6. Pieczemy, pieczemy! cz. 1

7.3K 786 156
                                    

Ktoś mi kiedyś powiedział, że postaci w moich opowiadaniach są badzo podobne do mnie - tj. podobnie się złoszczą, mówią i robią to, co ja lubię robić. Teraz się przyłapałam na tym, że temat znowu kręci się wokół kulinarii, bo uwielbiam pichcić. 

Zapraszam do czytania, komentowania itp. i dziękuję za wszystkie napisane już komentarze, oddane głosy i czytanie.  

Złodziej wysadził mnie pod blokiem na moją wyraźną prośbę. Pomimo szczerej sympatii do niego, nie miałem najmniejszej ochoty spędzać piątkowego wieczoru na organizowanej przez niego imprezie, zwłaszcza, że pojawić się tam miał brat Mike'a, co dawało cień szansy na to, że przytacha ze sobą braciszka, a dwóch osobników z tej rodziny na kilkudziesięciu metrach kwadratowych to wyzwanie ponad moje siły. Takiego zagęszczenia pozerstwa i "fajności" po prostu nie da się zdzierżyć. Zamiast tego swój weekend postanowiłem spędzić na obmyślaniu niegodziwego planu destrukcji mojego wroga numer jeden, który w tym czasie niczego nie świadomy, beztrosko wykorzysta swoje ostatnie godziny.  Bardzo miła perspektywa, chociaż  i tak wiedziałem, że nic nie uda się zrobić w tym kierunku, ale wyobrażanie sobie jak znika z mojego świata raz na zawsze było całkiem przyjemne, a na dodatek w zamrażarce zostało mi jeszcze pudełko lodów waniliowych.

Mieszkałem na trzecim piętrze, ale już na parterze w moim umyśle włączył się alarm ostrzegawczy - cały blok wypełniał swąd spalenizny, wśród którego mój wyczulony nos zdołał wyłowić słodki zapach ciastek. Jedyną osobą zdolną do wyprodukowania takich cukierniczych nizin była moja mama, która na szczęście miała na drugą zmianę. Czyli pewnie pani Stefania z góry zabrała się za pieczenie i znudzona oczekiwaniem poszła oglądać seriale. Zanotowałem w pamięci, aby pogasić wszystkie światła i udawać nieobecność, gdyż byłem niemal pewien, że odwiedzi mnie aby podzielić się swoimi kulinarnymi wytworami i nie wyjdzie dopóki nie zjem przynajmniej połowy. Na drugim piętrze swąd wyraźnie zagęstniał, a na trzecim szlag mnie trafił, bo dym wydobywał się spod trzydziestki dwójki - czyli mojego mieszkania. Zasłoniłem usta koszulką, otworzyłem drzwi i pędem pobiegłem do kuchni aby opanować sytuację. To co zastałem było nie do opisania - Trey właśnie wyciągał blachę wypełnioną czarnymi kupkami, zupełnie nie przejmując się tumanami dymu ulatującymi ze zwęglonych resztek. Wszędzie walały się śmieci, a na stół zawalony był surowymi ciastkami gotowymi na spalenie.  Podbiegłem do piekarnika i natychmiast go wyłączyłem, a następnie otworzyłem okna na oścież. Tylko spokojnie, tylko spokojnie, to na pewno da się jakoś wytłumaczyć. 

- Trey - próbowałem zachować resztki spokoju, ale na próżno - ciebie już do końca popieprzyło?! Co to za bajzel?!

- Will - przewodniczący podsunął mi krzesło abym usiadł - wyluzuj.  To drobne komplikacje.

- Wyluzuj?! Ja mam być wyluzowany?! Wracam ze szkoły po tygodniu użerania się z tym dupkiem, a w tym czasie ty robisz z mojej kuchni ognisko!

- Dupek? - w korytarzu odezwał się znajomy głos - o, to chyba o mnie mowa. 

W drzwiach stanął uśmiechnięty Mike w moim niebieskim fartuchu z serduszkami (prezent od babci - wyszyła nawet moje imię) trzymając pustą torebkę po mące. Oparł się o framugę, przybierając wyćwiczoną pozę modela i pogładził swoje włosy.

- Skończyła się - swierdził potrząsając opakowaniem -  a tak poza tym, śliczny fartuszek - roześmiał się i puścił mi oko.

Zignorowałem jego uwagę i spojrzałem błagalnie na przewodniczącego, mając nadzieję, że zaraz uśmiechnie się szeroko i powie, że to żart albo, jeszcze lepiej - tylko zły sen, po czym uszczypnie mnie a ja obudzę się w swoim lóżku i pójdę pooglądać seriale, żeby zapomnieć o tym co mnie tu spotkało. Szef faktycznie się uśmiechnął i już nabrałem nadziei, że wszystko to wymysł mojego umysłu, ale on zamiast na mnie,  spojrzał na Mike'a i uspokajająco pokiwał ręką.

- Spokojnie - powiedział - Derrek poszedł do sklepu następne. 

-Tak właściwie to już jestem - krzyknął z przedsionka - ale tu śmierdzi. Lepiej to wywietrzcie, bo jak nas Will zastanie to... - urwał, gdy zobaczył mnie siedzącego na samym środku tego grajdołu.

- Też miło cię widzieć - wysyczałem - może ty powiesz mi, co wy tu odwalacie?

Postawił zakupy na blacie i niepewnie spojrzał na przewodniczącego, który zignorowawszy go, zdrapywał resztki ciastek z blachy.

- Nauczyciel powiedział, że mamy upiec ciastka na akcję charytatywną - wyjaśnił - dlatego ehmm... pieczemy je.

- Naprawdę? - zapytałem ironicznie, po czym wyrwałem przewodniczącemu z ręki bryłkę zwęglonego ciasta i przystawiłem mu do nosa - Czyli według ciebie tak właśnie wygląda ciastko? Tym można sobie grilla rozpalać! Przecież wy nie macie pojęcia o pieczeniu!

- O przepraszam - zaoponował - ja umiem, ale wysłano mnie po produkty. Nie wiedziałem, że będą robić coś na własną rękę.

- To sobie pieczcie u siebie, nie u mnie!

- U mnie jest impreza.

- Ja mam remont - powiedział przewodniczący.

-  Trey zgarnął mnie na drodze - Mike wzruszył ramionami - przyszedłem chwilę przed tobą i nawet się na to nie pisałem. 

- Zresztą - dodał Trey - po to mi dałeś klucze do swojego mieszkania, nie? Powiedziałeś, że mam się czuć jak u siebie.

- Swoją kuchnię też podpalasz?!

Po raz setny zadawałem sobie pytanie, dlaczego nie poszedłem na tę imprezę. Nie było tam Mike'a, może poznałbym kogoś normalnego, a oni w tym czasie doprowadziliby kuchnię do porządku, o ile jeszcze zostałoby z niej  cokolwiek. Teraz jestem sam na sam z wariatam i wszędzie jest syf,  a na dodatek Mike wie gdzie mieszkam.  Weekend życia nie ma co.

- Dobra - westchnąłem - idźcie sobie, ja to posprzątam. 

- O czym ty mówisz, przecież...

- Błagam! - krzyknąłem - wynoście się stąd. Chcę zostać sam na sam z moją kuchnią.

Odprowadziłem ich do wyjścia siląc się na pozory spokoju. Puszczałem mimo uszu ich przeprosiny, zastanawiając się desperacko, w której szufladce mama trzymała melisę, bo bez niej chyba nie dałbym rady funkcjonować normalnie tamtego wieczoru. Pobiegłem również do lodówki i wyciągnąłem pudełko z lodami, aby podwyższyć sobie poziom cukru. Było dziwnie lekkie. Z drżącym sercem otworzyłem (jak się okazało - puste) pudełko, z którego wypadła mała karteczka zapisana niestarannym pismem:

Ciastka nie wyszły, a miałem ochotę na coś słodkiego. Odkupię. Mike

 P.S. Jesteś uroczy jak się gniewasz.

Zabiję go, przysięgam

Na pewno nie!Where stories live. Discover now