II. 02. Ciężkie życie pracownika...

4K 349 24
                                    

Nowy rozdział i dwójka nowych bohaterów - Leo i Crazy huehuheuehu 

Napiszcie, czy przypadli wam do gustu? A no pewnie na Leo będzie hejt, ale nigdy nie należy oceniać człowieka tak od razu... ;D Mam nadzieję, że nie ma dużo błędów ;D

Trey/Will

Trey

Spojrzałem na zegarek i ziewnąłem przeciągle, przeciągając ręce. Żar lejący się z nieba i nocna zmiana w całodobowym, sprawiły, że wyglądałem jakby pizgnęła mnie multipla i dokładnie tak się czułem, przez co nie usłyszałem ciężkich kroków mojego zwierzchnika. Specjalnie kazał mi przyjść pół godziny wcześniej pod pretekstem uzupełnienia jakiś papierów i skazał na skwierczenie w tym upale. Mógłbym się założyć, że przez cały czas obserwował mnie z klimatyzowanego pomieszczenia i gdybym tylko odszedł na chwilę, natychmiast zadzwoniłby do mnie z wrzaskiem.

- Może jeszcze poduszkę księżniczce przyniosę - powiedział i temperatura w otoczeniu natychmiast spadła o kilka stopni. Słowo daję, koleś powinien robić za klimatyzację.

- Księcia nie stać na zegarek, więc nie szastałbym tak kasą na waszym miejscu, wasza wysokość - warknąłem ze sztucznym uśmiechem na ustach. Kilka lat z idiotami nauczyło mnie jak skutecznie można sobie z nimi poradzić. Nie przewidziałem jednak sytuacji, w której ten idiota jest moim szefem, bo Leo spojrzał na mnie z mściwym zadowoleniem i poruszył znacząco brwiami. Już wiedziałem, co czekało na mnie tego dnia.

---

Zdjąłem okulary i przetarłszy oczy ze zmęczenia i wyjrzałem przez okno. Inni wolontariusze właśnie wyprowadzali psy na spacer, a ja musiałem siedzieć przy biurku, zawalony papierami i wnioskami o przyznanie dotacji schronisku. Wiedziałem, że to także ważne zadanie, ale wiele bardziej chciałem być bliżej zwierząt - wyprowadzać na spacer, karmić czy po prostu dać im trochę serca.

Od początku Leo miał do mnie jakieś pretensje i nawet nie próbował ukrywać swojego niezadowolenia - im bardziej angażowałem się w sprawy schroniska, tym bardziej on starał się mnie zniechęcić. Od dwóch miesięcy siedziałem jedynie nad papierami, a potem zajmowałem się czyszczeniem boksów. Okazjonalnie pozwalał mi wyjść z psiakami na spacer, ale jedynie wtedy, kiedy inni wolontariusze nie mieli na to czasu. Powoli przyzwyczajałem się do tej rutyny, tracąc nadzieję na zmianę stanowiska. Wolontariat to nie zabawa, a dla mnie i tak najbardziej liczyła się pomoc, niezależnie w jakiej formie. Na szczęście, jeśli dość szybko uwijałem się z robotą, pod koniec dnia zostawało mi jeszcze chwilę czasu na zabawę ze zwierzętami.

Leo, uznawszy zapewne, że jego kultura nie obowiązuje, wpadł do gabinetu bez pukania i chwycił wypełnione przeze mnie papiery.

- Dzwonił ktoś może w sprawie adopcji? - zapytał, nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem. Bardzo dokładnie przeglądał każdy wniosek z osobna, próbując wyłapać jakieś błędy. Spojrzałem na niego z ukosa, ale nie odezwałem się ani słowem na to żałosne zachowanie. Niepojęte było dla mnie jak psy się nie bały tej jego zakazanej mordy - jak dla mnie to on powinien siedzieć za tymi kratami zamiast nich i to z tabliczką "Wściekły pies". Z tym wyrazem twarzy o wiele bardziej tam pasował.

- Niestety nie... - westchnąłem cicho, a on po raz pierwszy od kilku godzin raczył na mnie spojrzeć - oczywiście z pogardą, bo to było chyba najcieplejsze uczucie na jakie było go stać względem mojej osoby.

- Mógłbyś się bardziej postarać - warknął, zadowolony z mojego niepowodzenia.

- Staram się jak mogę! - krzyknąłem - To nie jest takie proste jak ci się wydaje!

- Jak ci nie pasuje to zawsze możesz się zwolnić - wysyczał - a teraz zabieraj się do czyszczenia kojców. Jak widać, to jedyne do czego się nadajesz.

Rzucił papiery z powrotem na moje biurku i wyszedł trzasnąwszy głośno drzwiami.

- Co za dupek - pokręciłem głową z niedowierzaniem.

- Słyszałem! - jego przytłumiony głos dobiegający za drzwi sprawił, że aż podskoczyłem na krześle. A ja myślałem, że po spotkaniu z Mikiem tajemnice ludzkiej osobowości stoją przede mną otworem. Jak widać świat nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać.

Will

Dziesiąty raz od pół godziny sprawdzałem telefon, mając nadzieję, że zobaczę tam nową wiadomość od Mike. Niestety, oprócz dwudziestu sms-ów od mamy i jednego od operatora, który próbował wcisnąć mi kolejną niepotrzebną do szczęścia usługę, nie przyszło nic nowego. Mike nie odzywał się od trzech dni, a gdy próbowałem się do niego dodzwonić, zbywał mnie jakąś wymówką. Praca, praca i jeszcze raz praca - rozumiałem, że biznes z ojcem zajmował mu wiele czasu, ale powinien wygospodarować jeszcze trochę chwil dla mnie. Może obraził się po naszym ostatnim spotkaniu? Fakt, że nachodzenie mnie kilka razy na dzień bywało trochę irytujące, ale lepsze to niż całkowity brak kontaktu.

- Co tam Williamie, okresu dostałeś? - wesoły śmiech wyrwał mnie z zamyślenia i sprawił, że na mojej twarzy natychmiast pojawiła się zniesmaczona mina - pewnie nie poruchałeś dzisiaj, co?

Jeszcze tego idioty tu mi brakowało. Oto Connor pseudonim "Crazy" - mój kolega z pracy. Chociaż kolega to i tak za duże słowo - raczej istota, którą przyszło mi tolerować ze względu na to samo stanowisko robocze. Codziennie zadaję sobie to samo pytanie - jak ktokolwiek spotkawszy się z nim twarzą w twarz mógł go zatrudnić?! CV faktycznie miał imponujące, ale po rozmowie dłuższej niż pięć minut człowieka trafiał istny szlag. W sumie, pewnie dlatego miał zakaz wychodzenia z kuchni na salę. Nawet jakby się waliło i paliło nie mogłem mu pozwolić, wyściubić tego piegowatego nochala za drzwi, bo nasza reputacja od razu ległaby w gruzach. Ja to miałem chyba pecha do niezrównoważonych ludzi.

Wpatrywał się we mnie kilka minut, doskonale wiedząc, jak bardzo mnie to wkurza i prędzej czy później zareaguję.

- Czego chcesz? - odwróciłem głowę ku jego ogromnej uciesze.

- Podziwiam twoje piękno, Williamie.

- Jeszcze chwila, a moje piękno bardzo poważnie uszkodzi twoje - wycharczałem - jak nie masz nic do roboty, to idź do domu.

- Właściwie to chciałem ci pokazać nowy przepis, który właściciel kazał wprowadzić do menu, ale skoro nie chcesz...

Natychmiast odłożyłem naczynia i wyciągnąłem w jego kierunku rękę, aby obejrzeć nowe dzieło naszego mistrza. Skurczybyk, zamiast zachować się jak normalny człowiek uśmiechnął się bezczelnie, po czym wyciągnął rękę z przepisem do góry, myśląc, że będę skakał jak głupi, próbując go dosięgnąć.

- Jak mi dasz buziaka to pokażę! - krzyknął z zadowoleniem.

 Pokręciłem głową i podszedłem do niego, składając usta w dziubek, ale zamiast złożyć na jego wargach całusa, zamachnąłem się i przywaliłem mu z pięści w brzuch. Kiedy zgiął się z bólu w pół spokojnie wyjąłem z jego ręki nowe przepisy. Praca w tym miejscu już dano nauczyła mnie, że w życiu przemoc jest jednak najlepszym argumentem.

Na pewno nie!Where stories live. Discover now