12. Upside down

14 3 3
                                    

W sobotę moje studio było zamknięte, więc rano mogłem wylegiwać się do woli. Choć teraz gdy nie mogłem spać, a noc była najgorszą częścią doby, nie przepadałem za tym. Z drugiej strony ruszenie tyłka stało się dla mnie wielkim wyczynem.

Zgarnąłem telefon z szafki nocnej, by sprawdzić godzinę, lecz nagle musiałem sprawdzić milion innych nieistotnych rzeczy. Wszedłem w wiadomości na naszej grupie na WhatsAppie, na której o pierwszej w nocy Lucy z Keeganem urządzili sobie bitwę na memy. Przejrzałem je wszystkie, co chwilę wybuchając głośnym śmiechem. Dobrze, że mieszkałem sam. Odruchowo zerknąłem, czy wszyscy wyświetlili ostatnią wiadomość. Wszyscy, zatem Meadow również. Gardło ścisnęło mi się na myśl o niej.

Meadow od dawna jedynie wyświetlała nasze wiadomości.

Wysłałem rząd płaczących ze śmiechu emoji, po czym odłożyłem telefon, przecierając twarz.

Pęcherz zaczął boleśnie domagać się opróżnienia, więc w końcu wstałem.

Nie za bardzo miałem ochotę wychodzić z ciepłego domu. Zabrałem się zatem za porządki. Dość szybko się z tym uwinąłem, czym zdziwiłem sam siebie, gdyż wysprzątanie całego domu zwykle zajmowało mi dwa dni, a tego dnia jakieś sześć godzin. Na fotelu w salonie wciąż siedziała duża pluszowa panda, którą Keeg wygrał dla Lucy na sierpniowym festiwalu. Gdy pakowała rzeczy, nie miała, co z nią zrobić, więc poprosiła mnie o przechowanie przez jakiś czas. Lucy już od prawie dwóch tygodni mieszkała w swoim nowym mieszkaniu, a o pandzie ciągle oboje zapominaliśmy, mimo że była na widoku.

Gdy dom został wysprzątany na błysk, przyszło mi do głowy, że mógłbym spróbować coś namalować. Nieco mi tego brakowało, lecz wciąż nie miałem chęci nie tylko do samego procesu, ale też do rozstawienia sztalugi, wymieszania farb. Tęskniłem za tym uczuciem satysfakcji, kiedy na płótnie z plan różnych kolorów zaczynał powstawać obraz.

Poza tym, żeby zacząć malować, potrzebowałem jakichkolwiek pomysłów, a w tej kwestii miałem totalną pustkę w głowie. Chciałem to w końcu przełamać. Postanowiłem, iż namaluję tę cholerną martwą naturę. Od czegoś trzeba zacząć.

Przygotowałem stanowisko, przebrałem się w starą, powyciąganą i spraną koszulkę, w której pracowałem nad obrazami. Nosiła już ślady tego w postaci bladych plam, które nie zeszły w praniu.

Usiadłem na stołeczku przed sztalugą oraz płótnem z ołówkiem w ręce, aby naszkicować miskę z owocami. Wykonałem wstępny szkic. Wymieszałem farby na paletce, po czym wraz z nią oraz pędzlem wróciłem na miejsce.

I przesiedziałem tak niemal godzinę, plamiąc płótno w miejscu, gdzie powinien być banan i gdzie powinna być pomarańcza. Ciągle coś mi nie pasowało, miałem wrażenie, że źle dobierałem kolor. Sama myśl o tym, ile pracy czekało nad tym obrazem przytłaczała mnie. A przecież to było proste.

W końcu odrzuciłem pędzel razem z paletą na stół obok. Z krzykiem wyrywającym się z gardła pociągnąłem za włosy.

– Niech to szlag! – Wstałem gwałtownie, przewracając stołek. – Muszę zapalić – mruknąłem sam do siebie.

W tym samym momencie usłyszałem dzwonek do drzwi. Przekląłem pod nosem, schodząc na dół, by otworzyć. W ostatniej chwili powstrzymałem się od warknięcia „czego?", gdy zobaczyłem Lucy stojącą na werandzie.

– Co tu robisz?

– Ciebie też miło widzieć, Horan. – Spojrzała na moją poplamioną koszulkę. – Chyba w czymś przeszkodziłam, może przyjdę później...

– Nie, nie przeszkodziłaś. I tak nic nie robiłem. Wejdź. – Ustąpiłem jej przejście, następnie zamknąłem za nią drzwi.

– Nie malujesz? – Skinieniem wskazała na moją bluzkę.

SaudadeWhere stories live. Discover now