6. My sanctuary

21 4 4
                                    

Lucy pożegnała mnie jak zwykle cmoknięciem w policzek.

– Na pewno nie chcesz jechać do mnie?

Pokręciła głową.

– Chciałabym, ale nie mogę.

– No dobrze. Dobrej nocy.

– Branoc. – Z uśmiechem pochyliła się, by złożyć kolejny pocałunek na moim policzku. Zamiast tego złapałem ją za kark, łącząc. Po chwili odsunęła się i znowu życząc mi dobrej nocy, następnie opuściła auto.

Udało nam się nareszcie znaleźć chwilę, aby wyjść razem na pizzę. Keegan wciąż nie miał czasu, zwłaszcza że zaczął kolejne studia, a musiał to jeszcze połączyć z pracą. Meadow pracowała, czasem spotykaliśmy się wieczorami.

Gdy wróciłem do domu, zbliżała się dwudziesta trzecia, więc przygotowałem się do snu.


W czwartkowe popołudnie po powrocie z pracy i szybkim obiedzie, usiadłem przy biurku w pokoju, wyciągając szkicownik oraz zestaw ołówków. Tego dnia nie byłem w nastroju na jakikolwiek kontakt ze światem, a rysunek był idealny, aby odciąć się od wszystkiego.

Pogrążony w pracy oraz skupiony na tym, co wychodziło spod miękkiego ołówka, ledwo usłyszałem dzwonek do drzwi. Nikogo się nie spodziewałem, więc nie miałem pojęcia, kto zaszczycił mnie swoją obecnością. Pierwszą myślą był oczywiście Keegan lub Lucy. Na werandzie mojego domu stała uśmiechnięta od ucha do ucha Meadow.

– Hej – przywitała się, na co odpowiedziałem jej tym samym, po czym zaprosiłem do środka.

– Mam nadzieję, że w niczym ci nie przeszkodziłam...

– Nie. Nie robiłem nic ciekawego. – Wzruszyłem ramionami.

Zrobiła dla naszej dwójki kakao, po tym usiedliśmy w ciszy na kanapie.

Od jakiegoś tygodnia między nami wydawało się, że wszystko było jak dawniej. Żadnych niedopowiedzeń czy ukrywania. Chyba. Meadow dużo z kimś pisała. Domyślałem się, kim mógł być ten tajemniczy ktoś, ale nie dopytywałem.

– Może miałbyś ochotę mnie namalowć? Jak kiedyś? – przerwała nagle ciszę.

– Naprawdę? – dopytałem, a ona przytaknęła ochoczo. – W porządku. Dzisiaj?

– Jeśli możesz.

– Oczywiście. Przygotuj się.

Zabrałem nasze puste kubki, umyłem je, następnie oboje udaliśmy się na piętro, gdzie miałem swoją „pracownię". Podczas gdy przygotowywałem płótno, pędzle oraz farby, ustaliliśmy, w jaki sposób mam ją namalować. Próbowała pozować, po chwili zaczęliśmy się przy tym wygłupiać, więc i skończyliśmy na ustaleniu zabawnej pozy. Z jednego z pokojów przytargała wielką poduszkę do siedzenia, rzucając na podłogę, a potem sama opadła na nią. Ułożyła się na brzuchu, opierając brodę na rękach z aż do przesady uroczą miną. Nogi w kostkach skrzyżowała w powietrzu, machając nimi beztrosko.

Zaśmiałem się na ten widok. Zanim przystąpiłem do pracy, zrobiłem jej zdjęcie, żeby mieć na czym się wzorować i Meadow nie musiała leżeć tak przez cały czas.

W międzyczasie rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, choć w większości żartowaliśmy o czym tylko się dało. Poprawiło mi to trochę humor.

Naszą „pracę" co chwilę przerywał dźwięk telefonu Meadow. Na początku nie zwracałem za bardzo na to uwagi. Po tym jak odpisała, odłożyła urządzenie, wracając do swojej pozy.

SaudadeWhere stories live. Discover now