33

3.3K 134 11
                                    

Scott
Kiedy wszyscy się rozeszli postanowiłem przywitać gościa, który miał już dawno leżeć pod gruzami tamtej rudery. No nic, będę musiał załatwić go ręcznie. Wsiadam do samochodu i razem z ochroną jedziemy do bazy za miastem. Podjeżdżamy pod starą fabrykę. Witam współpracowników.
- Dylan, gdzie nasz gość?
- W piwnicy. Skrzydło prawe. Drzwi numer jedynaście. - Uśmiecham się słysząc numer sali. Najgorsza sala. Ojciec chyba wiedział, że będę chciał tamtą sale. Schodzę starymi schodami na dół. Dobrze, że są z betonu, bo dawno były by połamane. Kieruję się na prawe skrzydło i idę. Znajduje sale. Pod każdą salą stoi dwóch typów. Witam się z nimi kiwnięciem głowy i zatrzymuje się pod odpowiednimi drzwiami.
- Witaj, szefie. - Odzywa się jeden z moich ludzi i otwiera drzwi. Wchodzę do ciemnego pomieszczenia. Zapalam lampkę wiszącą nad tym śmieciem. W pomieszczeniu rozbłyskuje się bardzo słabe światło. Przynajmniej, choć trochę coś widać. Uśmiechnąłem się widząc poturbowanego mężczyznę.
- Scott - wyruszał.
- Rufio. - warknąłem. - Jesteś teraz w moich sidłach.
- Moi ludzie mnie stąd wyciągną. - ledwo mówi.
- Wiesz, wątpię, że cię wyciągną. Jesteś tu już trzy tygodnie. - kpię. Serio, gdyby mieli go uratować, dawno by to zrobili.
- Pożałujesz tego.
- Zabije cię gołymi rękami, ale najpierw powiesz mi, czemu chciałeś się włamać do domu, w którym byłem.
- Bo Celeste to moja żona i tak musiałem się powstrzymywać gdy pieprzyliście się w tej wodzie. - haraczy. - To zwykła dziwka. - Dodaje. Z tego co powiedział wale pięścią w stół.
- Zabraniam ci ją tak nazywać! - Krzyczę. - Teraz to moja żona. - Wybucha śmiechem, ale zaraz się dusi.
- Wasz ślub nie jest ważny, bo ja żyję, a rozwodu nie mamy.
- Jesteś uznany za zmarłego, ona za wdowę. Dziś na prawdę będziesz trupem. - warczę. - Teraz się zabawimy. - podchodzę do mojej pułeczki. Wyciągam z niej mój zestaw nożownika. - Przygotuj się teraz, na piekło. - warczę biorąc jeden z noży. Odwracam się patrząc, z mordem w oczach i podchodzę bliżej niego. Odcinam sznur, z jego nadgarstek. Jego ledwo żywe ciało opada, na zakrwawiony beton pod nim. Brakuje mu tchu i nie daje mu go złapać, bo wolną pięścią dostaje po mordzie. Raz jeden i drugi. Przejeżdżam nożem po jego poliku. Nie kończy, krzyczeć z jednego bólu a już przejeżdżam, po jego dłoni.
- Nikt nie rusza mojej rodziny.
- Jakiej rodziny? Masz nielegalną żonę. - Stwierdza.
- Ciężarną żonę. - poprawiam go, choć tak na prawdę to nie wiem. Mam taką nadzieję.
- O proszę, mi nie dała się zapłodni a tobie tak. - Widać, że się wkurzył.
- Może nie dała, bo ją gwałciłeś i zmuszałeś do prostytucji! - Ostatnie słowo krzyknąłem waląc pięścią w jego ranny polik. Krew miałem na pięści, ale gówno mnie to obchodziło. Przynajmniej zapłaci za to, że chciał porwać moją żonę. Nikt nie ma prawa jej tknąć.
- Sama tego chciała dziwka jedna. - Z tymi słowami przejeżdżam nożem po jego brzuchu, który jest za grupy. Pokazanie takich brzuchów u facetów powinno być karane. Co innego u kobiet.
- Chłopaki posadźcie go na krześle. Zrobię sobie z niego worek treningowy. - Odzywam się do facetów stojących pod ścianą. Wykonują moje polecenie, a ja w tym samym czasie odkładam nóż. Podchodzę do związanego mężczyzny podciągając rękawy. Trochę się ubrudze. W sumie już to zrobiłem, ale nie zaszkodzi więcej. Widząc ten jego uśmieszek nie wytrzymuje. Zaczynam walić na oślep. Raz lewą a raz prawą. Gdyby nie te sznury, którymi jest związany nie siedział by na tym krześle. Nie miał by na to siły. Widząc, że traci już przytomność przerywam. Wracam do stolika. Upijam łyk wody a resztę wylewam na jego twarz.
- Nie śpimy. - Odzywam się. Budzi się i spogląda na mnie. Ledwo widzi na oczy. Czas powoli kończyć. Muszę wrócić do mojej kobiety. Biorę nóż. Podchodzę od tyłu. Ciągnę go za włosy do tyłu i przejeżdżam nożem po jego szyi. Krew bryzga na wszystkie strony, a głową opada na bok. Rozwiązuje sznury, a on leci na posadzkę.
- Sprzątnijcie śmieci, bo ja stąd wychodzę. - Wreszcie czuję się jakoś dziwnie wolny. Jakby diabeł ze mnie wyszedł. Wyżyłem się i wszystko zaczyna się uspokajać. Wracam na górę, spotykam Ricka.
- Idę się umyć, chłopaki pozbywają się śmiecia. Pamiętajcie by polać go kwasem. - Idę na schody, które prowadzą na piętro, gdzie są same łazienki. Jest ich kilka. Każdy członek mafii ma swój dom lub mieszkanie. Tutaj jedynie mogą się umyć po misjach. Piętro wyżej, znajduje się tak zwane piętro szpitalne. Dla poszkodowanych i rannych w akcjach lub po prostu, ktoś się wyjebał i złamał czy skręcił cokolwiek. Pozbyłem się ciuchów i wszedłem do kabiny. Zmysłem z siebie pot i zapach krwi. Kiedy byłem już czysty, ubrałem się w ciuchy. Każdy ma swoją szafkę, gdzie są ciuchy. Właśnie na takie okazje. Wycieram się i ubieram w jakieś dresy. Wychodzę i wracam na parter. Idę do kuchni, gdzie stoi Joshua i Dylan, pijący kawę.
- Hej. - Zwracam na siebie uwagę.
- Hej, a jak tam miesiąc miodowy?
- Zajebiście. - Wyciągam szklankę z Szafki i zasypuje kawę. - Dawno tak nie wypoczęłem.
- Bo nigdzie dawno nie byłeś. - Głos zawiera Dylan.
- To prawda. Jak widać, baza jest w całości, więc chyba będę mógł wyjeżdżać częściej. Nic nie podupadło. - zalewam sobie kawę.
- To prawda, w sumie w tym czasie się nic nie działo. Było troszkę papierów, którymi zajął się twój ojciec.
- To dobrze. Dopije kawę i wracam do domu.
- A co ze ślubem, skoro on żyje to wasz jest nie aktualny. - Zwraca się do mnie Joshua.
- Poprawka, teraz nie żyje na sto procent. Chyba, że z podciętym gardłem da radę wstać z podłogi. Wątpię.
- No w sumie masz rację.
Rozmawiamy jeszcze chwilę, do póki nie kończę swojej kawy.
- Dobra chłopaki, ja się zwijam. - Opuszczam kuchnię oraz budynek. Wsiadam do auta i z piskiem opon odjeżdżam. Szybko znajduje się pod domem, gdzie stoją dwa samochody. Samochód Zacka i samochód Anastazyego. Co oznacza, że nie pojechali. Pewnie dziewczyny dalej siedzą z Celeste i plotkują. W progu mojego własnego domu witają mnie dzieci siostry. Wolałbym by witały mnie nasze dzieci, ale na to muszę poczekać. Mam nadzieję, że nie długo. Wchodzę do salonu, gdzie siedzi brat i szwagier z synkiem na recach.
- Wy jeszcze tu?
- No tak, one jeszcze się nienagadały. - Wzdycha Anastazy.
- Może chcecie coś mocnego?
- Nie dzięki, ja prowadzę, a do tego mam dzieci pod opieką.
- A ja też prowadzę.
- Szkoda. Sam też nie będę pić.

Mafia Boss Tom lV •ZAKOŃCZONE•Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz