To konie, czy psy?

468 53 17
                                    

Dobra.

Teraz najtrudniejsze, o czym każdy mógłby pomyśleć. Przeszkoda nad przeszkodami, rzecz, z której sam szatan używa. Powiadają, że to nawet prowadzi do jego królestwa, do samego piekła.

Schody.

Położyłem zdecydowanym ruchem dłoń na barierce, przygotowując się na to wyzwanie. Spojrzałem na dywanik, leżący na białym kamieniu, z którego się składały stopnie, jakbym patrzył na niebieską rzekę, która leciała w dół. Gdyby tak się przyjrzeć... To może nawet się lekko ruszała?

Ale! Co to dla mnie!

— To teraz idziemy... — mruknąłem pod nosem nie do końca w pełni swoim pięknym głosem. Całą uwagę musiałem teraz skupić na tym zadaniu.

— Tooo... — Asther również się podparł. Widać było, że stanie samemu i dla niego było trudne. — Ten, który... się spierdzieli na dół... — mówił z przerwami, aby dokładnie poskładać słowa z tym, co miał w głowie — to robi to, co będzie chciał wygrany. O! 

Zakończył zadowolony i uśmiechnął się dumny ze swojego pomysłu. Ja natomiast przez cały czas, przez  który on gadał, czekałem cierpliwie, aż skończy mówić to jedno zdanie, patrząc na niego i mrugając powoli oczami, gdyż musiałem analizować jego słowa na bieżąco, co jednak okazało się o wiele trudniejsze, niż myślałem.

— Dobra. Niech tak będzie — oznajmiłem zwyczajnym głosem i postawiłem stopę na pierwszym stopniu.

Skupienie. Mocne skupienie.

Nie przegram z tym chwastem, a już tym bardziej ze schodami. Mimo że te walczyły. Z każdym krokiem, zmieniało się moje położenie, ale już nie tylko w poziomie, ale i w pionie. Boże, jakie to teraz było skomplikowane. Czy serio organizm panował nad tyloma rzeczami w jednym czasie? Nie zdawałem sobie wcześniej sprawy, jak wspaniałe może być ciało i to nie tylko pod względem fizycznym. Dla mnie teraz było za dużo do ogarniania naraz. Chodzenie w przód, a jednocześnie w dół. Fascynujące...

W pewnym momencie równowaga jednak nie wyrobiła i poleciałem parę niekontrolowanych kroków w przód.

Halo! Skupienie!

Złapałem się jedną ręką ściany, a drugą wciąż ściskałem poręcz. Kiwałem się do przodu i do tyłu, podczas gdy dopiero teraz dotarł do mnie śmiech bruneta, który był już w większej odległości za mną.

— Spokooojnie! Sytuacja opanowana — poinformowałem, uczciwie donosząc, że jeszcze się nie poddałem.

Wreszcie po tych trudnych chwilach, a przynajmniej tak mi się wydawało, że były to chwile, udało mi się dotrzeć na równy grunt na samym dole.

— Ha! — Wyrzuciłem ręce szczęśliwy do góry i spojrzałem na Asthera, któremu wciąż zostało parę stopni. — Pierwszy!

— To nie był wyścig, cepie — mruknął pod nosem, nie chcąc stracić koncentracji, na co aż się zaśmiałem. 

Rozłożyłem ręce w jego stronę, zaczynając odstawiać teatrzyk.

— Julio! Dziewczę moje, nie bój się! W razie czego cię złapię!

— Ty żmijo... — wycedził, podnosząc na mnie wzrok, na co się wrednie uśmiechnąłem.

Bo wiedziałem, że właśnie w tym momencie stracił całe swoje skupienie na utrzymaniu pionu.

Ponieważ zostało mu ze trzy schodki, to chciał się zamachnąć i przywalić mi z pięści, ale na szczęście wystarczyło mi tylko odsunąć się o krok, a ten poleciał tuż obok mnie i wylądował z głośnym hukiem na podłodze. Teraz było słychać mój głośny śmiech, którego aż nie mogłem opanować.

A&A |BL|Where stories live. Discover now