Rozdział 35

1.9K 163 101
                                    

ANA

Auto zostało naprawione, a ja czekałam już w nim na Gerarda. Nie byłam pewna czemu się tak na niego wkurzyłam. Nie znałam żadnej kobiety o imieniu Ewa, jednak, gdy zobaczyłam tą nazwę na ekranie telefonu, to... poczułam silną potrzebę rzucenia urządzeniem o ścianę. Przestraszyłam się tych silnych emocji, szczególnie, że nie miałam dla nich racjonalnego wytłumaczenia. Przyglądałam się wielkoludowi, który z grymasem na twarzy żegnał się z Ignacio. Rozmawiali na nieznany dla mnie temat, a Włoch w trakcie konwersacji przeliczał pieniądze. Uśmiech na jego twarzy był szerszy niż u klauna. Po kilku minutach ich drogi się rozeszły. Mechanik wrócił do garażu, a Gerard... podbiegł do drzwi obok? Wpatrywałam się jak zaczarowana, gdy potężny mężczyzna wybiega ze sklepu z rękami wypełnionymi produktami Ignacio. Radosny, jak małe dziecko, wrzucił jedzenie i napoje na tył samochodu. Usiadł za kierownicą, po czym z piskiem opon wyjechał z parkingu. Nie byłam pewna, czy zadać pytanie.

- Co to za akcja przed chwilą?

Gerard uśmiechnął się pod nosem, po czym bąknął:

- Bonus.

Wyciągnął długą rękę, przekręcając przełącznik, który włącza radio. Z głośników usłyszałam znajomą piosenkę. Choć nie znałam zespołu, tak słowa już gdzieś słyszałam.

- „...That's the price you pay
Leave behind your heart and cast away..."- W mojej głowie zaczął się tworzyć niewyraźny obraz.

- „Just another product of today
Rather be the hunter than the prey..."- Rude loki, kobiece rysy twarzy...

Nagle poczułam ogromny ból, który eksplodował w mojej czaszce. Zaskomliłam, jak zbity szczeniak. Gerard spojrzał zatroskany w moją stronę. Wyglądał jakby chciał coś powiedzieć, jednak nie zrobił tego. Zmarszczył brwi, wracając spojrzeniem na ulicę. Masowałam energicznie skronie, aż ból stopniowo opadł. Oddychałam szybko, łapiąc oddech, jak pływak, po przepłynięciu długiej serii. Oczy zaszkliły się łzami, choć nie było mi smutno. Nie wiedziałam co się ze mną dzieję.

- Wszystko w porządku? - zapytał po kilku minutach. Czułam się już lepiej, jednak wcześniejszy ból na pewno zostanie przeze mnie zapamiętany. Wyłączyłam radio, ciesząc się ciszą.

- Właśnie się nad tym zastanawiam.

( kilka godzin później)

Przysnęłam w trakcie jazdy. Zmęczona wcześniejszym atakiem, padłam wycieńczona na fotelu pasażera. Obudził mnie wielkolud, który zatrzymał samochód i wyłączył silnik.

Czy to już czas na kolejny postój?

Rozejrzałam się na boki, staliśmy przed ogromnym budynkiem. Musiałam przetrzeć zaspane oczy, by przeczytać napis na nim. Lotnisko międzynarodowe w L... LOTNISKO?! Przerażona odwróciłam się do Gerarda, który już wychodził z auta. Chwyciłam go za brzeg koszulki.

- Ty chyba sobie jaja ze mnie robisz?!- podniosłam głos. Panika mnie ogarnęła, a wielkolud tylko spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem. Wyswobodził swoje ubranie z mojego uścisku, a wolną dłoń złączył ze swoją. Przejechał kciukiem po jej wierzchu. Przyjemny dreszcz, znów pojawił się na mojej skórze. Strach niestety blokował to uczucie.

- Wolałem jak spałaś- Jego komentarz był jak zwykle mało trafny. Przewróciłam oczami, wiedząc, że domyślał się co jest powodem mojej paniki. Czułam jak dłonie mi się pocą, mimo to Gerard nie puścił jednej z nich.

- Kotku, mamy zbyt daleki cel podróży, abypojechać tam samochodem- Słowa wymawiał powoli, ze słyszalną czułością.

- Tylko nie ko...- zacięłam się w trakcie mówienia, zdając sobie sprawę, że nie przeszkadza mi, gdy mnie tak nazywa. Przynajmniej nie tak bardzo jak wcześniej. - ...Rozumiem.- nie byłam przekonana własną odpowiedzią. Nigdy nie latałam samolotem, a myśl o spędzeniu wielu godzin w powietrzu, napawało mnie strachem. Oczy otworzyły się szerzej, gdy zdałam sobie sprawę z jeszcze jednej rzeczy.

LUPUS - ZAKOŃCZONE (W TRAKCIE KOREKTY)Where stories live. Discover now