Ukąszenie Żmii

710 73 15
                                    

Odsiadka się skończyła. Wreszcie lekcje dobiegły końca i można było wrócić do ciekawszych rzeczy. Na dworze było ciepło, więc bluza w zupełności wystarczała. Mając ręce w kieszeniach, szliśmy razem, aby opuścić teren więzienia znanego pod nazwą "liceum". Gdy mijaliśmy próg bramy nagle cofnęliśmy górne połowy tułowia, gdy coś przemknęło nam przed nosami. 

Nie była to rzecz. Bardziej wyglądało to jak cięcie stworzone z powietrza. Spojrzałem w bok, kto to zrobił i uwaga... 

Werble. 

Tak, ten debil, co wcześniej patrzył się na nas w szkole. Uniosłem kącik ust prowokująco.

Stary, jak ja ci jestem wdzięczny! Nie dość, że sam do nas przyszedłeś, to zapowiadało się wyjątkowo ciekawie!

Skierowaliśmy się razem z Asem w tamtą stronę. Stanęliśmy parę metrów przed nim i jego przydupasami. Koleś był ewidentnie umięśniony i wzrostem też się wyróżniał. Naprawdę miałem wrażenie, że skądś go znałem. 

— Ej, koleś. Znamy się? — uprzedził mnie Asther, najwyraźniej myśląc podobnie, gdyż miał podobny wyraz twarzy do mojego.

— Naprawdę jesteście ignorantami i macie wysrane na cały świat —wysyczał z odrazą. 

Przestałem się uśmiechać i patrzyłem na niego poważnie. Koleś ewidentnie coś do nas miał, ponadto nie wolno było lekceważyć tego, że najprawdopodobniej to on jest Utalentowanym i to z natury wiatru. Ile potrafił? Tego będzie trzeba się dowiedzieć. 

— Auć. Ranisz mnie. — Przytknąłem teatralnie dłoń do piersi. — Jak możesz mówić, że na cały świat? Jedynie na ludzi, którzy mają ze mną jakiś problem, a że jest to około dziewięćdziesiąt procent osób, które mnie znają, to nie moja wina. — Wzruszyłem niewinnie ramionami, patrząc na niego jakbym nie wiedział, o co mu chodziło. — Jeśli mam być szczery, to dużej części sam nawet nie znam. 

Typ zacisnął pięści i szczękę, próbując się uspokoić. 

Chłopie, ty masz poważne problemy z agresją, jeśli chciałeś się bić pod szkołą. Pytanie czy zaatakuje nas teraz, czy jednak się powstrzyma. Można się było o to założyć. Spojrzałem kątem oka na Asthera, podobnie jak on na mnie. Wykonałem lekki gest głową na zaprzeczenie, a on lekko nią skinął, obstawiając, że wyrośnięty licealista wytrzyma i się nie rzuci na nas z pięściami. Podziwiałem wiarę. Czyli teraz w moim interesie była dalsza jego prowokacja.

— Jestem kapitanem drużyny footballowej, do tego chodzimy do jednej klasy. — Uśmiechnął się fałszywie, choć w jego oczach wyraźnie było jego wielki wkurw. Inaczej tego się nie dało nazwać.

Jak tak o tym wspomniał, to faktycznie coś mi świtało. Nazywał się Jason Camerberk. To nazwisko widziałem też na plakietce pracowników w domu rodziny Iceoestal. Najwyraźniej ktoś z jego krewnych musiał być jednym z pierwszym w ich rodzinie Utalentowanym, bo wcześniej o nich nie słyszałem, a pamiętałem ich dość sporo. Nie bez przyczyny specjalnie irytuję większość nauczycieli tym, że mam ich w dupie, a i tak znam odpowiedzi na ich pytania.

— Właśnie! Wiedziałem, że skądś cię kojarzę! — Pstryknąłem palcami i się zaśmiałem, grając głupiego. — Jak ci było? John? Jerry? — Zacząłem udawać, że się zastanawiam.

— Jason Camerberk. W przeciwieństwie do twojej rodziny żmij, nasza pracuje o własnych siłach. 

Ooo, kolego. 

Kurwa, przegiąłeś.

Moje nazwisko, Vipersstay, na początku nie było jakoś rozpowszechnione, mimo że od dawna, w każdym pokoleniu rodził się ktoś z darem manipulacji energii. Nie byliśmy czystym rodem jak Icoestal, ale jednak także działaliśmy od dawna w obronie bezpieczeństwa przed złymi tworami. Aktualnie zostaliśmy tylko ja, ojciec i matka. Teoretycznie, to właśnie dzięki niej nasza pozycja się podniosła. Od przedszkola znała się z matką Asthera, przez co niektórzy ludzie gadali, że byliśmy teraz, gdzie byliśmy wyłącznie poprzez przymilanie się do pseudo silniejszych, poprzez podlizywanie się, niczym jakieś podstępne żmije, które żerowały na cudzych zasługach. Prawda była taka, że moja matka i matka Asa dużo razem przeżyły, nieraz narażając przy tym życie. Słyszałem, a nawet parę razy widziałem, szczególnie jak byłem mały, jak po misji potrafiła wrócić poharatana na ciele do domu. Patrzyłem na to przerażony jako mały chłopiec, podczas gdy ojciec ją opatrywał. Zawsze byłem wściekły, że czemu to ona musiała się narażać dla dobra świata? Czemu większość Utalentowanych nie była aż tak znana, skoro ratowali cudze życia, samemu ginąc nie raz w cieniu? Nie chciałem, aby moja rodzina została zapomniana, nie chciałem, aby moi rodzice bez sensu się poświęcili. Oboje bowiem należeli do organizacji, jednak to zawsze matka się starała najbardziej, starała się każdego uratować, a mimo to była przezywana "żmiją", że to niby przez znajomości więcej zarabiała i posiadała.

A&A |BL|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz