Rozdział 11

554 24 13
                                    

Biegłam przez las. Coraz szybciej i szybciej, chociaż mięśnie moich nóg płonęły żywcem. Co chwila nerwowo zerkałam za siebie, mimo że nie powinnam tego robić. Skutkiem nieostrożności było zaplątanie nóg o połamane gałęzie. Krzyknęłam, lecąc na ręce. Porozcinałam skórę i dłonie momentalnie pokryła krew. Uniosłam je, oglądając w blasku księżyca przebijającego się przez konary drzew. Ociekały burą, niemal czarną mazią. Kolejny raz odwróciłam głowę. Już tam stał. Dziwna poświata biła od jego poskręcanego ciała. Kolejny raz mój krzyk rozdarł panującą ciszę. Pomimo tego, że ciało mężczyzny było zgniłe i miejscami pożarte przez robaki, twarz pozostawała nie do pomylenia. Aloisy.

Odwróciłam się, chcąc biec przed siebie. Na mojej drodze jednak stanął inny mężczyzna, a przy jego nodze warował pies. Zawarczał, szczerząc zęby, w których było wiele ubytków. Stanęłam w pół kroku, rozróżniając kolejne postacie. Roger i Omen.

Odskoczyłam w bok i pobiegłam w stronę polany. Słyszałam ich głosy za sobą. Ziemia drżała od ich spokojnych kroków.

— Przed nami nie uciekniesz, Klaro.

— Kiedyś zgnijesz pod tą samą ziemią, co my.

— Rozliczymy się w piekle.

Wpadłam w gąszcz wysokich traw, które spowolniły moje ruchy. Rozpaczliwie przedzierałam się przez zarośla, w dalszym ciągu raniąc swoją skórę. Ociekałam krwią.

Rozchyliłam wysokie zielska i wtedy ujrzałam przed sobą kolejną twarz. Wrzask rozdarł moje gardło na widok wywróconych oczu i poranionej twarzy, z której wychodziły robaki. Rozchylone wargi sapały coś niezrozumiale. Zaskoczona, straciłam równowagę i wylądowałam na tyłku. Nigel.

Desperacko zaczęłam na czworaka wycofywać się. W pewnym momencie moje plecy uderzyły o coś miękkiego. Z przerażeniem uniosłam głowę i ujrzałam wysoką postać bez twarzy. Jego palce, z których odpadały płaty zgniłego mięsa, zatopiły się w moim ramieniu. Poczułam, jak przeróżne substancje wymieszane z krwią przesiąka materiał koszulki, którą miałam na sobie.

— Zabiłaś nas. Zabiłaś. Zabiłaś.

— Czeka cię wieczne potępienie. Katorga.

— Krew na twoich rękach jest jak trucizna.

Zobaczyłam ich wszystkich. Stali nade mną, dotykając. W moich włosach zostawały fragmenty ich palców i paznokcie. Skórę pokryły wydzieliny rozkładającego się ciała. Krzyczałam, wrzeszczałam, płakałam. Pomiędzy postrzępionymi nogami wypełzł pies. Rozwarł paszczę i rzucił się do mojego gardła.

— NIEEE! — wrzasnęłam, siadając. Zamrugałam parę razy, powoli zauważając elementy pokoju, w którym spałam. Głośno dyszałam, łapczywie wciągając powietrze. Serce waliło mi oszalałe, a całą klatkę piersiową wypełnił przenikliwy ból. Odgarnęłam mokre włosy z czoła, które pokrywały krople potu. Przełknęłam ślinę, przymykając oczy. To tylko sen. Zły, potworny sen. Ale rzeczywistość była dalej taka sama. Zabiłam ich. Ich wszystkich.

Klara Rouse 2 Misja: MiamiWhere stories live. Discover now