Rozdział 17

1.8K 134 74
                                    

Jack

- Dzień dobry, panie Foster. – John był jednym z trzech portierów, pracujących w apartamentowcu, w którym mieszkałem. Przywitałem się z nim skinieniem głowy.

- Dzień dobry, John. Co u żony? – spytałem grzecznościowo. Lubiłem go, bo był dyskretny. I nie tylko dlatego, ale to stanowiło dla mnie najważniejszą cechę jego charakteru.

- Opiekuje się naszym najmłodszym synem. Kazała podziękować panu za pozdrowienia.

- Nie ma za co, John. Opiekuj się nimi dobrze. – Wyszedłem na zewnątrz.

Ledwo wróciłem po kolejnej nocy spędzonej u Natalie, a już ciągnęło mnie, żeby wrócić do niej z powrotem. Chciałem sprawdzić, jak się miała, i czy wreszcie było widać poprawę jej stanu zdrowia. Rano czuła się zdecydowanie lepiej niż wieczorem, jednak ciągle bez rewelacji. Co prawda wstała z łóżka, nawet pochodziła chwilę po domu, lecz wciąż była słaba. Wolałem, żeby odpoczywała. Obiecałem, że do niej zaglądnę, gdy tylko uporam się ze sprawami, których nie mogłem na później odłożyć.

Dochodziła szósta wieczorem, a ja nareszcie byłem wolny. Musiałem wymyślić kłamstwo dla Emmy, żeby się nie czepiała, że znowu poświęcam jej za mało czasu, ale mnie wyprzedziła. Sama do mnie napisała, że planowała się ze mną zobaczyć, jednak musiała załatwić dziś i jutro jakąś pilną sprawę, więc wyjechała poza miasto. Sprawiła mi tym nie lada niespodziankę. Mogłem bez oporów przebywać w domu Natalie, doglądać jej i pilnować, by nie zapomniała wziąć leków.

Przestałem się zastanawiać nad tym, co się ze mną działo. Nie byłem altruistą, a dobrowolnie opiekowałem się moją kochanką. Wolałem spędzać czas przy niej niż z dziewczyną, nawet jeśli Emma tak naprawdę nią nie była. Kiedy z kolejną torbą z zakupami stanąłem pod drzwiami Natalie, usłyszałem wewnątrz hałas. Przestraszony, że stało się coś niedobrego, wbiegłem do środka. Kompletnie nie zwróciłem uwagi, że dom nie był zamknięty na klucz.

W kuchni zastałem Natalie, która siedziała przy stole, i nachmurzoną Vanessę, majstrującą coś na blacie. Nat spojrzała na mnie zaskoczona, zaś wzrok Van o mało mnie nie zabił.

- Co tu robisz? Wpadasz bez pukania, jak do siebie. Zdajesz sobie sprawę, że mogłabym wezwać policję i oskarżyć cię o wtargnięcie? – warknęła w moją stronę.

- Van... - Nat usiłowała przystopować przyjaciółkę.

- Ty teraz siedź cicho! – rzuciła do niej Vanessa. – Z tobą się policzę, kiedy całkiem wyzdrowiejesz. A ty – wskazała na mnie palcem – lepiej stąd znikaj.

- Wydaje mi się, że tylko Natalie ma prawo mnie wygonić. – Czyli straciłem przychylność jej przyjaciół. Nie, żebym zamierzał płakać z tego powodu.

- Nat, powiesz mu, żeby wyszedł?

- Ja... – odezwała się Mała, a Vanessa od razu głęboko wciągnęła powietrze. Aż z zaciekawieniem obrzuciłem wzrokiem Natalie, która wyglądała na zmieszaną.

- Zostawię was same – zdecydowałem, wprawiając Van w osłupienie. Czy mi się wydawało, czy mina Natalie wyglądała na zawiedzioną? – Robię to tylko ze względu na Nat, nie dlatego, że postanowiłaś pobawić się w szeryfa i próbujesz mnie przegonić, Vanesso.

- Pocałuj mnie gdzieś! – odpyskowała, a ja roześmiałem się głośno.

- Chętnie, tylko co na to Adam? – Żeby wkurzyć ją jeszcze bardziej, puściłem do niej oczko. Natalie, widząc minę przyjaciółki, ledwo powstrzymała się od śmiechu. – Mała, napisz do mnie później, dobrze? – Do niej uśmiechnąłem się szczerze.

Zła strona nieba (ZAKOŃCZONE)Where stories live. Discover now