie w końcu coraz bardziej zaczęło dawać o sobie znać. Wyszła z pomieszczenia i wygrzebała z plecaka dresowe szorty i za dużą koszulkę, którą przywłaszczyła sobie od Maxa jako piżamę. Sięgnęła po lampkę wina i wzięła spory łyk, dopiero wtedy uświadamiając sobie, że wypiła tego wieczoru więcej niż pierwotnie planowała. Ciężko jej było utrzymać głowę w pionie, ale winę za to zrzuciła na zmęczenie. 

          Chciała wstąpić jeszcze na moment do Johna i Emily, powiedzieć im dobranoc. Pokój brunetki okazał się jednak pusty, dlatego Riley skierowała się do lokum przyjaciela. Uniosła dłoń żeby zapukać, ale dostrzegła, że drzwi były delikatnie uchylone. W dodaktu ze środka dosłyszeć mogła przyciszone głosy. 

          —...też tak uważam. Zdecydowanie radzi sobie o wiele lepiej — słowa Emily dotarły do niej nieco stłumione, a Riley zmarszczyła brwi, zastygając w bezruchu. — Przez dłuższy czas się obawiałam, że... wiesz... że może próbować coś sobie zrobić.

          — Też mi to przeszło przez myśl. — zachrypnięty głos Johna świadczył o tym, że mężczyzna także nie oszczędzał sobie alkoholu tego wieczoru. Riley oparła się o ścianę obok drzwi, czując jak na jej serce spada jakiś ciężar. Doskonale wiedziała o czym rozmawiają.

          Z pokoju dobiegł dźwięk szkła odkładanego na stolik. Riley pokręciła głową, uznając że pójdzie po prostu spać. Nie chciała podsłuchiwać, zwłaszcza, że jej przyjaciele na pewno nie mieli żadnych złych intencji. W tamtej chwili po prostu nie potrzebowała słyszeć takich rzeczy, które swoją drogą na pewno nie były przeznaczone dla jej uszu.

          Kolejne słowa Johna sprawiły jednak, że zatrzymała się gwałtownie a jej oczy rozszerzyły się do granic możliwości.

          — On by mi tego nie wybaczył. Gdybym pozwolił, żeby coś jej się stało. — powiedział cicho, jakby obawiał się, że ktoś niepowołany może usłyszeć jego słowa. — Obiecałem mu, Emily... obiecałem, że jeśli cokolwiek się stanie, utrzymam ją przy życiu. Cholera, jeszcze zanim wszystko szlag trafił... poprosił mnie, żebym się nią zajął. Gdyby stało się coś w pracy, na szkoleniu, podczas jazdy samochodem na zakupy, cokolwiek... Gdyby jego zabrakło, miałem zadbać o jej bezpieczeństwo. 

          Riley przyłożyła dłoń do ust, żeby stłumić szloch jaki zbierał się w jej klatce piersiowej. Pod powiekami zaczęły zbierać jej się łzy, dlatego mocno je zacisnęła. Przywarła do ściany plecami, z trudem powstrzymując się od wybuchnięcia płaczem. 

          — Myślisz, że wiedział, że wirus okaże się czymś większym? — spytała Emily ponuro.

          — Domyślał się, że to nie zwyczajna grypa. — potwerdził mężczyzna. — Dlatego chciał ją wyrwać z Georgii. Całą naszą czwórkę, tak właściwie. Planował wyjazd do innego stanu już gdy tylko pojawiły się informacje o pierwszym przypadku zarażenia. Miał wiadomości z pierwszej ręki, Emily. Wiedział o wirusie jeszcze zanim ktokolwiek z nas zwrócił uwagę na te dziwne zbieżności zachorowań... Max wiedział, że w końcu może dojść do tragedii. 

          Jej zaszklone oczy otworzyły się i utkwiły w suficie, gdy z trudem powstrzymywała się od wpadnięcia w histerię. Powstrzymywała płacz, dlatego płuca paliły ją niemiłosiernie, a na twarzy występowały rumieńce od niedoboru tlenu. Ale nie mogła przestać słuchać.

          — W dniu, w którym to wszystko się zaczęło... — zaczął niespodziewanie John, a ton jego głosu przybrał bardziej smętną nutę. — Rozmawialiśmy o ostatnich przygotowaniach do wyjazdu. Celował we Florydę, miał tam jakiegoś znajomego, który mógłby nas przetransportować do jakiegoś mocno strzeżonego miejsca. Bylibyśmy tam bezpieczni. Nie wiem co się stało, ale w pewnym momencie skończył rozmowę... Potem dostałem od niego tylko wiadomość, że gdybym w szpitalu zobaczył coś podejrzanego, mam was stamtąd od razu zabierać. Resztę już znasz.

          Riley nie wiedziała, czy bolesne ukłucia jakie poczuła na całym ciele spowodowane były potęgującym się zmęczeniem i nagłym brakiem adrenaliny, czy też dobijającymi ją wyrzutami sumienia. Wiedziała natomiast jedno - informacje podsłyszane od Johna nie były czymś, czego się spodziewała. Tak naprawdę nigdy nie wzięłaby takiego scenariusza pod uwagę.

          Dziwne zachowanie Maxa, kumulujące się sekrety i kłamstwa, jego milczenie... to wszystko miało swoją przyczynę. Było nią zapewnienie jej bezpieczeństwa i chonienie jej przed czymś, z czego istnienia nie zdawała sobie wtedy nawet sprawy. 

          Max próbował ją chronić. A ona zarzuciła mu brak zaufania. 

          Riley oderwała się od ściany i pomaszerowała na drżących nogach przez korytarz. Wyminęła swój tymczasowy pokój, kierując się w stronę stołówki. Pomieszczenie było już puste, ale na stołach wciąż pozostawione były butelki wina. Bez zastanowienia chwyciła pierwszy lepszy trunek i otworzyła go, po czym wzięła dużego łyka.

          Pierwsza od bardzo dawna okazja do porządnego wyspania się okazała się jedynie kolejną nocą pełną koszmarów. 

*   *   *   *   * 

          Daryl wiedział, mimo tego, że znaleźli się w pozornie bezpiecznym miejscu, że tej nocy nie pozwoli sobie na wiele godzin snu. Nie takiego, który pozwoliłby mu w pełni wypocząć. Fakt, był zmęczony i lekko wypity, ale zaśnięcie w obcym, zamkniętym miejscu nie przyjdzie z łatwością. Z resztą, i tak zazwyczaj sypiał płytkim snem, więc wiedział że byle jaki dźwięk zdołałby w momencie postawić go na nogi.

          Tak było i tym razem. 

          Uchylił lekko powieki, gdy do jego uszu dotarł odległy, stłumiony dźwięk trzaskanego szkła. Przez parę sekund wpatrywał się w sufit pomieszczenia, przypominając sobie gdzie się znajduje, a gdy już uświadomił sobie że to jedna z kwater na początku korytarza, leniwie podniósł się z kanapy. Przeklął cicho, gdy butelka z którą zasnął wyleciała mu z rąk i zsunęła się na dywan, barwiąc go czerwoną cieczą.

           Wyszedł mozolnym krokiem z pokoju, rozglądając się za źródłem hałasu. Na korytarzu było pusto, większość osób prawdopodobnie już spała.

          Też powinienem spać, prychnął Daryl, przecierając zmęczoną twarz dłońmi. Wiedział jednak, że dopóki nie przekona się co spowodowało ten hałas, nie zaśnie. Z resztą, sama perspektywa spania w zamkniętej przestrzeni napawała go niemal niepokojem. Wolał las, gdzie z łatwością mógł w razie niebezpieczeństwa czmychnąć. Tutaj był w pewnym sensie zdany na łaskę tego całego Jennera. A Daryl nie lubił być na niczyjej łasce. Gość był z resztą dziwny, tak swoją drogą. Daryl doceniał jego gościnność i zapas wina którym ich poczęstował, ale nie ufał temu człowiekowi.

          Cholera, nie ufał nawet ludziom z własnej grupy.

          Przeszedł połowę korytarza i dostrzegł światło wydobywające się ze stołówki. Może ktoś został, żeby dokończyć resztę alkoholu, który zostawili na stole? I Daryl będzie mógł dołączyć, żeby zmusić się do zaśnięcia? 

          Spodziewał się spotkać Ricka albo Shane'a, albo nawet tego małego Chińczyka który spił się tak że trzeba było go dosłownie zawlec do pokoju. 

          Ale nie spodziewał się spotkać tam Riley. 

          Dziewczyna prawie leżała na stole, opierając głowę o blat. Jej prawa ręka wisiała luźno w powietrzu, a lewa kurczowo zaciskała się na otwartej butelce. U jej gołych stóp leżały kawałki potrzaskanej lampki, która jak Daryl się domyślił, wybudziła go z drzemki.

          Co ta dziewucha do cholery robiła?

          Podszedł do niej powoli, marszcząc brwi w konsternacji. Gdy ostatni raz ją widział, szła razem z Johnem i Emily wgłąb korytarza. Skąd się tu nagle wzięła? 

          — Ej — mruknął, dostrzegłszy, że dziewczyna się nie rusza. — Ej, żyjesz? 

          Spod rozsypanych na stole brązowych włosów wydobyło się jej ciche burknięcie, które oznaczało, że wciąż oddychała. Daryl prychnął pod nosem, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. Co ona odwalała? Zamierzała tu spać? Chciała się zachlać, czy po prostu korzystała z okazji, że mają pod ręką alkohol? 

          Nie reagowała na żadne bodźce zewnętrzne, a Daryl sam nie wiedział co miał zrobić. Z jednej strony niespecjalnie przejmował się ludźmi z tej grupy. Bądź co bądź, oni nie przejmowali się nim ani jego bratem. Bratem, którego zostawili na dachu i po którym wszelki ślad zaginął.

          Bratem, któremu gęba się nie zamykała ilekroć Daryl przyjeżdżał do niego po szpitala, gdy tamten potrzebował żeby poskładać mu roztrzaskany nos.

          Znał Riley, to prawda. Jeszcze zanim wybuchła apokalipsa, a on natrafił na nią i Emily na tamtej stacji benzynowej, wiedział kim jest ta słynna pani doktor. Doktorek, jak to zwykł mawiać Merle. Osoba, która ponoć w życiu nie odmówiła mu pomocy, nieważne w jak złym stanie się pokazywał. Na początku Daryl dość sceptycznie podchodził do opowieści Merla, uznając, że jego brat po prostu robi sobie z niego jaja i wymyślił sobie kolejną bajeczkę. 

          Ale potem jakimś chorym trafem napatoczył się na nią, gdy zbierała puszki na zapleczu tamtej stacji.

          Dziewczyna była trochę dziwna. Trzymała się głównie Johna i raczej unikała pozostałych członków obozowiska, przynajmniej na początku. W dodaktu praktycznie w ogóle się nie odzywała, a z nim samym zamieniła parę słów dopiero parę dni temu, mimo że podróżowali razem od tygodni. Nie patrzył na to jako coś złego. Daryl lubił ciszę i cenił sobie, gdy inni ludzie nie czuli potrzeby zbędnego zapełniania jej durnymi pogawędkami.

          Ale wciąż była dziwna, pomyślał Daryl. Jak powiedziała mu żeby na siebie uważał przed polowaniem, nie wiedział przez moment czy się przesłyszał. Po cholerę mu to niby powiedziała? Myślała, że w innym wypadku nie będzie uważał? I w ogóle co robiła tak wcześnie na nogach?

          A potem przylazła do niego żeby mu podziękować. Jakby jeszcze rzeczywiście zrobił coś wielkiego. Daryl nie przywykł ani do podziękowań, ani do próśb o bycie ostrożnym. Nie przywykł do jakiejkolwiek formy uwagi skierowanej na jego osobę. I właśnie dlatego uważał, że Riley Flint była dziwna.

          Ale wciąż pozostawała osobą, która nieraz wyciągała jego brata z tarapatów. Dlatego niechętnie, ale zdecydował, że nie powinien zostawiać jej na tamtym stole. Była kompletnie zalana, z tego co zauważył. Jeszcze by się zadławiła własnymi rzygami i co by wtedy powiedział reszcie?

          Dźgnął ją palcem w ramię, a dziewczyna poruszyła się niespokojnie, lecz nie zmieniła pozycji. Daryl westchnął zirytowany i szarpnął ją mocniej za ramię, żeby ją wybudzić. Nie zamierzał zarywać nocy, bo jakaś głupia dziewucha nie wiedziała na której butelce skończyć.

          — Obudź się — burknął, gdy ta wciąż nie reagowała. — Słyszysz? No budź się do cholery!

          Riley warknęła coś pod nosem i podniosła się gwałtownie, stawiając stopy niebezpiecznie blisko potrzaskanego szkła. Daryl, zaalarmowany, złapał ją za ramiona i przytrzymał w miejscu, coby nie nadziała się na szkło. 

          — Zwariowałaś?! — warknął, potrząsając jej drobnymi barkami. — Wleziesz zaraz w to szkło! 

          — I co z tego — wymamrotała ledwo zrozumiałym głosem, nie otwierając nawet oczu. Gibała się na boki i Daryl był przekonany, że gdyby ją puścił, poleciałaby jak długa do tyłu. 

          — Żeś się urządziła — skomentował drwiącym tonem, utrzymując ją w pionie — Zachciało się libacji, co? 

          — Co cię to obchodzi — parsknęła z wyrzutem, plącząc się we własnych słowach. Czknęła, co z jakiegoś powodu rozbawiło Daryla. Prychnął pod nosem ze śmiechem. — No i z czego się śmiejesz? 

          — A jak myślisz pijaczko? — parsknął Dixon, odsuwając szkło na bok butem. Bardzo nie chciało mu się w tamtym momencie obchodzić z pijaną, ranną dziewczyną. 

          — Sam jesteś pijaczka! — posłała w jego stronę dłoń, chcąc go walnąć na oślep, ale trafiła w powietrze. Daryl pokręcił głową z politowaniem.

          — Chodź. Zaprowadzę cię do pokoju, bo sobie coś zrobisz — mruknął, ciągnąc ją lekko w stronę korytarza. Ona jednak skrzywiła się i zaparła w miejscu, próbując wyswobodzić z jego uścisku.

          — Nie chcę — zaoponowała. Daryl zmarszczył brwi w irytacji. 

          — Chodź — powtórzył dobitnie — Zaraz wpadniesz na to szkło, a ja nie zamierzam się bawić w lekarza. 

          — Ja jestem lekarzem! — jej ton zmienił się na sekundę, z obrażonego na ożywiony. 

          — Ta, wiem — Daryl przewrócił oczami i sięgnął po jej przedramię. — Chodź mówię. 

          — Nie chcę. — powtórzyła jeszcze raz, po czym usiadła na wcześniejszym miejscu i sięgnęła po nową butelkę. Daryl przeklął ją w myślach i szybko doskoczył do stołu, zanim zdołała owtorzyć wino. — Zostaw! To moje!

          Przez chwilę się z nią szarpał i ze zdziwieniem przyznał, że na kogoś tak drobnego miała dośc sporo siły. Mimo to, udało mu się wyrwać jej przedmiot z rąk. Dziewczyna zerwała się z zajmowanego miejsca i wyprostowała, marszcząc gniewnie brwi.

          — Oddaj. To moja butelka — rozkazała, sięgając po przedmiot w jego dłoni — Znajdź sobie własną!

          — Tobie już wystarczy wina — skwitował Daryl, podnosząc ramię do góry, żeby nie mogła do niego dosięgnąć. Riley warknęła z frustracji i skrzyżowała ramiona na piersi, strzelając piorunami z oczu. Następnie odwróciła się zamaszyście, żeby po prostu wziąć inną butelkę, ale Daryl szybkim ruchem wytrącił jej szkło z ręki, przy okazji oblewając jej dłonie czerwoną cieczą. Butelka przeturlała się do krawędzi stołu, po czym spadła na podłogę, roztrzaskując się na małe kawałeczki.

          — No i co zrobiłeś?! — fuknęła wściekła, gestykulując zawzięcie na usianą szkłem i brudną od wina podłogę. Daryl posłał jej znudzone spojrzenie, kompletnie niewzruszony jej wybuchem.

          — Ja? To ty wpadłaś w pijacki szał — prychnął. Riley otwierała już usta, żeby przekląć go i jego komentarze, gdy jej twarz niespodziewanie zbladła, a oczy rozszerzyły się znacznie. Daryl odsunął się nieco, przyglądając jej się uważnie. — Co jest? Będziesz rzygać?

          Zmarszczył zdezorientowany brwi, kiedy dziewczyna powoli podniosła drżące ręce i wbiła w nie przerażony wzrok. Jej klatka piersiowa zaczęła poruszać się gwałtownie, a sama Riley poczęła z trudem łapać powietrze, jakby miała się zaraz udusić. Przez jej zielone tęczówki dosłownie przebijał się niezrozumiały dla niego strach, a cała sylwetka zareagowała na rosnącą panikę. 

          — Nie... — szepnęła między urywanymi oddechami, przenosząc podszyte strachem spojrzenie między jedną dłonią a drugą. — Nie, nie... 

          — Co jest? — spytał Daryl, kompletnie nie wiedząc co się z nią dzieje. Jeszcze bardziej zdziwił się, gdy dziewczyna zaczęła gwałtownie wycierać ręce o podkoszulek, zostawiając na nim czerwone ślady — No ufajdasz się cała od tego wina!

          Zamilkł, gdy ni stąd ni zowąt zaczęła płakać. Nie, nawet nie płakać. Zaczęła wyć. Zalewała się łzami, trąc dłonie o materiał koszulki jak jakiś maniak, a nogi się pod nią uginały. 

          Dixona zamurowało. Nie wiedział co robić, jak zareagować, gdyż nawet nie rozumiał co spowodowało u niej taką reakcję. Ryczała bo co? Bo zabrał jej to wino? Bo się nim oblała?

          A może to po prostu ten etap picia, w którym zaczyna się płakać bez żadnego konkretnego powodu...

          Odrzucił od siebie ostatnią myśl, gdy dostrzegł, że jej twarz zaczyna się robić purpurowa, a z jej ust wydostają się coraz bardziej płytkie oddechy. Jednocześnie nie przestawała wycierać dłoni, mimo, że powoli się dusiła. 

          Cholera.

          Nie miał doświadczenia w tego typu sytuacjach. Ale coś podpowiadało mu, że powód tego zachowania musi tkwić w brudnych od wina dłoniach dziewczyny. Przeklął więc w myślach i złapał ją za przedramię, po czym dosłownie zaciągnął za ladę. Podszedł do zlewu i odkręcił kurek, wkładając jej dłonie pod zimny strumień.

          — Opanuj się — mruknął, trzymając jej nadgarstki, gdy próbowała się wyrywać. — To tylko wino! Już, masz czyste ręce! Po krzyku! 

          Oderwała się od niego i opadła na kolana, szlochając w swoje dłonie i drżąc ze strachu. Strachu przed czym? Nie miał pojęcia. Daryl rozejrzał się niezręcznie. Co miał niby teraz zrobić? Nie był najlepszą osobą do pocieszania. Poza tym, niby czemu miał ją pocieszać? Bo wino jej się skończyło?

          Zdecydował, że najlepszym wyjściem będzie odeskortować ją do kogoś, kto będzie wiedział co robić. Dlatego wypuscił ciężko powietrze i nachylił się nad nią, żeby postawić ją na nogi. 

          — Wstawaj — chwycił ją za ramiona i podniósł z podłogi, przytrzymując ją by znowu tam nie poległa. Pociągnął ją w kierunku korytarza — Chodź, idziemy.

          — Przepraszam...

          Spojrzał na nią jak na idiotkę, cofając lekko głowę. Ile ta dziewucha wypiła?

          — Przeproś lepiej tego, ktokolwiek rano będzie ogarniał ten cały syf — prychnął, kiwając w stronę bałaganu wokół stołu. Riley pociągnęła nosem i wychlipiała:

          — Tak bardzo cię przepraszam...

          Dixon zatrzymał się i odwrócił w jej stronę, posyłając jej krzywe spojrzenie.

          — O co ci znowu chodzi?

          — Nie chciałam cię tam zostawić... nie chciałam, Max, naprawdę.

          Zamilkł. Jej słowa nie miały żadnego sensu, a mimo to zdołały go dość mocno zszokować. O czym ona znowu gadała? Co za Max? 

          — Nie wiedziałam co robić... — szlochała dalej, ze wzrokiem wbitym w swoje dłonie. — Nie wiedziałam... N-nie wiedziałam jak cię uratować. 

          Daryl przyglądał jej się uważnie. W jego głowie, mimo zmęczenia i alkoholu, zaczęło coś świtać. Niekoniecznie na temat samej osoby, o której mówiła, ale jej wcześniejszej reakcji. Musiała kogoś stracić... i dosłownie mieć czyjąś krew na swoich rękach.

          — Riley — wycedził przez zaciśnięte zęby, niezręcznie sięgając do jej ramienia, by ponownie skierować ją na korytarz. — Zaprowadzę cię do Johna, chodź...

          — Słyszałam, co John mówił! — ożywiła się, wyrywając się z jego uścisku. Daryl opuścił bezwiednie ramiona wzdłuż ciała, patrząc na nią bezsilnie. — O tym, że wszystko to planowałeś... że chciałeś mnie uratować, wyciągnąć stąd, zanim byłoby za późno... że chciałeś mnie chronić. A ja... A j-ja - zająknęła się, po czym ponownie wybuchła głośnym płaczem - Max, proszę cię, wybacz mi!

          Natarła na niego i wbiła się w jego klatkę piersiową, obejmując go z całych sił ramionami. Daryl zastygł w całkowitym bezruchu, gdy dziewczyna zaczęła łkać w jego tors, zaciskając palce na jego koszuli. Poczuł gdzieś w głębi niewielką iskierkę paniki, która wręcz wołała do niego, aby uciekał. Aby zadziałał instynktownie i po prostu odepchnął od siebie irytującą dziewuchę i poszedł spać. Nie była jego problemem. 

          Ale nie był w stanie wykonać najmniejszego ruchu. Tak, jakby nagle został sparaliżowany. Riley płakała, a jej szloch dochodził do niego stłumiony, lecz wciąż wyczuwał jak trzęsie się przy nim, jak kurczowo zaciska ramiona wokół jego torsu.

          Nie rozpoznała mnie, doszedł wreszcie do logicznego wniosku, gdy stał tam spięty i nie wiedział gdzie ma podziać ręce. 

          Noc była jeszcze długa. A Daryl nie mógł zrobić nic, uwięziony w żelaznym uścisku tej dziwnej dziewczyny, która cały czas błagała go o wybaczenie.  


Continue Reading

You'll Also Like

13K 920 34
Starożytna magia jest potęgą, a po potęgę sięgają czarne charaktery. Co jednak, jeśli samemu wejdzie się do gniazda węży? Po wszystkim co działo się...
235K 8.4K 56
Bycie zawsze gorszą siostrą może być męczące. Tym bardziej po trudnym dzieciństwie. Czy coś się zmieni w 13 letnim życiu Charlotte po trafieniu do br...
168K 10.2K 86
Po stu siedemdziesięciu latach Carlisle Cullen powraca do Forks. Wraz z rodziną osiedla się niedaleko miejsca, w którym półtorej wieku wcześniej zawa...
23.3K 778 21
Czy to może przetrwać? W czasie wojny wszytko jest kruche. Wszystko może się skończyć, jak za dotknięciem magicznej różdżki. Ale jak się skończy?