Rozdział 19

353 27 3
                                    

— Przestań tak na niego groźnie patrzeć — szepnął mi do ucha Sam. Wzdrygnęłam się i popatrzyłam na niego pytającym spojrzeniem. Wzruszył ramionami i wrócił do zbierania śmieci. Ja natomiast w dalszym ciągu myłam podłogę w tej części salonu, gdzie było to już możliwe.

— Może coś pomożemy? — W progu stanęły Roxanne oraz Edith. Uniosłam wzrok na dziewczyny i nie potrafiłam powstrzymać gwałtownego wybuchu śmiechu. Obie były już ogarnięte, ubrane i w pełni rozbudzone. Jednak z krzywo świętymi włosami Ed, które sięgały dziewczynie do ramion, niewiele można było zrobić. Moja reakcja od razu spotkała się z morderczy spojrzeniem brunetki.

— Pomożecie, jak już pójdziecie — mruknął Mark, nie unosząc nawet głowy znad papierów. W pełnym skupieniu uzupełniał jakieś rubryczki.

— Ja i tak bym w niczym nie pomogła — prychnęła Edith, na co Sam nie potrafił powstrzymać chichotu. Dziewczyna szybko odpowiedziała uniesionym środkowym palcem.

To, że miała diabelnie krzywo ścięte włosy, to jeszcze nic. Na dokładkę dyskretnie pokazała mi wygolony bok głowy. Bardzo źle wygolony bok głowy. Na widok tych różnej długości włosów i powstałych fal, otworzyłam szeroko oczy.

— Przesada. — Potwierdziłam, co skłoniło brunetkę do jeszcze większej nienawiści skierowanej do Sama.

— Miło cię znowu widzieć w naszych rejonach. — Dziwne słowa odciągnęły moją uwagę od wkurzonej dziewczyny. Popatrzyłam tym razem na Rox, która podeszła nieco bliżej Marka. Chyba się przesłyszałam. Co niby jest miłe?

— Bywałem w lepszych miejscach — odburknął, w dalszym ciągu skupiony na swojej pracy. Czy mi się wydawało, czy on faktycznie jednak zdołał być jeszcze bardziej irytujący niż rok temu?

Zbita z tropu dziewczyną przygryzła wargę i wzięła wdech. Zmarszczyłam brwi. Była ewidentnie zestresowana. I zarumieniona. Dziwnie oddychała i z trudem sklejała zdania. Nerwowo przeplatała palce, a gdy ukryła dłonie w kieszeniach spodenek, zaczęła kiwać się w przód i w tył. Czy to oznaczało... nie, aż mnie wzięło na wymioty. Taka myśl nie była w stanie w pełni zabrzmieć w mojej podświadomości.

— Dzisiaj jest sobota, może zechciałbyś wyjść na miasto wieczór?

Sam stanął bliżej i szturchnął mnie łokciem. Popatrzyliśmy na siebie wręcz oniemiali.

— Mam masę roboty. — Ponownie nie spoglądając na dziewczynę, wskazał na papiery przed sobą. Trochę szacunku, małpo!

— Ah... rozumiem. — Roxanne nerwowo odsunęła niesforne kosmyki włosów za ucho, a w ciągu następnych kilku sekund postanowiła ponownie je zarzucić do przodu.

— Na nas chyba już czas. — Niezręczną ciszę przerwała Ed. Wdzięczna za to koleżanka, wyraźnie odetchnęła z ulgą i zawróciły. Pobieżnie pożegnaliśmy gości, stojąc dalej osłupiali w miejscu. Roxanne...

— A wy co? — Mark w końcu zdołał unieść głowę — skończyliście już? — Wyzywająco uniósł brew, patrząc na otoczenie krytycznym wzrokiem.

— Dla wszystkich jesteś takim bucem, czy dla nas jest jakiś specjalny pakiet? — warknęłam, wracając do mycia podłogi.

— Nie jestem bucem, tylko chyba jako jedyny jeszcze dbam o dobro tego bractwa.

— Jasne — parsknęłam. Sam na migi pokazał mi, żebym odpuściła. To do mnie niepodobne, ale przecież wyszłam z ośrodka... niepożądane cechy zostały ujarzmione lub ja starałam się nad nimi panować. To drugie całkiem nieźle mi chyba szło.

Wróciliśmy do sprzątania w pełnym milczeniu. Jakoś nie miałam ochoty na żarciki i przekomarzanki z Samem pod czujnym okiem Marka. Zwłaszcza teraz, gdy wiedziałam, że mnie bardzo uważnie obserwuje. Poczułam niemiły skręt w żołądku.

Klara Rouse 2 Misja: MiamiWhere stories live. Discover now