Rozdział 18

393 25 1
                                    

Przez chwilę patrzyłam na przybyszy kompletnie oniemiała. Żadne z nas nie powiedziało ani słowa. Zamrugałam powoli parę razy, a potem... zamknęłam drzwi z powrotem. Przetarłam oczy, jęcząc pod nosem. To był ten moment, gdy w myślach powtarzałam, że to kategoryczny koniec z alkoholem. Popatrzyłam na syf, który zrobiłam. Westchnęłam i już zaczęłam kierować się do kuchni, kiedy dzwonek do drzwi ponownie zadzwonił. Przerażona, podskoczyłam, wbijając sobie do stopy szkło. Zasyczałam poirytowana.

— No otworzysz te drzwi?! — krzyknął Sam z głębi domu. Przeklęłam pod nosem i ponownie chwyciłam za klamkę. Miałam ogromną nadzieję, że zobaczę kogoś innego, ale niestety nie.

— Również cieszy mnie twój widok. — Powiedział Mark z wyraźnym niesmakiem i zeskanował mnie krytycznym spojrzeniem. Zmarszczył nos, a następnie zlustrował bałagan, który narobiłam. — Dzień zaczynasz od wina? Ładnie.

Przepchał się, wchodząc do rezydencji. Czułam, jak szkło tkwiące w mojej stopie wbija się jeszcze głębiej. Zagryzłam wargę i wrogo popatrzyłam na Lucasa i jakąś dziewczynę stojących dalej na zewnątrz. Z niechęcią gestem ręki wskazałam, aby weszli. Usiłowałam przy tym ignorować uporczywe spojrzenie blondyna. Nieznajoma towarzyszka chłopaka chwyciła go za dłoń i pociągnęła za sobą do rezydencji.

Z trzaskiem zamknęłam drzwi. Na palcach powędrowałam za przybyszami, aby nie pogarszać swojej sytuacji z nogą. Już z daleka mogłam obserwować panoszenie się Marka.

— Porządku to tutaj nie ma. Chyba muszę powiedzieć szefowi, że macie za mało zajęć, bo podobno wróciliście do dawnego trybu życia.

Brunet przechadzał się po salonie i lustrował wszystko z widocznym niesmakiem. Bałagan, poplamione meble, poniszczone przedmioty, urwanie zasłony. Zerknęłam na bliźniaków stojących dalej w kuchni i powolnie do nich przeszłam. Oni także wyglądali od razu na jakby mniej skacowanych, a wizyta ekipy Marka ewidentnie ich zaskoczyła.

— Wybacz, myśleliśmy, że możemy przeznaczać swoje pieniądze, na co chcemy — warknął Sam. Napiął wszystkie mięśnie i nieco poczerwieniał na twarzy. Dostrzegłam, jak Callum szturcha go ramieniem.

— Nie, gdy zostaliście Opiekunami — odparł Mark z jadem w głosie. Przełknęłam ślinę. Tak jak myślałam, mężczyzna zaczął we mnie wlepiać nienawistne spojrzenie.

— Ja tam nie narzekam — bąknęłam, przegrzebując kuchenne szafki. Jeszcze niezbyt dobrze pamiętałam, gdzie mogłam znaleźć środki odkażające, czy bandaże.

— To, czy szkolenie przebiega prawidłowym trybem, jeszcze zweryfikujemy — powiedział stanowczo, a ja wykorzystując to, że stałam do niego plecami, prześmiewczo zaczęłam go przedrzeźniać.

— A jak ci się żyje w nowej rzeczywistości? — Usłyszałam potulny, znienawidzony głos. Przymknęłam oczy, wmawiając sobie, że ten przebrzydły osobnik wcale się do mnie właśnie nie odezwał. Ale chyba nie było mowy o pomyłce.

— Huh... patrząc na początki to rewelacyjnie — odparłam niechętnie i w końcu znalazłam wszystko, co mi potrzebne. Z obładowanymi rękami przeszłam do krzeseł kuchennych, a na szklanym blacie niedbale rozrzuciłam wszystkie środki. Po drodze zerknęłam na Lucasa, który z zaciekawieniem mnie obserwował. Przez ten czas stojąca obok niego kobieta, uwieszona na jego ramieniu, wodziła wzrokiem wszędzie, tylko nie w moim kierunku. Dopiero teraz jej twarz wydała mi się być znajoma. Zmarszczyłam brwi.

— A co to takiego? — Mark kucnął przed sofą i przejechał palcem po podłodze. Irytował mnie bardziej niż rok temu! Do wszystkiego musiał się doczepić.

Po chwili wstał i starł z palców biały proszek. Wyczekująco popatrzył na bliźniaków, którzy też wyglądali na coraz bardziej poirytowanych jego zachowaniem.

Klara Rouse 2 Misja: MiamiWhere stories live. Discover now