7. Dramat matematyki

79 10 60
                                    

27.09.2020r.

Cześć i czołem!

Oficjalnie przyznaję, że jestem skończoną debilką, jeśli chodzi o matematyczne sprawy.

Taką totalną debilką, jakiej nikt z was naprawdę, uwierzcie mi na słowo, chyba nie widział. Ja nie umiem (przyznaję się bez bicia!) dodawać i odejmować do dwudziestu! 😫 Potrzebuję czasu, a czasami, głównie przez stres, gdy stoję przed tablicą, nie potrafię odjąć od dziewięciu pięć, tak było ostatnio, kiedy mnie typ pytał, hehe 😓

Te wszystkie ciągi liczb mi się dwoją i troją, a już zwłaszcza funkcje. Ja nie mówić po matematycznemu. Ja być humanista. Ja być 110% humanista, - 20% umysł ścisły.

Dobra, w podstawówce jakoś dawałam radę, a jak teraz przez pryzmat czasu patrzę na to, co mieliśmy, to uświadamiam sobie, że to był raj. Raj na ziemi. Ja tęsknię! Tęsknię za moją nauczycielką, która nigdy nie pytała! Tęsknię za zwykłymi wyrażeniami algebraicznymi, zwykłymi pierwiastkami, twierdzeniem pitagorasa! COME BACK, DARLING! I LOVE YOU! 😖

Pierwsza liceum też jakoś zleciała, choć było trudniej, dużo trudniej. Ostatecznie skończyłam w końcu z dwóją na koniec roku, brawo ja, ekhem. No ale to nieważne, bo zdałam, tak?

Druga klasa, ojoj, tutaj zaczynamy mieć problemy. Ojoj! Problemy! Pfe! WIELKIE PROBLEMY! Nie minęły trzy tygodnie szkoły, a Natusia dostała jedyneczkę z pytania, kompletnie nie wiedząc co robi przed tą tablicą.

Powiem wam jednak, że ta jedynka to szczyt chamstwa, niesprawiedliwości i mojego pecha, to bardzo zabawna historia, choć dla mnie był to wstrząs tak wielki, że chciałam się rzucić na mojego matematyka. Dobrze, że tego nie zrobiłam, bo tajemniczo przestałyby się pojawiać rozdziały, gdybym siedziała w więzieniu XD

Niezwykła historia niezwykłego pecha Natusi v1.

Mamy dział o wektorach, z którego wiem tylko to, że są jakieś wektory, i to właściwie tyle, dosłownie, nie wymyślam, nie kłamię, tak było. To mamy koniec działu, zapowiada sprawdzian, no i super, bo sobie myślę: „Eee, tam! Jedna jedynka w te czy we w te, co tam!".

Przechodzimy więc do kolejnego działu, bo sprawdzian zapowiedziany na za tydzień, a my mamy w końcu cztery godziny matmy w tygodniu, KATORGA. Przerobiliśmy już z trzy/cztery lekcje, aż babka z polaka sobie nogę złamała i dali nam zastępstwo - dwie matematyki pod rząd! W tygodniu to miała być już szósta godziny matmy.

No więc mamy sobie nowy dział, a ten, ładnie mówiąc, nieco głupiutki i zabawny gościu stwierdził sobie, że eee tam! Wrócimy do starego działu jeszcze przed tym sprawdzianem! Bez zapowiedzi, na godzinie dodatkowej, o której dowiedzieliśmy się dzień przed, zaczyna wywoływać do odpowiedzi!

I kto się trafił?

Ja się trafiłam!

I co dostałam?

Jeden dostałam!

Essa! No po prostu pełna rewelacja! 🙃Powiedzcie szczerze, czy to było z jego strony... rozsądne? Ja umiałam nowy dział! Mógłby mnie z nowego zapytać! A nie kuźwa ze starego działu, na zastępstwie, o którym się dowiedzieliśmy wyjątkowo późno.

Totalna załamka, ja już w głowie czarne scenariusze, że nie zdam i wciąż się o to boję, bo mam braki z podstawówki (nie żeby moja klasa nie miała, bo tak się cudownie złożyło, z czego się bardzo cieszę, bo nie jestem sama, że tutaj są w 90% osoby na moim lub niższym poziomie, jej).

Nie przyszłam więc na sprawdzian, bo dwie jedynki w te czy we w te to już mały problemik. Dodatkowo znalazłam sobie korepetytorkę, choć dwie dodatkowe godziny matmy to na pewno katastrofa dla mojego zdrowego funkcjonowania, to jednak ostatnie koło ratunkowe dla tak wycofanego człowieka w tej dziedzinie nauki jak ja.

Jestem już po tych korkach i przysięgam, że z wycieńczenia pada mój mózg i ja cała. Przed oczami mam dosłownie wykresy funkcji i te wszystkie wektory, a ta korepetytorka to trochę problematyczna, bo okej, młoda, luźna, cierpliwa, bo na mnie nie krzyczała, choć zasługiwałam momentami, ale taka trochę nierozgarnięta, to znaczy strasznie kręci z tym wszystkim, a ja czasami gubię się jeszcze bardziej.

Mimo wszystko coś mi wytłumaczyła, a ja już czuję się pewniej. Na razie nie widzę innego wyjścia, bo trudno o korepetytora na moim zadupiu, choć trochę kasy ciągnie.

Matematyka to największe zło, największy demon w moim życiu. Już nawet fizyka lepiej mi idzie, a zawsze było odwrotnie. Mega się boję tego, że sobie w tym roku nie poradzę, a potem nie zdam matury. A to tylko podstawa.

Podziwiam umysły ścisłe, jesteście geniuszami, okej? GENIUSZAMI! Nauczcie mnie tak żyyyyć!

Gdyby jeszcze nie pytał z tej matmy na każdej lekcji, to potrafiłabym się na niej bardziej skupić bez strachu, że zaraz dostanę jedynkę, a on pyta kilka osób w czasie zwykłych zadań i to jest okropne. Nie próbuję zrozumieć co, skąd, jak, kiedy i gdzie, tylko zaczynam odmawiać pacierz, dosłownie, serio, tak jest.

Koleżanka odejmuje na tablicy na ocenę, a ja: Zdrowaś Maryjo, łaski pełna, Pan z Tobą, błogosławionaś Ty między niewiastami...

Tylko nie wywołuj mnie, tylko nie wywołuj mnie, tylko nie wywołuj mnie...

Taki stres, za każdym razem. Nienawidzę matematyki. Boję się matematyki. Nie chcę matematyki, zabierzcie to ode mnie, pfe, zaraza!

Jak z historią jestem od roku w separacji, to z matematyką walczę codziennie na ringu i wychodzę z niego z wielkimi obrażeniami, przegrana XD Polecam.

Wasza nudziara,

x_Last-Kiss_x

Myślodsiewnia, czyli to, co siedzi mi w głowieWhere stories live. Discover now