- To nie jest teraz istotne - mruknął Jackson, gwałtownie prostując się na miejscu, ale tak aby przypadkiem nie urazić rany. - W każdej chwili Jaebeom może nas wyzwać, a my nie mamy pojęcia co robić. Nie będę czekał tutaj aż on przyjdzie i nas zabije.

- Jeśli ma po swojej stronie wampiry, a nie tylko ludzi... - Mark zawiesił głos. Kiedy skończył opatrywać wszystkie swoje rany, usiadł ostrożnie na oparciu pustego fotela Sungjina.

- Jest jeszcze jedna rzecz, o której wam nie powiedziałem - dodał Sungjin, patrząc na nich z kąta pomieszczenia.

Mark już i tak gotów był na wszystkie najgorsze wiadomości, dlatego ostrzegawczy ton Sungjina nawet go nie przestraszył.

- Co może być gorszego od naszego wroga budującego sobie armię? - zapytał Jackson z ironicznym uśmiechem.

- Nie powiedziałem, że to będzie coś złego - sprostował.

Więcej musiało widocznie pozostać zagadką. Sungjin posłał Yugyeomowi porozumiewawcze spojrzenie i wziął z miski na stole kluczyki. Podchodząc do drzwi, odwrócił się jeszcze przez ramię aby zobaczyć czy zdezorientowana dwójka podąża za nim, dlatego Mark podniósł się i podał Jacksonowi ramię. Z trudem doszli do samochodu, nie wiedząc nawet gdzie prowadzi ich Sungjin.

Szybko zorientowali się, że kierunek to dom doktora Choi. Posiadłość wyrosła przed nimi gdy obrał jedną z bocznych dróg po niedługiej podróży. Jedyna rzecz, która wzbudzała ich czujność, to wszędzie zgaszone światła - łącznie z tymi na zewnątrz budynku.

Przed progiem powitał ich tylko pozbawionym emocji komentarzem BamBam, co Marka od dawna nie dziwiło, a Jackson już przyzwyczaił się do nieszkodliwej opryskliwości chłopaka. Rzucił na wstępie, że musiał długo czekać na nich, ale żaden z nich już go nie słuchał. Zatrzymali się dopiero gdy z gabinetu na zewnątrz wyszedł do nich Youngjae.

- Mam ciekawy przypadek - ogłosił zamiast powitania.

W jego postawie widać było, że jest w samym środku wykonywania pracy i jeszcze nie przestawił się na inny tryb. Wychodząc na zewnątrz zapalił ustawioną do góry czołówkę i opuścił noktowizor, co tylko udowodniło, że nie kłamie.

- W środku jest wampir, który nigdy nie był człowiekiem - wyznał Youngjae. - Tylko, proszę, nie popełnijcie tego samego błędu co ja i weźcie pod uwagę to, że nie jest tylko po to aby pomóc nam z lekiem i walką. Też ma uczucia. Mark, mogę cię prosić?

Na dźwięk swojego imienia Mark skamieniał, a gdy ktoś trącił go łokciem, aby się upewnić wskazał na siebie palcem. Youngjae mu nie odpowiedział, tylko odwrócił się aby wejść z powrotem gdy już opuścił noktowizor. Mark słyszał za sobą jeszcze pomrukiwanie Jacksona, który miał żal do przyjaciela, że nie interesuje go jego rana postrzałowa.

Taki szybki przepływ informacji sprawił, że Mark nawet nie zdążył zastanowić się nad tym, co może zobaczyć. Powtórzył w myślach uwagę Youngjae, aby nie skupiać się na swoich uczuciach i domyślił się, że ktoś wcześniej musiał popełnić błąd przez swój egoizm - cokolwiek miało to być. Gdy Mark wszedł do środka, zaczął rozumieć.

W pierwszej chwili nie rozpoznał w obcym chłopaku wampira. Choć fizycznie wszystkie cechy charakterystyczne się zgadzały, na dodatek dość mocno wybijały się na tle jego i pozostałych, nie miał w sobie takiej wyższości i klasy budzącej zagrożenie jak u Sungjina. Gdy Sungjin bardzo jasno dawał do zrozumienia, że wolałby odnaleźć się w koreańskim pałacu dwieście lat temu nawet kiedy naciągał na siebie bluzę z kapturem i wsiadał do szybkiego samochodu, tak on sprawiał wrażenie po prostu zagubionego; tak jakby pomylił drzwi, a nie epoki.

Jednak zanim Mark zaczął komentować swoje spostrzeżenia, poczuł na sobie świdrujące spojrzenie Youngjae, które niemal błagało o większą kulturę osobistą. Właśnie wtedy zrozumiał, dlaczego poprosił jego, a nie któregoś z młodszych wampirów; Jackson zacząłby sobie od razu ostrzyć nóż i przeładowywać broń na wojnę, a BamBam, nawet gdyby posiadał jakieś kompetencje w tym temacie, na pewno speszyłby w jakiś sposób chłopaka. O ile w ogóle głośny Tajlandczyk doszedłby z nim do porozumienia.

Mark pierwszy skinął głową i zanim chłopak się przedstawił, odwzajemnił ten sam gest. Wyciągnął nawet dłoń, drugą opierając lekko na biodrze, a Mark ją ujął.

- Kim Wonpil - rzucił krótko. - Sungjin powiedział mi, że ktoś tutaj mi pomoże, bo zrobiło się niebezpiecznie w ostatnim czasie.

- Ktoś cię napadł? - upewnił się Mark, powstrzymując przerażenie w głosie. Nie chciał myśleć o tym, że przez jego problem ktoś inny mógł zostać narażony na ryzyko.

- Nie chodzi tylko o to - mruknął. - Sungjin powiedział mi, że zaufanie do wampirów zostało znacznie ograniczone. Ale chodzi o ludzi. Gdy tylko wychodzę nocami na poszukiwania, wytykają mnie palcami i przeganiają jak narkomana. W zasadzie, niewiele się od niego różnię.

Youngjae, który wcześniej szukał czegoś w sekretarzyku, naciągał w końcu na nadgarstki winylowe rękawiczki i pokazał się im zza drzwiczek.

- Wonpil ma na myśli, że musimy zrobić coś z zewem krwi - wyjaśnił. - A to nie będzie łatwe dla kogoś, kto pił krew całe życie. Ludzie traktują go jak narkomana, a teraz niewiadomo już komu można ufać.

Gdy Youngjae wspomniał o fenomenie życia Wonpila, do Marka dotarło dlaczego zachowują teraz takie środki ostrożności. Mógł być młodszy od Sungjina, ale siłą musieli być sobie podobni; chociaż Sungjin zbliżał się do sto pięćdziesiątych urodzin, to Wonpil w swoim życiu nigdy nie był człowiekiem i od zawsze rozwijał się jako wampir. Mark poczuł zduszoną ekscytację gdy zrozumiał jak przełomowe to może być odkrycie, choć dla niego najbardziej istotną kwestią było tylko poznanie mechanizmów wroga aby go pokonać. Reszta zdecydowanie schodziła na drugi tor.

- Więc dlatego tu jest tak ciemno? - upewnił się, przyzwyczajając oczy do mroku, w jakim miał funkcjonować.

- Boję się światła - powiedział znacznie ciszej Wonpil.

Mark ponownie wbił w niego spojrzenie, teraz nie siląc się nawet na dyskretność. Przewaluowanie priorytetów uderzyło go, bo jeszcze chwilę temu, wchodząc do gabinetu i jadąc tutaj taki kawał drogi z opuszczonej szkoły, myślał tylko o wygraniu starcia. Teraz - wiedząc dobrze o czym pomyślał Youngjae - nie przeszłoby mu przez myśl wysłać Wonpila do jakiejkolwiek walki. To był problem jego i Jacksona, ewentualnie ich bliskich. Nikogo nie mogli zmusić do pomocy im, nawet w zamian dając coś innego.

Nagle Mark wrócił myślami do czasów, gdy rozpoczął swoją pracę. Przecież na początku nie zabijał. Miał tylko schwytać podejrzanych i dostarczyć ich wyżej postawionym łowcom aby oni przeprowadzili śledztwo. Nawet gdy miał już krew morderców na rękach, wiedział jedno - nie będzie zabijał niewinnych, a kobiet nawet gdyby one zabijały, bo to nie leżało w jego obowiązkach. Jeśli Jaebeom byłby gotów iść po trupach aby zdobyć Marka, w tym człowieku nie było już nic z dawnego łowcy, który miał bronić ludzi, a nie mordować dla swoich celów. Gdyby miał wykorzystać kogoś takiego jak Wonpil, nie byłoby w nim żadnego człowieczeństwa.

- Skąd brałeś krew? - zapytał nagle Mark, ponownie skupiając uwagę. Wonpil ze szczękiem kości skierował wzrok w jego stronę aż w końcu Mark mógł w pełni przyjrzeć się jego bardzo młodo wyglądającej twarzy.

- Nie zabiłem nikogo - rzucił pospiesznie, podnosząc dłonie w obronnym geście. - Naprawdę. Gdy byłem dzieckiem, zajmowało się mną trochę wampirów i oni przynosili mi krew. Później sam nauczyłem się jak kraść tak żeby mnie nie podejrzewali. Odkąd wyszedłem do ludzi, poznałem kogoś, kto jest pomocnikiem technika w laboratorium. Ona przynosi mi krew.

- Nie podejrzewałbym cię o morderstwo - odparł Mark z porozumiewawczym uśmiechem. Youngjae zerknął na niego niepewnie, nadal do końca nie wiedząc, w którą stronę się udać.

- Naprawimy to wszystko - obiecał, wyłaniając się na dobre zza sekretarzyka.

- Wszystko wróci do normy - podjął pewnie Mark, w kieszeniach zaciskając pięści. - Przysięgam.

𝓗𝓸𝔀 𝓽𝓸 𝓪𝓿𝓸𝓲𝓭 𝓽𝓱𝓮 𝓼𝓾𝓷 » GOT7 MARKSONWhere stories live. Discover now