04

178 16 6
                                    

"Ostatni raz pozwoliłem ci nie sprzątać ciała. Nawet jeśli było to pod Gorgoną i facet się o to prosił".

Z westchnieniem Mark zablokował telefon. Nie chciało mu się już czytać o swoich niedociągnięciach. To nie on zajmował się sprzątaniem zwłok. Jego zadaniem było tylko je uśmiercić.

Poniżej uwagi szefa był namiar na kolejny cel. Wysoki brunet po trzydziestce, chory od paru lat, dobrze znający się na swojej robocie. Mark wiedział, że nie będzie łatwo się go pozbyć - więc jak gdyby nigdy nic, identyfikując go i znajdując samotnego, postawił mu drinka.

Nadal zachowując dystans, zastanawiał się nad dalszą strategią. W żadnym wypadku nie chciał go prowokować. Tutaj numer z portfelem albo wszczęcie bójki nie wchodziło w grę. Musiał zaczekać aż mężczyzna opuści lokal i zaatakować w najmniej spodziewanym momencie, ale Mark wiedział, że to też nie wypali. Wampiry spodziewają się ataku przez cały czas i nie da się ich wziąć z zaskoczenia.

Zamiast tego lepszym wyjściem było uśpienie jego uwagi.

Obserwując go cały czas, nawet nie dostrzegł barmana, który przyniósł mu dobrze znaną whisky z lodem. Mark musiał zamrugać aby oprzytomnieć.

— Nie zamawiałem tego jeszcze — obruszył się.

— To od pana, któremu postawiłeś drinka — wyjaśnił. — Prosi abyś podszedł do niego jeśli chcesz porozmawiać. Mówi, że czuje się samotny.

Kłamstwo to było tak słabe, że nawet barman powinien był je wyczuć, ale Mark nie dbał o to. Większym problemem było dla niego, że  tak szybko domyślił się z kim ma do czynienia. Modlił się, aby przynajmniej jego cel był przystojny.

Bez słowa wskazał mu miejsce gdy tylko Mark podszedł bliżej. On także nie wahał się i zajął je, ciekaw, jak teraz potoczy się sytuacja.

— Musisz być bardzo samotny skoro przychodzisz w takie miejsca — zaczął.

I nie dane było mu skończyć, bo zanim mężczyzna zdążył zebrać myśli, ktoś złapał Marka z całej siły za ramię. Tak stalowy uścisk sprawił, że na chwilę stracił oddech; ale nie dlatego, że go to zabolało. Po prostu wiedział, że tak nadludzką siłę mają tylko dwa gatunki na świecie i zaczął się obawiać, że źle wytypował swój cel. A przecież pomyłki się mu nie zdarzały.

Nie myślał nad tym, co się dzieje, ani że był wręcz ciągnięty w stronę toalety. Oprzytomniał dopiero gdy ten brutalnie popchnął go na drzwi kabiny, a przed jego twarzą znikąd zjawiła się twarz Jacksona.

— Skąd ty–

— Zamilcz póki jestem miły — warknął. Mark nie czuł się ani trochę przestraszony, ale z jakiegoś powodu ten zachrypnięty głos wywołał u niego dreszcze.

— Miły byłeś w swoim mieszkaniu — skwitował.

Jackson nawet nie zastanawiał się nad odpowiedzią, mając ją widocznie przygotowaną. Nie musiał używać słów, wystarczyło, że złapał go za szyję i zbliżył niebezpiecznie blisko, tak, że Mark czuł jego oddech na swoich ustach. Zawahał się, widocznie chcąc sprawić aby przestał być uważny.

— Chciałeś mnie zdradzić z tym facetem? Po co kupiłeś mu drinka? — spytał szeptem.

Chcąc również zabawić się jego czujnością, Mark musnął jego usta nim nie został drugi raz równie mocno pchnięty na ścianę. Chociaż wydawało się, że Jackson nie żartował, Mark wiedział, że tylko się z nim droczy. I on chciał zrobić dokładnie to samo.

— Wiesz, że taką siłę mają tylko wampiry i zazdrośni faceci?

Wang przewrócił oczami, ale cień figlarnego uśmiechu przemknął przez jego twarz. Nie chciał dłużej trzymać Marka w napięciu. Jakby chcąc mu udowodnić, że należy tylko i wyłącznie do niego, drugą ręką zablokował mu możliwość ucieczki. Przejechał dłonią po jego szyi i długo się nie zastanawiając, złączył ich usta jak w pierwszym pocałunku, który miejsce miał zaledwie przed dwoma dniami.

Tę część swojej pracy Mark lubił najbardziej.

Nie zorientował się, że coś jest nie tak, dopóki obu dłoni Jacksona nie poczuł pod swoją koszulką. Spojrzał na niego dopiero wtedy, gdy odsunął się na tyle, aby móc swobodnie rozmawiać, jednocześnie rozbrajając go. Zdecydował się zostawić na nim tylko ubrania, co wyjątkowo Marka sfrustrowało, gdy poczuł jak pas z nabojami zsuwa się z jego talii na podłogę.

— Srebrny kastet jeszcze zrozumiem — wyznał Jackson, wyjmując ze swojej kieszeni przedmiot, który Tuan musiał zgubić kiedy był w jego mieszkaniu. — Nóż? W porządku. Ale broń i pas ze srebrnymi nabojami jest zbyt dziwny, Mark. Jak chcesz to wyjaśnić?

Tuan chciał odwrócić wzrok by zebrać myśli, na co jak w odpowiedzi Jackson przysunął się jeszcze bliżej. Wiedząc, że szef go zabije, musiał milczeć. Przecież nie mógł wyznać prawdy chłopakowi poznanemu w klubie przed paroma dniami.

— Te plotki to nie do końca plotki i obaj o tym wiemy — zaczął rzeczowo. — Może uznasz, że jestem dziwny, ale kradzieże banków krwi nie zdarzają się od tak. Wiesz o tym.

— Chcesz powiedzieć, że bronisz się przed wampirami? — upewnił się Jackson w niedowierzaniu. — Wiec naprawdę jesteś wyjątkowy. Więcej tu takich, którzy lubią je tropić za pieniądze. Niby wampiry nie istnieją... a jednak ludzie, którzy się tym zajmują, nie wyglądają na biednych. —

Cień uśmiechu zagościł na jego twarzy gdy skierował spojrzenie na spoczywające pod ich nogami naboje.

— Srebro trochę kosztuje, Mark.

— Lubię być tajemniczy, Jackson. Nie chcę odpowiadać na twoje pytania — rzekł delikatnie. Starał się powiedzieć to tak spokojnie, aby Jackson nie zdołał się mu sprzeciwić i widocznie podziałało, gdy nie zareagował. Korzystając z okazji oraz chwilowo wolnych dłoni, sam złapał Jacksona w pasie. Doskonale wiedział, o co mu chodzi.

— Jak płytki myślisz, że jestem? — spytał półtonem oburzony. — Jeśli nie możesz mi zaufać, nawet nie myśl, że ponownie się przed tobą rozbiorę.

Zupełnie wbrew swoim słowom wplótł dłoń we włosy Marka, jednoznacznym spojrzeniem mierząc jego usta. Mark nie wiedział jak ma się czuć ani tym bardziej czy to nadal jest poważna rozmowa. Jeśli oczywiście była nią choć przez chwilę.

— Mogę ci zaufać, Jackson?

— Sam sobie odpowiedz na to pytanie. Nawet jeśli nic nie powiesz, twoje milczenie będzie odpowiedzią. Wiem już, czym się zajmujesz. Zastanów się tylko, czy chcesz przeżyć ze mną jeszcze kilka nocy. Decyzja należy do ciebie.

— Noce poświęcam pracy — przypomniał. — Ale tobie chciałbym poświęcić wiele z moich dni, Jackson.

970 słów.

𝓗𝓸𝔀 𝓽𝓸 𝓪𝓿𝓸𝓲𝓭 𝓽𝓱𝓮 𝓼𝓾𝓷 » GOT7 MARKSONWhere stories live. Discover now