Rozdział 44

1.3K 108 57
                                    


Gerard

Poczułem ból, wielki ból, który ogarnął moje ciało. Kompletnie nie wiedziałem co jest przyczyną. Czy ten przeklęty znak znów się ze mną bawi?! Warknąłem obejmując się rękami za brzuch, czułem, jakby moje ciało płonęło od środka. Nie obeszło to uwadze Willa, który przesiadywał ze mną w kuchni. Czekaliśmy na Jacka i Ewę, kiedy dopadł mnie ten atak.

— Co ci jest Gerard? — zapytał Will. Spojrzałem na niego spode łba, będąc w stanie tylko na krótką odpowiedź. Całe cztery słowa.

— Skąd mam kurwa wiedzieć?!

Zachwiałem się, po czym upadłem ciężko na plecy, trzęsąc się przy tym, jak ryba wyrzucona na brzeg. Zdałem sobie sprawę, że nie jest to powiązane z wizjami, ten ból był inny, dziwny, jakby część mnie opuszczała moje ciało. Mógłbym to porównać do esencji życia, którą ktoś mi odbiera, wysysając ją jak nektar.

Will złapał mnie za głowę, usztywniając. Obraz przed oczami rozmazywał się nieprzyjemnie, chyba traciłem przytomność.

— Co tu się dzieje?! — usłyszałem kolejny głos. Rozpoznałem kobiecy ton Ewy, niestety nie miałem już siły, żeby na nią spojrzeć.

— Nie mam pojęcia! Wszystko było normalnie, gdy nagle upadł! — Will nie ukrywał paniki. — Ewa zrób coś! — prosił ją błagalnie, prawie skomląc. Kobieta biegała wokół mnie, mrucząc nieznane dla mnie słowa. Moje ciało nie poczuło żadnej różnicy.

— To nie jest nic związanego z magią, zaraz mu przejdzie. — mruknął stanowczo Jack, zabierając głos. — Will, pomóż mi go przenieść.

Mogłem usłyszeć smutek w jego głosie. Chciałem zapytać go, co mi dolega, niestety brakowało mi powietrza. Cierpiałem jeszcze przez godzinę, nim poczułem ulgę. Ból ustał tak samo szybko, jak się pojawił. Złapałem łapczywie powietrze, krztusząc się własną śliną. Zostałem przeniesiony na kanapę, gdzie resztkami sił wracałem do rzeczywistości. Ewa położyła mi na czole chłodny kompres, czule głaszcząc mokre od potu włosy. Oddychałem już powoli, ale stabilnie. Byłem w stanie otworzyć oczy, a zdolność mówienia powróciła z czasem. Ja, Will oraz Ewa czekaliśmy na wyjaśnienie Jacka, który cierpliwie milczał.

— Mów — rozkazałem. Bałem się odpowiedzi, przeczuwając z kim może być ona związana.

Jack energicznie przeszukiwał kieszenie, szukając zapewne paczki papierosów. Wyciągnął jednego z opakowania, chcąc wsadzić nikotynę do ust. przy samych wargach zrezygnował z palenia, gniotąc papierosa, przez co cała zawartość rozsypała się po mojej podłodze.

Widząc to zdałem sobie sprawę, jak trudna ta odpowiedź musiała być również dla niego. Jack był osobą, która nie przepadała mówić o sobie. Miał bogatą historię, z którą nie chciał się dzielić, a zdradzone przez niego fragmenty graniczyły z cudem. Doceniał u mnie to, że nigdy nie nalegałem, by je zdradzał... aż do teraz.

Zrezygnowany usiadł na rogu kanapy, patrząc w przeciwległą stronę na otwarte okno. Zaciągnął się powietrzem, jakby zapach lasu miał ukoić jego myśli.

— Jeszcze zanim dołączyłem do waszego stada, należałem do samotnych wilków... — kiwnąłem głową przypominając sobie nasze pierwsze spotkanie. — Było to spowodowane moim dawnym odejściem z poprzedniej watahy...

— Mówiłeś, że od zawsze byłeś sam. — sprostował Will, marszcząc brwi. Od razu rozpoznałem, że się nad czymś mocno zastanawia.

— Bo tak się wtedy czułem — odparł szczerze Jack. — Straciłem tam wszystko, co miało dla mnie jakikolwiek sens. — Will już nie przerywał, przekręcił głowę na bok, analizując słowa przyjaciela. — Myślisz, że tylko ty miałeś swoją Anę? — Pytanie było skierowane do mnie, lecz bez potrzeby odpowiedzi. — Moja wybranka miała na imię Estelle... Szlag! — przetarł blond włosy, tworząc na nich nieład. — Była najpiękniejszą wilczycą, jaką kiedykolwiek spotkałem. — Zauważyłem, że Ewa odsunęła się od nas o kilka kroków. — Nawet po tylu latach trudno mi o tym mówić — zaśmiał się pusto, a ja powoli rozumiałem, do czego zmierza ta historia. — Straciłem ją za szybko, była taka młoda i szczęśliwa z życia. Umarła, zabierając większą część mnie. — jego głowa zwróciła się w moją stronę, patrzył się prosto w moje oczy. Żółtymi, zwierzęcymi źrenicami, spoglądał na mnie z ogromnym smutkiem i żalem. — Gdy odchodziła doświadczyłem ogromnego bólu, który jak się dowiedziałem był połączony z jej stratą.

LUPUS - ZAKOŃCZONE (W TRAKCIE KOREKTY)Where stories live. Discover now