7. Pieczemy, pieczemy! cz. 2

6.1K 743 61
                                    

Część druga yaaay :) LuUmeko mnie zmotywowała i napisałam drugą część. Dziękuję baaaardzo! Jeśli ktoś chciałby napisać jakiś komentarz  to również byłoby mi bardzo miło :) (Uwagi jakieś też! Coś zmienić? Coś jest źle?) Chyba, że nikt nie chce to trudno - posmutam w samotności :)

 Rozdział wyszedł dość długi, więc znowu podzieliłam go na dwie części - trzecią dodam pewnie jutro, bo jeszcze jest niepoprawiona ( tam już dzieje się trochę więcej - no nie ma fajerwerków, ale obydwaj na razie muszą dopiero przełamać lody  >"<)

Dziękuję za wszystkie gwiazdki, czytania i komentarze :)

Usiadłem na środku tej apokalipsy, wcinając mniej zwęglone ciastka. Smakowały poniżej krytyki, ale były jedynym sposobem na podniesienie mi cukru i wyciągnięcie z depresyjnego stanu. Patrzyłem obojętnie na cały balagan i nim się obejrzałem zjadłem całą blachę ciastek, co trochę mnie zdziwiło, bo nie jadam byle czego. Jeszcze tego by brakowało, żeby przewodniczący dosypał tam jakichś środków uzależniających, żeby podnieść sobie sprzedaż. Cóż, po tym co dzisiaj tu wyczyniali, mogłem się spodziewać już wszystkiego. Chociaż to podłe, cieszył mnie fakt, że zabrali produkty i poszli piec do kogoś innego - przynajmniej jeszcze jedna osoba w tym mieście przejdzie przez to samo co ja. Już łączyłem się z nią mentalnie w bólu.

Z odrętwienia wyrwał mnie dźwięk telefonu. O kurczę! Mama pewnie niedługo wróci. Chwyciłem telefon drżącymi rękoma i odczytałem wiadomość. Uff... przynajmniej teraz mi się poszczęściło. Napisała, że babcia gorzej się poczuła i zostaje u niej do jutra. Mi zaś nie pozostało nic innego niż zabrać się za sprzątanie. Wziąłem swój ukochany fartuszek i od razu poczułem dobrze znany mi zapach Pumy Jam Man. Najwidoczniej Mike zmienił gust co do pefum i jak na złość wybrał mój ulubiony zapach. Tak fajnie pachniał, że postanowiłem przebleć fakt, iż miał go na sobie ten kretyn  i poczekać z wrzuceniem go do pralki. 

Czasem się sobie dziwiłem, że jestem w stanie nosić coś takiego, ale mama zawsze powtarzała mi, że babcia (nie mam pojęcia jakim cudem pomyślała, że fartuch jest idealnym prezentem na urodziny) zrobiła go od serca i za każdym razem, kiedy coś przyrządzałem, naciągała go na mnie siłą. Twierdziła, że przyniesie mi to szczęście. Niestety, przyniósł mi jak na razie same kłopoty, ale i tak żal mi bylo się z nim rozstawać. 

Wyciągnąłem kubeł na śmieci, aby zgarnąć tam większość rzeczy ze stołu kiedy usłyszałem dźwięk dzwonka. Oho, pewnie sąsiadka nie wytrzymała i musiała sprawdzić co się dzieje. Coś czułem, że dzisiejszy wyczyn chłopaków będzie na szczycie top listy gorących plotek tygodnia, a może nawet miesiąca. Chociaż bo ja wiem..., pani Rudek spod trzynastki jest w ciąży - takiej wiadomości byle co nie przebije. Już słyszę te ich szepty, że pewnie bombę tu konstruujemy i chcemy wysadzić biedne staruszki w powietrze, a za tydzień zupełnym przypadkiem wpadnie w odwiedziny para w niebiekich mundurach. 

W pierwszej chwili nie wiedziałem kto przyszedł, bo w rękach trzymał ogromną papierową torbę z zakupami, która zasłaniała mu twarz. Jednakże znajomy zapach, niebezpiecznie taki sam jak na moim fartuchu uświadomił mi, że to jednak nie wścibksa sąsiadka, za która już zdołałem zatęsknić. 

Mike wyminął mnie bez słowa i wszedł do środka, po czym postawił torbę na szafce. 

- Mogę wejść? - zapytał widząc moją wściekłą minę.

- Już tu wlazłeś - warknąłem - po co się pytasz?

- Kultura tego wymaga - stwierdził.

- Czego chcesz? - zapytałem zrezygnowany - jeśli chcesz mnie dobić to cię rozczaruję. W gorszej formie już być nie można. 

Spojrzał na mnie ze złością. Oho, wkurzyłem go, a to niełatwa sztuka. Ciekawe o co się tak spina? Przecież to nie ja nabijałem się z niego przez równe dziewięć miesięcy.

- Przyszedłem ci pomóc - walnął mnie delikatnie w głowę - daj już spokój z tym wyśmiewaniem. Próbujesz mnie wpędzić w poczucie winy, czy co?

- Ty już powinieneś się czuć winny!

Wzruszył ramionami olewając moje narzekanie, wział torbę i pomaszerował do kuchni.

 - Sam sobie z nimi poradzę! Co to w ogóle jest?

- Wiem, że sobie poradzisz - uśmiechnął się - dlatego przyszedłem ci pomóc. To produkty, które zużyliśmy na pieczenie.

Po kolei wypakowywał wszystkie zakupy, a ja układałem je w odpowiednich szafkach. Zauważyłem, że miał zmarznięte ręce. Z bliska wcale nie były takie wypacykowane jak mi się kiedyś zdawało - pokrywało je kilka blizn, które odbijały się na czerwonej od zimna skórze. Od kilku minut trwaliśmy w niezręcznej ciszy, co doprowadzało mnie do szału. Normalnie japa mu się nie zamyka, więc dlaczego teraz nie może kłapać jak zwykle?! 

- No to już wszystko - powiedziałem - dzięki za troskę - dodałem ciszej.

On słysząc to rozpromienił się i przysunął się bliżej mnie. Odepchnąłem go szybko i odwróciłem się plecami. Muszę zapamiętać, żeby nie pozwalać mu zbliżać się do mnie na tak małe odległości, bo zrobiło mi się nieprzyjemnie gorąco. I co on się tak szczerzył jak głupek?!

- Nie myśl sobie, że jesteśmy kolegami czy coś - warknąłem - aż tak łatwo nie dam się przekupić.

- Wiem - roześmiał się - ale pierwszy krok mam już za sobą, nie? A teraz pomogę ci sprzątać, więc za jednym zamachem mam już dwa!

Na pewno nie!Where stories live. Discover now