2. Po moim trupie! cz. 2

9.9K 804 89
                                    

Wyjście miałem perfekcyjne, aż sam byłem z siebie dumny, chociaż od tych krzyków zaschnęło mi trochę w gardle. Poszedłem w kierunku automatu, wygrzebując drobniaki z kieszeni i zastanawiając się nad moją sytuacją. Po dłuższym zastanowieniu stwierdziłem, że chyba trochę za ostro określiłem swoje zdanie, bo, bądźmy szczerzy, jeśli miałbym wybierać kandydata na stanowisko to z nas dwojga bez mrugnięcia okiem wybrałbym jego. Sama jego popularność oświetliłaby nasze małe kółko blaskiem chwały, która przyciągnęłaby tłumy spragnionych miłości bliźniego (czyli Mike'a rzecz jasna) dziewczyn. Co z tego, że każda z nich przytargała swoje wytapetowane jestestwo jedynie dla tego drania - dla niego pomogłyby nawet w oborze. Czy na tym świecie nie istnieje coś takiego jak równowaga? Dlaczego ktoś może być przystojny (przyznaje z niechęcią, ale taka jest prawda), wysportowany i jeszcze nie ma żadnych problemów z nauką. Nie dość że brakuje mi tych wszytskich cech to matematyka każdego wieczoru dobija mnie tymi wszystkimi funkcjami, jakbym nie miał wystarczająco problemów w życiu.

- Szlaaaag - walnąłem głową w ścianę.

Może z efektywnym wyjściem ale i tak skończyłem za przeproszeniem w czarnej dupie. Cóż w ostateczności wyjadę do Etiopii.

Po jeszcze dłuższym zastanowieniu do wyboru pozostało mi już niewiele opcji. Zawsze mogłem wrócić i płaszczyć się przed szefem i tym gnojkiem (wolę już Afrykę) albo wybrać bardziej inteligentną możliwość. Czas podburzyć ten konformistyczny tłum. Skoro Francji się udało to czemu mi miało się nie powieść? Wyciągnąłem telefon i z radością stwierdziłem, iż kumple mnie nie opuścili - zastosowali taktykę ninja i badali teren. Derrek napisał, że Mike jest nieugięty ale oni użyli techniki milczącego oporu. Zapytałem, czy można ów opór jakoś ożywić, ale miało mnie to kosztować 13 następnych dyżurów szkolnych zamiast Derreka. To i tak nieźle zważając na to, iż pierwotnie chciał ich 25. Wiedziałem, że reszta nie zejdzie niżej - cenili się jak polska szlachta. Nie istnieje coś takiego jak przyjaźń w dzisiejszych czasach. 

Po drodze dogrzebałem się tylu drobnych, że akurat wystarczyło na wodę mineralną, którą i tak zwykle pijam. Przy automacie stał już jakiś uczeń i nie za bardzo wiedział co ze sobą zrobić - pewnie to nieogarnięte urządzenie znowu nawaliło. 

- Hej - położyłem mu ręke na ramieniu - coś nie tak?

Zaczerwienił się i wskazał na półki w automacie, gdzie zaklinowała się puszka coli. Kazałem mu się odsunąć i sam cofnąłem się kilka kroków, wziąłem rozbieg i kopnąłem automat z półobrotu. Urządzenie zachwiało się, zatrzeszczało i wyrzuciło batonik, zaś puszka z napojem przesunęła się do tyłu. Z moją metodoą nie było najlepiej. Podrapałem się w głowę i spojrzałem na wystraszonego ucznia. Chciałem pomóc, a jeszcze bardziej spieprzyłem całą sprawę.   

- Masz drobne - wręczyłem mu ostatnie oszczędności - wystarczy na mineralną. Przynajmniej będziesz zdrowszy. 

- Dzięki, Will.

Spojrzałem na niego zdziwiony.

- Znamy się?

On wzruszył ramionami, wziął wodę i pobiegł na salę gimnastyczną, ja zaś wyciągnąłem batonik i ruszyłem do wyjścia. Nie miałem zamiaru wracać do sali zebrań, a plecakiem zapewne zajmie się Derrek, więc postanowiłem poczekać na niego w ukryciu przy wyjściu. Złożyłem mój los w ich ręce, bo sam nie za bardzo miałem ochotę na dalsze kłótnie. Tak szczerze to chyba rzuciłbym się na Mike'a gdybym go zobaczył, a później i tak leżałbym  na ziemi bo internetowy kurs dla niepokonanych nie ma szans z karate, które tak intensywnie ćwiczył. 

  Skręciłem w ostatni korytarz, ale przy wyjściu czekał na mnie Trey. Skubany od razu mnie zauważył, pomimo że odwróciłem się na pięcie i zwiewałem co sił w nogach. Wiedziałem, że jak mnie złapie to siłą zaciągnie do sali, a nie zniósłbym patrzenia na tryumf Mike'a. 

- Will! - chwycił mnie za ramiona - dlaczego jesteś taki!? On chce się zmienić! Pomagać innym, doceń jego starania!

Wyrwałem sie jednym ruchem i zgromiłem go wzrokiem. Jak można być tak naiwnym - przecież to oczywiste, że szuka okazji do wyśmiania mnie. Kto jak kto, ale nasz przewodniczący powinien mieć jakieś przebłyski instynktu samozachowawczego. 

 - To niech pomaga zwierzętom na Borneo! Dzieciom w Afryce! Nawet staruszkom z ostatniego piętra w bloku! Ja mu nie bronie się zmieniać - byle nie tutaj i nie ze mną!

On jednak spojrzał na mnie smutno i pokręcił głową. 

- Tego się po tobie nie spodziewałem. Rozczarowałeś mnie, Will. 

- Ale szefie...!

Trey uśmiechnął się smutno i odszedł powoli. Chciałem iść za nim, ale pokręcił głową. No i pięknie - mam czego chciałem. A mogłem siedzieć cicho i najwyżej później, zupełnym przypadkiem uszkodzić Mike'a. Poniosło mnie, a on znowu ze mną wygrał. 

Na pewno nie!Όπου ζουν οι ιστορίες. Ανακάλυψε τώρα