One Shot Profesor

2.1K 89 13
                                    

Oczami Profesora:

Znalazła mnie. Płomienne rude włosy, bystre spojrzenie oraz ten przebiegły uśmiech. Sierra... Stała tam, patrząc się na mnie i mierząc do mnie z pistoletu. Wyglądała na taką zadowoloną.

- I co teraz zrobisz, Profesorze? - mówiła wolno, rozkoszując się każdym wymawianym słowem. - Masz jakiegoś asa w rękawie.... hmm. Plan B?

Nie miałem planu B. Nie miałem żadnego asa w rękawie. Pierwszy raz w życiu nie zaplanowałem tego, że Sierra może mnie znaleźć, że ktokolwiek znajdzie to miejsce. Nie chciałem po sobie pokazać, że jestem już na przegranej pozycji, więc zamiast się rozglądać za czymkolwiek, co by mnie mogło uratować, patrzyłem ze spokojem na nią.

- Nic? - zaśmiała się. - Czekałam na jakieś pułapki, lasery, broń, jakiś gaz usypiający, jakiegoś smoka za rogiem.... A ty tylko stoisz jak ten słup i się na mnie patrzysz. Oj Profesorze, załamujesz mnie.

- Przykro mi. - wzruszyłem ramionami i splotłem palce przed sobą, obserwując Sierre. - Będziemy tak stać czy zakujesz mnie w kajdanki?

- Zakuć cię? - roześmiała się. Nienawidziłem tego śmiechu. - I tak byś sie uwolnił z pudła, lepiej byłoby strzelić ci w głowę...

Przestałem jej słuchać, gdyż zauważyłem w drzwiach jakiś ruch. Czy to byli jej ludzie? Nie no, przecież ją też ścigają. Może jednak ktoś z policji? Albo ktoś ode mnie. Wątpię... Chociaż zaraz! Marsylia i [T.I]! Tyle, że dałem im zadania, nie ma ich tutaj. Patrzyłem to na Sierre, to na drzwi mając nadzieję, że ona tego nie zauważy.

- Nawet nie wiesz jaką mam frajdę z tego, że to ja będę tą, która cię zabije. Zabiję głowę całej tej pieprzonej operacji! - mówiła z wielkim uśmiechem.

- Chyba muszę cię rozczarować.

- Słucham?

[T.I] i Marsylia pojawili się w drzwiach. Zdezorientowana Alicia odwróciła się do nich, wykorzystałem okazję. Rzuciłem się na nią... Rozległy się strzały... A na końcu ten ogromny huk.

Twoimi oczami

Głośnik był cały czas włączony. Ja i Marsylia wszystko słyszeliśmy. Sierra go dorwała. Musieliśmy się śpieszyć, ruszyliśmy biegem w stronę kryjówki Profesora. Tak bardzo się bałam, że nie zdążymy. Alicia nie jest osobą, która postawiłaby kogoś przed sądem, sama wymierza karę. Jak szalona wpadłam z Marsylią do pomieszczenia, teraz tylko wejść po schodach i będziemy. Mężczyzna powiedział abyśmy teraz zachowywali się cicho. Powoli wchodziliśmy po schodach. Słyszałam w słuchawce ten paskudny śmiech Sierry. Jeszcze kilka schodów.

- ... lepiej byłoby ci strzelić w głowę. - usłyszałam. Gdy dotarłam na górę, ostrożnie spojrzałam na miejsce, w którym znajdowali się Sergio i Sierra. Trzymała go na muszce. Chciałam wejść, ale powstrzymał mnie Marsylia. Powiedział, że musimy to dobrze rozegrać. Nie słuchałam go. Strach przejął moje myśli. Słyszałam tylko bicie własnego serca i jakieś urywki zdań, które Sierra kierowała do mojego ukochanego... który teraz jest w cholernie niebezpiecznym położeniu. Przed oczami przebiegły mi sceny z naszego wspólnego życia, pierwsze spotkanie, gdzie to ja musiałam się więcej odzywać, bo Sergio był tak nieśmiały, że nie umiał wydusić z siebie słowa. Pierwsza randka, pierwszy pocałunek, nasze rozmowy.
Z tych cudownych wspomnień wyrwał mnie Marsylia, który dał znak, że wkraczamy. Zacisnęłam mocniej rękę na broni i weszłam do środka.
Wszystko działo się tak szybko. Sierra się do nas odwróciła, Sergio na nią skoczył, rozległy się strzały... Nie wiem czy to ja strzelałam czy Marsylia, czy Sierra, a może Profesor. Nagle, tak znikąd pojawił się wielki huk i poleciałam do przodu na jedną ze ścian. Widok zamazał mi się przed oczami. Dobiegały do mnie jakieś odgłosy, ale przez krótkie ogłuszenie niewiele słyszałam. Przetarłam oczy rękoma. Ściana, która przed chwilą była obok nas, legła w gruzach. Ktoś musiał podłożyć tu bombę. Huk był tak mocny, że duża część pomieszczenia uległa zniszczeniu. Wszędzie był pył. Dotknęłam dłonią czoła, poczułam coś lepkiego. Spojrzałam na rękę...krew. Zignorowałam to i zaczęłam się rozglądać. Dalej ode mnie leżała Sierra, była nieprzytomna. Dostrzegłam Marsylie klęczącego przy jakiejś osobie. Profesor! Podbiegłam do niego, odepchnęłam Marsylie i spojrzałam na Sergio. Łzy zaczęły spływać mi po policzku. Mężczyzna leżał na plecach, oddychając z trudem. Z rany na jego klatce piersiowej wypływała krew, tak samo jak z rany na głowie.

- Sergio... Sergio.... - dotknęłaś go lekko.

- [T.I]... - uśmiechnął się. - Jesteś cała... Żyjesz.

- Co cię boli? Jak sie czujesz! Marsylia szukaj apteczki! - krzyknęłam do niego.

- Nie... Nie - Sergio złapał mnie za rękę. - Zostaw... Zostaw. W apteczce nie ma takich rzeczy, które uratowałyby... Au - syknął z bólu i zaczął kaszlec. Kaszlał krwią. - I tak byście jej nie znaleźli, najpewniej jest pod gruzami

- Ale... Ale nie możemy cię tak zostawić - mówiłaś szybko, odrywajac kawałek ubrania i przykładając do rany. - Uratuję cię Sergio... Tak jak ty kiedyś mnie.

- [T.I] Kocham cię.... Tak bardzo cię kocham... Prosze cię, zastąp mnie. Doprowadz sprawę do końca, nie daj im umrzeć. Wyprowadz ich z banku w jednym kawałku... - z trudnością łapał oddech. - Proszę... - wziął moją dłoń i ją pocałował. Spojrzał mi prosto w oczy z uśmiechem, a po chwili zamknął oczy i zasnął na wieczność...

Dom z Papieru PREFERENCJEWhere stories live. Discover now