II. 03. Deszczowe dni cz. 1

2.9K 289 49
                                    

Wróciłam po maturach :D Następne dopiero za rok, więc mam czas na pisanie (i naukę do poprawy rozszerzeń -.-")  hehehehehe >_<

Dzisiaj krótko - taka mała rozgrzewka, bo wyszłam z formy -.- 

I info, dostałam pracę i może być ciężko, bo jest mega męcząca XD ale konta nie zawieszam, mogą być po prostu opóźnienia w rozdziałach. 

Dzięki, że nadal jesteście ze mną!

Maturzyści, jak matury? XD

Will/Trey

Will

Gdy wyszedłem, lało, jakby przez to miasto przetaczał się jakiś monsun i byłem pewien, że rozpadało się tylko dlatego, iż akurat tego dnia zapomniałem parasola. Od dawna wiedziałem, że matka natura jest w zmowie z moim pechem, ale to było już przegięcie. Ciężkie krople deszczu siekły mnie po twarzy i czekałem jedynie, aż zacznie walić gradem albo żabami, byle tylko uniemożliwić mi spotkanie z Mikiem. Po moim trupie! Nawet jeśli tą ulicą przejdzie tornado, to ja i tak dostanę się do jego firmy!

Ledwo co udało mi się wyrwać tamtemu kretynowi, który zwijał się jeszcze z bólu na zapleczu. Mogłem zamknąć drzwi i tak go zostawić na pewną śmierć, ale... czasami nawet cieszyło mnie, że poświęcał mi tyle uwagi. Uwagi, której tak bardzo teraz pragnąłem od Mike'a.

Na szczęście przystanek znajdował się niedaleko i nie musiałem aż tyle czekać na autobus, który jednak po kilku minutach utknął w korku. Znerwicowany stukałem palcami o szybę, układając sobie wiązankę jaką poczęstuję Mike, gdy tylko zobaczę jego zakazaną twarz. Całe dnie nie daje znaku życia i myśli sobie, że przymknę na to oko?! Niedoczekanie jego i tej ich głupiej firmy! Ze złości zacząłem stukać palcami w szybę, co przykuło uwagę siedzącej obok mnie dziewczynki. 

- O rany, czy pan płacze?! - zapytała z uniesionymi brwiami, po kilku minutach intensywnego wpatrywania się w moją osobę. Kilka osób wokoło odwróciło się moją stronę z zaciekawieniem, ale ja szybko wytarłem nadmiar tlenku wodoru z moich policzków. 

- Para mi się skrapla na rzęsach, dziewczynko - warknąłem - ale dziękuję za troskę.

Spojrzała na mnie oburzona, ale nic nie powiedziała, a ja odwróciłem głowę do szyby i wpatrywałem się w przejeżdżające autobusy, mając nadzieję, że ludzie przestaną się w końcu na mnie patrzeć. To Mike powinien ocierać moje łzy...

- Mike?! - szepnąłem do siebie, gdy moje oczy dostrzegły chłopaka łudząco podobnego do mojego ukochanego w towarzystwie jakiegoś wypacykowanego kolesia. Przez ten deszcz nie mogłem dokładnie stwierdzić, czy to faktycznie on, ale wyglądał prawie tak samo. Po raz pierwszy, tam gdzieś na skraju umysłu przemknęło mi, że on... mógł się już mną znudzić i znalazł sobie kogoś innego. 

 Nie, to nie możliwe - powtarzałem sobie w drodze do jego firmy. Nie przejmując się nawet istnieniem takiej rzeczy jak wycieraczka,  cały przemoczony wpadłem na ochroniarza, który odskoczył ode mnie z obrzydzeniem.

- Kim pan jest?! - warknął.

- Wie, pan czy Mike Takanashi już wyszedł? - wycharczałem zdyszany - jestem jego... przyjacielem.

Koleś spojrzał na mnie badawczo, ale widząc, że nie ugiąłem się pod jego przeszywającym wzrokiem, pokręcił głową.

- Nie wiem kim dokładnie jesteś, ale syna prezesa nie było w firmie od kilku dni - powiedział.

Trey

Błyskawica przecięła niebo, dokładnie wtedy, kiedy kończyłem ostatni raport dotyczący zeszłotygodniowej zbiórki pieniędzy. Już po chwili do moich uszu dotarł przeraźliwy huk, a z ociężałych, szarych chmur, lunęły strugi deszczu.

- To by było na tyle, jeśli chodzi o zabawę z psami na wybiegu - westchnąłem i odłożyłem segregator na półkę.

Podszedłem do okna i oparłem się o parapet, wyłapując wśród rozgorączkowanego tłumu ludzi i zwierząt sylwetkę Leo. Jeszcze nie spotkałem nikogo, u kogo imię i cechy charakteru tak bardzo się ze sobą zgrały - on był lwem i wszyscy to wiedzieliśmy. Każdy w schronisku darzył go szacunkiem, nawet wyżsi rangą pracownicy respektowali jego zdanie. A on mnie nienawidził - cóż za szczęście mnie spotkało - mieć wroga w osobie bożyszcza tłumu. 

Teraz też kierował pracą innych wolontariuszy i sam wyprowadzał psy z wybiegu, zupełnie nie zwracając uwagi na kompletnie przemoczone ubranie. Przez namoknięty, biały materiał klejący się do skóry, prześwitywały napięte mięśnie pleców, na które opadały ciemnobrązowe włosy. Dla pewności sprawdził jeszcze cały teren, ale najwyraźniej nie znalazłszy żadnego zagubionego zwierzęcia, zamknął bramę. Przekręcił klucz w kłódce, potrząsnął dla pewności i już robił pierwszy krok w kierunku boksów, gdy nagle zawahał się na chwilę i odwrócił w moją stronę. Serce podskoczyło mi do gardła i niemal natychmiast cofnąłem się w głąb pomieszczenia, łudząc się, że nie dostrzegł mojej przerażonej twarzy. Na pewno mnie zauważył, bo ja z tej odległości wyraźnie widziałem jego ściągnięte brwi, sugerujące najczęściej irytację. Jednak tym razem, może sobie to tylko ubzdurałem albo krople wody zniekształciły nieco jego obraz, ale wydawało mi się, że nie był zły. Miałem uczucie, że ten wyraz twarzy nie jest mi obcy - właśnie tak na Willa patrzył Mike, kiedy jeszcze chodziliśmy do szkoły. 

Na pewno nie!Donde viven las historias. Descúbrelo ahora