28

15 2 0
                                    

Mark z chłodnym wyrazem przeładował rewolwer. Omiótł pomieszczenie wzrokiem, rzucając nieme wyzwanie obecnym. Całą swoją osobą, w sztywnych ruchach i kamiennej twarzy, okazywał, że pójdzie na łowy aby odnaleźć swojego byłego pracodawcę, nawet gdyby miał to zrobić sam. Youngjae musiał powstrzymywać jego płonący zapał aby nie wysłał się przypadkiem na samobójczą misję.

— Zaczekajmy jeszcze — prosił. — Nie jesteśmy gotowi. Nie mamy pewności, że przyjdą do nas, ilu ich jest ani kiedy będą.

— Nie będę dłużej czekał.

Szorstkie słowa Marka raniły. Jego ton zniżył się, pojawiła się nieprzyjemna chrypa jakby zdarł sobie głos. Sungjin co jakiś czas kwitował jego krótkie zdania teatralnymi westchnieniami, a Wonpil jedynie przyglądał się im bez słowa.

— Ktokolwiek pojawi się w okolicy, pamiętajcie, mają być żywi — przypomniał delikatnie Youngjae. — Jeśli weźmiemy jeńców, możliwe, że JB sam się podda. Nie będziemy ryzykować żadnego życia. Czuję, że przyjdzie do nas sam.

— Czyli nie mogę sobie postrzelać z dachu? — dopytał BamBam. Jego zapał również opadł, choć stanowił tylko maskę dla ogromnego rozbicia. Nie okazywał jak sam czuł się po stracie Jacksona.

Youngjae zdążył jedynie zgromić go spojrzeniem, którego nie sposób było odczytać zza noktowizora. Sungjin nagle wyprostował się jak struna, zwracając uwagę pozostałych i odwrócił głowę tak jakby wyczuwał kierunek wiatru. Uniósł się na kilka centymetrów i gestem potwierdził ich domysły. Ktoś się zbliżał.

Pozycje przybrali dość intuicyjnie. Youngjae usiadł przy monitorze, obserwując kamery; BamBam i Wonpil złapali bronie, pierwszy ze sportowym podnieceniem, drugi w prawdziwej samoobronie. Sungjin ukrył się w cieniu, a Mark pierwszy wyszedł już nie obawiając się co spotka go za drzwiami.

Podwórze wydawało się puste. Mark rozejrzał się dookoła i przylgnął do ściany aby nie dać się zaskoczyć od tyłu. Trzymał broń obiema dłońmi i rozglądał się dookoła. Dołączyli do niego przyjaciele, równie zaskoczeni, co czujni. Czyjaś obecność niemal dmuchała im w kark, a może było to napięcie mięśni gotowych do obrony.

Czas jednak mijał. BamBam znudził się, Wonpil niemal całkowicie zniechęcił, a Youngjae udając, że nie widzi jak odchodzi do salonu, pozwolił mu na to. Sam był zbyt przerażony żeby czuć senność. Już wcześniej skontaktował się z ojcem i wzmocnił ochronę. Mark nie odchodził z pozycji.

Młode wampiry Jaebeoma nie miały genialnej strategii. W większości byli to ludzie zarażeni przypadkiem, narkomani albo szukający zwady pijacy. W pierwszej kolejności przybyli pojedynczo, próbując zakraść się i rozbić szyki od środka, ale refleks Marka i dobra pozycja ukrytego BamBama im to uniemożliwiła. Czas mijał, zegar tykał, a Mark wciąż gotów był do walki.

Stał na podwórku gdzie przez całą noc nie wydarzyło się nic więcej poza trzema wampirami, które uciekły. Sungjin zapewne snuł swoje teorie i wymieniali się informacjami. Mark mógł do nich dołączyć, ale samodzielne stróżowanie skupiało na czymś jego myśli. Bał się, że jeśli choć na chwilę się rozkojarzy, całkiem się rozpadnie.

- Została jakaś godzina do świtu - odezwał się nagle zanim Sungjin, niemal materializując się z mroku. - Jeśli jeszcze nie przyszli, nie przyjdą.

- Sungjin ma rację - poparł go Youngjae. Jego kroki Mark wysłyszał z daleka. - Nie wiem co dalej, ale obawiam się, że będziemy musieli wysłać list gończy za Jaebeomem i po prostu żyć swoim życiem.

Mark słusznie milczał. Nie chciał ani się rozkojarzyć, ani myśleć, że ta noc kiedyś dobiegnie końca, będzie musiał iść spać, obudzić się i żyć dalej.

𝓗𝓸𝔀 𝓽𝓸 𝓪𝓿𝓸𝓲𝓭 𝓽𝓱𝓮 𝓼𝓾𝓷 » GOT7 MARKSONWhere stories live. Discover now