05

177 15 2
                                    

Od ostatniego incydentu Mark nie zamienił z Jacksonem słowa, ale wcale go to nie martwiło. Postawił sprawę jasno. Był łowcą wampirów, jednak tak bardzo jak wierny był pracy, chciał móc zaufać Jacksonowi. Coś mówiło mu, że jest dobry. Gdyby to był instynkt, pewnie pomyliłby się, ale w czasie, w którym szkolił się do swojej pracy, nauczył się czytać ludzi jak otwarte księgi - i wyraźnie jak na dłoni widział, że Jackson był trochę zagubionym, ale dobrym chłopakiem.

Wracając do codziennej rutyny był prawie rozluźniony. Dostał całe półtora doby od wykonania ostatniego zadania na odpoczynek, co jak na jego szefa stanowiło ogromne wyrzeczenie. Nawet Mark nie wiedział, ile osób pracowało dla tego człowieka, liczyło się jednak to, że nigdy nie mogli odpocząć. Te dwa dni i jedna noc były dla niego jak długie tygodnie.

Wybierając się do "Francji", popularnego klubu dwie ulice dalej, wciąż czekał na instrukcje. Nie w stylu szefa było zwlekać z rozkazami. Te cenne minuty mogły kosztować kogoś życie.

"Francja", jak mogłoby się wydawać, powinna być luksusowym pubem z najlepszymi drinkami, drogim wystrojem i tylko zaufanymi gośćmi. Nic bardziej mylnego. Tania whisky sprzedawana trzy razy drożej była chyba jedynym zdatnym do spożycia trunkiem, wytarty drewniany blat zapewne przekraczał normy czystości trzydziestokrotnie, co i tak stanowiło liczbę mniejszą  ilość gości w środku. Coś ciągnęło ludzi do tego lokalu - i Mark założyłby się o całe swoje srebro, że nigdy by nie zgadł, co to takiego. Bo na pewno ani nie atmosfera, ani drinki, ani ceny.

Na wejściu zamówił kolejkę i usiadł niezbyt na uboczu. Francuskie przeboje lat dziewięćdziesiątych dobiegające z głośników ustawionych w kątach skutecznie go odrzucały miejsca w centrum. Z kolei zimne, sztuczne światło także nie zachęcało do zajęcia miejsca pod jedną z lamp, jeśli oczywiście chciało się zachować dobry wzrok i wystarczający humor na resztę wieczoru.

Rozejrzał się przelotnie po obecnych. Kilka wstawionych dziewczyn, pewnie nastolatek, nie dziwiło go; nie stanowiły zagrożenia, jakiś starszy facet musiał postawić im drinki. Skreślił je w myślach.

Niewyróżniająca się para, młody chłopak z dobrze ubraną blondynką. Chciał się popisać, a ona nie była gorsza, sięgając po coś mocniejszego niż wino. Odhaczyć.

Kilku facetów w skórzanych kurtkach, z kaskami pod ręką i w ciężkich butach. Z oczywistych powodów nie pili, a ci, którzy się na to odważyli, postawili na zwykłe piwo. Odhaczyć.

Mark zwrócił uwagę na ekran gdy poczuł wibracje pod dłonią. Szef nie był wylewny, więc i tym razem zdecydował się na tylko kilka słów. Będziesz wiedział. Givenchy. Tak mało krwi, jak to możliwe.

Westchnął blokując telefon i jednym haustem opróżnił szklankę. Typowe. Znowu Mark musiał zdać się na swoje doświadczenie, które nigdy go jeszcze nie zawiodło, a mimo to zawsze podchodził do niego z dystansem. Nie chciał aby tego dnia był jego pierwszy raz, bo pula była zbyt wysoka.

Elektryzujący dreszcz przeszedł go gdy odwrócił się by nawiązać kontakt wzrokowy z samotnym, czarnoskórym mężczyzną w kącie. Mark spróbował skierować spojrzenie gdzie indziej, jednak nadal czuł oczy nieznajomego wbite w jego postać. Niepostrzeżenie spróbował się mu przyjrzeć; jasne spojrzenie, drogie soczewki, srebrne sygnety, kapelusz w stylu Michaela Jacksona. Albo spieszyło się mu do grobu, albo bardzo lubił pozbywać się takich, jak Tuan.

Jeśli nazwa bogatej marki nie mogła opisać tego mężczyzny, to Mark nie wiedział, jak inaczej można go określić. Miał już zamówić mu kolejkę, kiedy dostrzegł jak powoli podnosi dłoń. Ten gest zwrócił uwagę Marka i bardzo słusznie - następnie powoli przejechał trzema palcami po szyi. Mark odwzajemnił sygnał.

𝓗𝓸𝔀 𝓽𝓸 𝓪𝓿𝓸𝓲𝓭 𝓽𝓱𝓮 𝓼𝓾𝓷 » GOT7 MARKSONWhere stories live. Discover now