Rozdział 10

503 26 6
                                    

Światełka. Kolorowe światełka, które migały mi przed oczami. W te i z powrotem. Tam i tu. Wszystko falowało. Siedziałam na krześle, a czułam się, jak na łódce w czasie sztormu. Głosy. Dochodziły echem. Dobiegały raz głośniej, a raz ciszej. Z oddali. Słowa jakby wypowiadane za szybą. Nie potrafiłam na niczym skupić wzroku. Obraz się zamazywał. Bawiło mnie to. Bawiło do granic możliwości. Zdarłam gardło ze śmiechu. Moja skóra. Szczypiąca skóra na twarzy.

Klara! — usłyszałam krzyk z oddali, który wywołał we mnie lawinę śmiechu — ile razy chciałaś ich zabić?

Łzy moczyły moją szczypiącą twarz. Cały stolik falował. Uciekał mi i wracał. Ludzie wokół mieli śmiesznie wirujące twarze.

W dalszym ciągu tylko tego pragnę! — wykrzyczałam, by przebić się ponad taflą wody. Wszystkich to rozbawiło. Mnie bawiło. Życie potrafi być piękne. — Zatańczmy! — rozkazałam swojemu towarzyszowi. Było we mnie tyle energii! Nie wiedziałam jak ją rozładować. Stanęłam na własnych nogach, które postanowiły iść beze mnie. Wpadłam całym ciałem w wirujący świat. Nie miałam pojęcia gdzie góra, a gdzie dół. Dopiero czyjeś ręce podniosły mnie. W podskokach przedarłam się między gąszcz dygoczących ludzi i zarzuciłam wybrańcowi ręce na szyję.

Dłonie. Palce. Były wszędzie. Zatapiały się we mnie. Ze śmiechem im uskakiwałam, a one zawsze mnie miały. Ich dotyk mnie parzył. Jakże przyjemnie parzył! Elektryzował. Przyciągał. Tym razem wykonywałam wiele rozpaczliwych gestów, byle by we mnie wniknęły.

Nie zostawiaj mnie! — błagałam, z całych sił usiłując zatopić się w palcach — potrzebuję towarzystwa! Tylko ty mnie rozumiesz...

Oczywiście, że rozumiem. — Dotarło z oddali.

Będę rządzić, słyszysz? Powybijam wszystkich. Będą konać jak świnie w rzeźni! — wykrzyczałam, wybuchając śmiechem. Ta wizja była taka komiczna! Konać jak świnie w rzeźni! Wszystkich skoszę, co do jednej głowy!

Naturalnie, mam taką szczerą nadzieję. — Usłyszałam głos aprobaty. Zachichotałam, nadal skacząc między rękami. Chciały mnie okiełznać, ale ja nie miałam na to ochoty. Jedna nagle mnie puściła, by znikąd wydobyć drinka. Zamglonym wzrokiem zobaczyłam, jak srebrzysta ciecz milionami kolorowych punkcików wlatuje do gardła mężczyzny. Zahipnotyzowana na to patrzyłam. Zachichotałam, nie potrafiąc ustać w miejscu.

Chodźmy pobiegać! Albo postrzelać! Albo wiem, wiem, wiem! Chodźmy polatać! Tak kocham latać...

Mam lepszy pomysł — mruknął tajemniczo i ujął moją dłoń. Ze śmiechem pobiegłam za nim, potykając się o własne nogi. Drżały, przejmująco drżały. Pociągnęłam parę razy nosem. Bolał. Jak i gardło. Wszystko bolało i wszystko chciało żyć własnym życiem.

Pobawmy się w mafię! Albo w bractwo i mafię! Matko, gdybym tylko miała mafię... — mówiłam bez ładu i składu. To nie miało znaczenia. Czułam wewnętrzne pragnienie mówienia, więc mówiłam. Mówiłam, mówiłam, mówiłam.

Znajdź odpowiednich ludzi do tego, a zdobędziesz i mafię i cały świat — odparł, przepuszczając mnie przodem przez uciekający próg. Wskoczyłam do pomieszczenia, z trudem trafiając na podłogę. Potrząsnęłam głową, chichrając się pod nosem. Mogło mi się coś stać. Ale byłoby śmiesznie!

Podbijmy zatem świat i wszechświat! — wykrzyczałam, odnajdując w pustce ręce, które pieką. Które rozpalają do czerwoności. Które pragnęłam. Zaśmiałam się, czując ich mrowienie.

Klara Rouse 2 Misja: Miamiحيث تعيش القصص. اكتشف الآن