Chapter XXX v1: ,,Yes"

246 15 1
                                    

***** ***

Dzięki bogu, całe szczęście miałam ze sobą klucz. No ale dobra, to nie był najlepszy moment na wysławianie losu. Wciąż musiałam go wyjąć i jak najszybciej otworzyć drzwi. Za sobą słyszałam nieuchronnie zbliżające się kroki. Wiedziałam, że był coraz bliżej.

Sięgnęłam do kieszeni po klucz i od razu wcisnęłam go do zamka. Ręce mi drżały. Wciąż narastający strach i panika, obawa o własne życie sprawiły że trzęsłam się coraz bardziej. Kurczowo ściskałam w palcach metalowy bilet do wolności. Oby tylko go teraz nie wypuścić.

Klucz, ku mojemu zaskoczeniu, wszedł gładko, wręcz perfekcyjnie. Natychmiast obrócił się szybko i bezproblemowo. Rozległo się delikatne kliknięcie. Chciałam aż się rozpłakać ze szczęścia. Ale powstrzymałam się - to nie pora na emocjonalną rozklejkę. Wszystko trwało zaledwie parę sekund, nie mogłam pozwolić sobie na żadne zbędne marnowanie czasu.

Chwyciłam za klamkę i nacisnęłam uchwyt. Drzwi były okropnie ciężkie, musiałam naprzeć na nie całym ciężarem ciała, by jak najszybciej je otworzyć. Gdy tylko dostatecznie się uchyliły, od razu wpadłam do środka.

Bez wahania natychmiast zatrzasnęłam za sobą wrota i odwróciłam się, gotowa do dalszej ucieczki. Zostawiłam klucz w zamku. Ten, który mnie ścigał z pewnością miał własny komplet kluczy. Poza tym nie pomyślałam nawet o tym żeby go z powrotem wyciągnąć - nie było na to czasu.

Przez fakt otwarcia drzwi poczułam dziwny napływ nowej nadziei, nową energię. Samo osiągnięcie czegoś takiego sprawiło, że powróciła we mnie wiara, że będę w stanie wyjść z tego żywa. Byłam już blisko bezpiecznych terenów. Wiem, że nie powstrzymają go zwykłe drzwi, ale byłam już tak blisko..

Wtedy usłyszałam jak daleko za mną wielkie metalowe wrota otwierają się z upiornym łoskotem. Zaraz rozległy się ciężkie kroki. Nie mogło być inaczej - wciąż był tuż za mną. Od razu przyspieszyłam. Skrzydeł dodał mi nowy zastrzyk wiary i energii, wzmocniła mnie nowo odkryta zawziętość.

Wtem dotarło do mnie, że... coś było tutaj nie tak. W końcu miałam okazję lepiej przyjrzeć się otoczeniu i .. nic nie wyglądało znajomo. Nie rozpoznawałam kompletnie niczego. W korytarzu panował jeszcze większy chłód niż w sieci labiryntu, a większość żarówek u sufitu ziała pustką i rozbitymi resztkami szkła. Nie dawały praktycznie żadnego światła.

Mimo wszystko biegłam dalej. Z każdym krokiem rósł we mnie paniczny popęd żeby wydostać się stąd jak najszybciej.

Pamiętałam że zanim weszłam z Jeffem wcześniej do labiryntu, szliśmy przez jeden długi korytarz - oczywiście po tym jak zeszliśmy z parteru rezydencji po schodach w dół do piwnic. Powinien już być gdzieś tutaj, za zakrętem.. Ale ten przede mną był dłuższy, a jego koniec ginął w nieprzeniknionym mroku. W dodatku było w nim całe mnóstwo drzwi, których jak pamiętałam, tamten korytarz nie posiadał. Gdy w niego wbiegłam i ogarnęłam całość wzrokiem, miałam już pewność - pomyliłam się.

To nie były właściwe drzwi.

Zmyliło mnie to, że były równie ogromne, metalowe, równie toporne. Może i wyglądały tak samo, ale korytarze były zupełnie inne. Skończyłam w kompletnie obcym miejscu.

Wciąż słyszałam za sobą kroki, coraz głośniejsze i cięższe... I coraz szybsze.

Zaczęłam panikować. Rozpaczliwie starałam się go zgubić skręcając w coraz to nowe alejki. Spieprzyłam. Już wcześniej byłam w głębokim gównie, ale teraz chyba już osiągnęłam dno. Była stąd jakaś droga do prawidłowych drzwi? Wątpiłam coraz bardziej. A gdybym tylko zawróciła żeby cofnąć się do poprzedniej części lochów? Zaraz on położyłby na mnie swoje brudne łapska.

||  T A K E N || Jeff the Killer Dark Story || ⨂Where stories live. Discover now