9. Every little lie gives me butterflies

19 3 4
                                    

Dwudziestego siódmego grudnia obudziłem się z lekkim kacem w towarzystwie nieco większego wkurwienia.

Wczoraj wraz z Keeganem wyszliśmy na miasto. Było za zimno na spacery, więc skończyliśmy w naszym ulubionym barze, popijając nasze ulubione piwo. Lucy wyjechała na święta do rodziny w Irlandii Północnej i wracała dopiero po Nowym Roku. Do Meadow wysłałem SMS z pytaniem, czy chciałaby do nas dołączyć. Odpowiedziała, że razem z rodzicami jedzie do dziadków mieszkających godzinę drogi od Mullingar. Kazałem jej pozdrowić wszystkich ode mnie.

Gdy wieczorem wracałem do domu, widziałem zapalone światła w domu przyjaciółki. Rankiem, niewiele myśląc, jeszcze dobrze nierozbudzony, chwyciłem telefon, wybierając numer. Nie sprawdziłem godziny, lecz na zewnątrz było już jasno, zatem domyśliłem się, iż nie było zbyt wcześnie.

Odebrała po kilku sygnałach.

– Hej. – Odchrząknąłem, aby choć odrobinę pozbyć się porannej chrypki. – Chcę się spotkać. Teraz – oznajmiłem stanowczo.

– Niall, jesteś pijany? – usłyszałem w jej głosie lekkie zaniepokojenie.

– Nie.

– Brałeś coś? – większe zaniepokojenie.

Przewróciłem oczami.

– Chryste, nie! Chcę się spotkać i tyle. Jesteś w domu?

– Tak, ale...

– Zaraz będę – wszedłem jej w słowo, po czym przerwałem połączenie.

Nogi zaplątały mi się w kołdrę, przez co prawie wyrżnąłem na twarz. Z siarczystym przekleństwem stanąłem w końcu na nogach, podchodząc do szafy. Złość buzowała we mnie. Gdy wciągałem na siebie pierwsze lepsze ubrania, starałem się nieco uspokoić, ponieważ w takim stanie nie doprowadziłbym rozmowy tam, gdzie chciałem. Mógłbym tylko pogorszyć, o ile nie zjebać całkowicie. Zanim wyszedłem, wypaliłem jeszcze trzy papierosy dla oczyszczenia umysłu, układając przy tym myśli oraz to, co właściwie chciałem jej powiedzieć.

Ze względnym spokojem oraz lekkimi mdłościami po papierosach zadzwoniłem do drzwi przyjaciółki. Nie musiałem długo czekać, aby mi otworzyła. Kiedyś wszedłbym jak do siebie, teraz wydawało mi się to nie na miejscu. Za to nie czekałem, aż zaprosi mnie do środka, przekraczając próg, zanim zdążyła się odezwać.

– Musimy porozmawiać. Szczerze – dodałem z naciskiem, a Meadow w ciszy podążała za mną jak cień, gdy skierowałem się do salonu.

Usiadłem w fotelu, zaś ona stanęła z założonymi rękami przede mną. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji, choć w oczach przygnębienie.

– O czym?

– O nas. O tym, co się stało. Coś zrobiłem nie tak? Po prostu mi powiedz, nie obrażę się.

– Nic nie zrobiłeś.

– Więc o co chodzi?

– O nic. – Wzruszyła ramionami.

– O coś musi, skoro mnie unikasz.

– Nie unikam cię! – zaoponowała. W tamtym momencie względny spokój powoli mnie opuszczał.

– Robisz to. – Nie dawałem po sobie poznać, że jej ciągłe zaprzeczenia nie wyprowadzały mnie z równowagi.

Meadow westchnęła ciężko, pocierając palcami czoło.

– Wszystko jest w porządku, okej? Nie uważasz, że odrobinę dramatyzujesz?

To rozjuszyło mnie całkowicie.

Zerwałem się gwałtownie z fotela, co najwyraźniej nieco przeraziło kobietę, ponieważ odsunęła się o krok.

– Wcale nie jest! – wybuchnąłem. – Nie jest w porządku. Ciągłe powtarzanie tego w kółko i w kółko niczego, do cholery, nie zmienisz! Chciałem szczerej rozmowy, a znów dostaję to samo pieprzenie. Ignorujesz mnie i nie chcesz niczego wyjaśnić. Ja chcę tylko wiedzieć, co się dzieje.

Widziałem, jak jej szczęka napięła się, dłonie zacisnęła w pięści.

Moje policzki paliły mnie ze złości, a ciało drżało. Próbowałem uspokoić oddech oraz siebie. Oboje milczeliśmy, wpatrując się w siebie nawzajem. W końcu chaos w mojej głowie zaczął się uspokajać, myśli powoli wracały na miejsce.

Spróbowałem jeszcze raz, tym razem bez krzyku:

– Po prostu... – Westchnąłem, przeczsując palcami włosy opadające na czoło. – Mam coraz większe wrażenie, że stajemy się dla siebie zupełnie obcy, mimo że znamy się od dziecka. Wcale ze sobą nie rozmawiamy. Wydaje mi się, że ty nie chcesz ze mną rozmawiać.

– I znów zwalasz całą winę na mnie – przerwała mi.

– Więc powiedz mi, co zrobiłem nie tak. Nie byłoby prościej dla nas obojga? Nie zapominaj też o Keeganie i Lucy.

Meadow przez dłuższą chwilę milczała, wpatrując się w puchaty dywan. Wciąż miała założone ręce na piersiach i nerwowo przygryzała wargę. Ja zaś uporczywie wlepiałem w nią swoje spojrzenie w oczekiwaniu, aż w końcu zdecyduje się coś powiedzieć.

Przeniosła wzrok na mnie, odrzucając włosy na plecy.

– Najwyższa pora dorosnąć, nie uważasz?

Ledwo zauważalnie skinąłem głową z niedowierzaniem. Następnie wybuchnąłem niepohamowanym śmiechem. Złapałem się za brzuch, odchylając głowę do tyłu. Czułem łzy zbierające się w kącikach oczu, które otarłem, gdy nieco zacząłem się uspokajać.

– Mówisz poważnie? – zadałem pytanie retoryczne, lecz i tak otrzymałem odpowiedź w formie skinienia głową. – Uważasz przyjaźń za coś dziecinnego?

– Nie, Niall, to nie tak... Nie to miałam na myśli?

– Więc co?

– Mamy po dwadzieścia trzy lata, własne życia. Nie powinniśmy się bardziej skupić na nich?

– A w czym przeszkadza tu przyjaźń? – Nie odpowiedziała. – No właśnie.

Milczeliśmy. Przełknąłem gulę formującą się w gardle, bo chyba docierał do mnie sens jej słów. Kiedy skrzyżowałem spojrzenia z Meadow, dostrzegłem smutek również w jej oczach.

– Okej, chyba załapałem, co miałaś na myśli. Nie mogłaś tak od razu? Żegnaj, Meadow.

Od razu po tych słowach, które wypowiedziane na głos były jak cios zardzewiałego sztyletu prosto w serce, odwróciłem się, kierując do wyjścia. Gdzieś głęboko oczekiwałem, iż może zatrzyma mnie, lecz nie doczekałem się żadnej reakcji z jej strony.

Resztę dnia spędziłem w domu, odcinając się od świata. Nawet nie chciałem myśleć o interakcji z innymi ludźmi. Ból głowy stał się nie do zniesienia, lecz zgadywałem, że to nie była wina alkoholu spożytego poprzedniego wieczoru. Wziąłem tabletkę przeciwbólową. Wciąż byłem zły, choć po wizycie u Meadow gniew nieco ustąpił. Wypełniała mnie pustka. Z głowy zaś nie mogłem wyrzucić tego, co stało się przed południem. Tego, iż najprawdopodobniej straciłem przyjaciółkę.

Dla zajęcia myśli postanowiłem ogarnąć nieco w domu, mimo że było w miarę czysto. Ręce mi drżały, co chwilę coś mi wypadało, przez co większość słów, które wypowiedziałem tego dnia to przekleństwa. Nie za bardzo chciało mi się sprzątać, ale jednocześnie nie chciałem robić nic innego. Zatem przymuszałem się do kolejnych czynności.

W końcu rozbita szklanka, która oczywiście wypadła mi z ręki, przelała czarę goryczy.

Szloch wyrwał się z mojego gardła. Zasłoniłem usta dłonią, osuwając się po szafce na podłogę. Łzy ciekły mi po policzkach, a wraz z nimi uwolniły się wszystkie emocje skumulowane we mnie przez ostatnie tygodnie, miesiące.

Siedziałem z odłamkami szkła dookoła, zalewając się łzami i to chyba było dobre odzwierciedlenie mojej psychiki w tamtym czasie.

SaudadeWhere stories live. Discover now