Ohayo
Dodaję bardzo powoli te rozdziały, ale mam chore oko, więc średnio ze mną. Także przepraszam, jeśli ktokowiek czeka >"< Milego czytania, mam nadzieję, że błędy poprawiłam.
Dziękuję wszystkim czytającym za komentarze i głosy ( i za czytanie oczywiście hueheuheu)
Trey zniknął za rogiem zostawiając mnie samego. To typ choleryka, (o ile cokolwiek jest w stanie go rozzłościć) który po godzinie o wszystkim zapomina. Przynajmniej tak próbowałem siebie przekonać.
Nie mogłem go winić za to, że tak bardzo chciał w naszym gronie kogoś popularnego, kto potrafiłby przyciągnąć innych. Dla niego klub pomocy społecznej był całym życiem i byłem przekonany, że zrobi wszystko aby go utrzymać. On sam został porzucony zaraz po urodzeniu i przygarnęła go rodzina zastępcza. Teraz zamiast przeklinać swój los, chce pomagać innym tak, jak nauczyli go jego prawdziwi rodzice. Chociaż starałem się jak mogłem, gdy sytuacja osiągnie punkt krytyczny i ostatecznie Trey będzie musiał wybierać między nami, to usunę się w cień. Tylko, cholera jasna wiedziałem, że ten drań robił to dla sławy i kiedy już mu się znudzi, to porzuci klub a z nim cała jego świta, a to będzie bardzo bolesny cios dla przewodniczącego. Dlatego musiałem sprawić, żeby ta szkolna gwiazdka odwaliła się od nas jak najszybciej.
Ostatnia nadzieja w mojej straży przybocznej pod dowództwem Derreka mężnego. W ciemnych barwach moja przyszłość, ale wiecie - tonącemu nie za wiele rzeczy do poratowania zostaje.
Mój wspomniany obrońca czekał na mnie z plecakiem ( i nietęgą miną również) obok drzwi wejściowych szkoły. Podał mi plecak, a po jego twarzy wywnioskowałem, że moja brzytwa jednak zatonęła.
- Co na spotkaniu? - zapytałem - powiedz, gorzej i tak już nie będzie.
Zamyślił się, żeby odpowiednio ubrać słowa i podrapał w się w brodę.
- Kiedy wyszedłeś doszło do małej wymiany zdań...
Rzuciłem mu niecierpliwe spojrzenie. Czemu ludzie po prostu nie walą wszystkiego prosto z mostu?!
- Mike powiedział, że on chce pomagać i nie widzi problemu. Trey go poparł, bo wie jak wiele osób zrobi to o co poprosi Mike. No wtedy ja powiedziałem, że we dwóch się pozabijacie. Pózniej to każdy zaczął coś krzyczeć i skończyło się na tym, że przewodniczący walnął pięścią w stół i sobie poszedł. A wtedy...
- Dobra nie kończ - machnąłem ręką - jednak mam tego dość. Zadzwonie po Złodzieja, żeby po mnie przyjechał. Późno już, idź bo nie zdążysz na autobus.
- Ale...
- Poradzę sobie! Idź, bo ci zwieje!
- No dobra... Ale załatw tę całą sprawę z Mikiem. Wiem jak ci zależy na tym klubie. Wiedz, że i ja chciałbym, aby było tak jak dawniej.
Machnąłem reką na jego smęty i sięgnąłem do kieszeni po telefon, ale przypomniałem sobie, że został na stole w naszej sali zebraniowej. Świetnie, Derrek, znając jego zamiłowanie do sprzątania, wrzucił go zapewne do głównej przegródki między śmierdzącym strojem od wf a kanapką. Pomimo obrzydzenia wsadziłem tam rękę, mając nadzieję, że nic stamtąd nie wyskoczy i mnie nie zaatakuje.
- Kuźwa gdzie on wrzucił ten telefon?!
- Ten telefon? - usłyszałem za sobą wesoły głos - całkiem ładny, tylko ciężko go obsługiwać.
Zmroziło mnie dosłowanie na sekundę i w następnej plecak z całą swoją zawartością poszybował w stronę Mike'a i pieprznął go prosto w głowę. Zachwiał się, ale natychmiast uniósł rękę do góry tak, że pomimo mojejszybkiej reakcji nie udało mi się go wyrwać.
- Oddawaj go złodzieju! - ryknąłem.
- Człowieku, weź jedz te swoje kanapki - skrzywił się ironicznie - plecak śmierdzi ci pasztetem.