Rozdział 18

2.7K 217 29
                                    

ANA

Tym razem nie słyszałam głosu Gerarda, nie wołał mnie, opierając się szarmancko o futrynę, nie świecił psotnymi oczami ani nie zachwalał piżamy. Spojrzałam na nagie uda oraz koszulkę z nazwą baru. To nawet lepiej, dzisiejszej nocy oszczędziłam sobie bielizny dla dobra buntu. Gdyby wpadł tu, jak tornado, co miał w zwyczaju, to raczej obydwoje czulibyśmy się co najmniej niezręcznie. Szczególnie ja, on pewnie zarzuciłby żartem, obracając całą sytuację w zabawne zdarzenie. Musiałam przyznać, że lubiłam tę część jego osoby. Głupkowatego Wielkoluda, dla którego zmartwienia były jedynie niepotrzebną stratą czasu. Ta radość była zaraźliwa, pozwalała na moment zapomnieć o świecie, by móc chłonąć wszystkie te pozytywne aspekty z aktualnego dnia. Zero trosk, zmartwień, smutków, po prostu spokój na parę cudownych minut. Zazdrościłam mu tej jednej z jego osobowości, mi jej brakowało.

Przetarłam jeszcze zaspane oczy i powoli wygramoliłam się z łóżka, odczuwając skutki po wczorajszym melanżu z butelką whisky. Pokój na szczęście nie wirował, jednak suchość w gardle oraz ból głowy dawały o sobie znać. Stękając, potruchtałam w stronę zlewu, pijąc duszkiem kranówkę prosto spod kranu. Chłodna woda, muskała policzki oraz zgrzane czoło. Przyjemnie.

Chwila! Otworzyłam szeroko oczy, uderzając głową kran, kiedy zszokowana zdałam sobie sprawę z dwóch istotnych rzeczy. Po pierwsze, podczas trasy tutaj nie odczułam choćby ukłucia bólu w okolicach kostki. Zerknęłam na stopę, która wyglądała zbyt normalnie w porównaniu do wczorajszego stanu. Po drugie! Przetarłam jeszcze raz oczy, bo ewidentnie mi tu coś nie pasowało. Pokój był czysty (w miarę). Koronkowe staniki, stringi oraz koszule nocne wyparowały!

Niemożliwe! Rozejrzałam się uważniej, szukając choćby kolorowej nitki. Nic!

— Przecież... ale... ale... nie wierzę! — jąkałam się, łącząc w głowie wątki.

Może ja śniłam?! Uszczypnęłam się w ramię, czując pieczenie w tym samym miejscu. Czyli nie śpię. Więc jak to możliwe, że umknął mi fragment ze znikającą bielizną? Zastanowiłam się uważniej, kreśląc kółka w sypialni. Doskonale pamiętałam, że przed snem, porozrzucane ubrania, zdobiły dosłownie każdy kawałek podłogi i mebli. Stanęłam jak wryta.

Może to wczorajszy dzień był snem?! Czy ja traciłam głowę? Nie, przecież...

Podbiegłam do szafki, otwierając pierwszą z szuflad. Kolorowe konfetti leżało w środku.

Ale... Zaśmiałam się histerycznie. Nic nie pamiętałam, kompletnie nic. Może i wypiłam wczoraj przesadnie więcej alkoholu, niż miałam w zwyczaju, jednak nie sądziłam, że po tych paru łykach zostanie mi taka luka w pamięci. Straciłam film, a raczej znaczącą część taśmy. Zaśmiałam się raz jeszcze, tym razem spokojniej. W trakcie upojenia alkoholowego sprzątałam pokój, czyszcząc resztki z mojej nocnej, feministycznej rewolucji. Cała ja — nawrzeszczałam, posprzątałam i zasnęłam. Całe szczęście, że tego cholerstwa nie podpaliłam! Kto tam wie, co miałam wtedy w głowie, równie dobrze mogłam chcieć wypędzać duchy ze staników za pomocą ognia.

Usiadłam ciężko na łóżku, cała skołowana, jednak również nieźle rozbawiona. Już nie sięgnę po alkohol, obiecuję — przyrzekłam ze złożonymi rękami, jak do modlitwy.

— Stracić kontrolę nad sobą po paru łykach whisky, co za wstyd — jęknęłam zniechęcona.

Usłyszałam głośne pukanie do drzwi. Przestraszona podskoczyłam, piszcząc pod nosem, jak dziecko nakryte na złym uczynku. Czyżby przyszedł? Pomyślałam podekscytowana, na co automatycznie się skarciłam. Chyba faktycznie traciłam resztki rozumu, które miałam nadzieję, że jednak pozostały nienaruszone w głowie.

LUPUS - ZAKOŃCZONE (W TRAKCIE KOREKTY)Where stories live. Discover now