Rozdział 4

575 33 2
                                    

ANA

Siedziałam skulona na siedzeniu pasażera, czekając z tęsknotą, aż zmienię przemoczone ubranie na czyste i suche. Ciepłe powietrze w samochodzie rozgrzewało mnie na tyle, aby nie szczękać zębami, a krajobraz za oknem odwracał moją uwagę od kierowcy. Przyglądałam się drzewom, które momentalnie pojawiały się i znikały przed moimi oczami. Mimowolnie powróciłam myślami do sytuacji sprzed paru godzin, w tym mojej głupiej decyzji, aby pozwolić się zabrać w zupełnie mi obce miejsce.

Dreszcze powróciły, tym razem z innego powodu.

Objęłam się jeszcze ciaśniej, jakby ta pozycja była w stanie uchronić mnie przed jakąkolwiek krzywdą, która mogła na mnie czyhać za parą intensywnie czarnych tęczówek.

Właśnie pozwoliłaś, aby obcy typ zawiózł cię w głąb ciemnego lasu. — Starałam się odpychać mroczne myśli, choć powracały ze zdwojoną siłą. — Nawet nie wiesz, czy Gerard, to jego prawdziwe imię!

Oparłam czoło o zimną szybę, obserwując, jak powietrze wydychane przez nos, pokrywa parą szkło. Noc panująca na zewnątrz nie sprzyjała mojemu poczuciu niepewności, które wraz ze zdrowym rozsądkiem rozsadzały mi głowę, krytykując pochopne decyzje, zdarzające mi się zbyt często. Nie wiedziałam, dlaczego zdecydowałam się na taki zwrot wydarzeń, jednak było już za późno na zmianę zdania. Zgodziłam się! Więc teraz brałam odpowiedzialność za własne słowa, mając nadzieję, że przez nie nie wyląduje, jako nagłówek w gazecie - „Martwe ciało kobiety znalezione przy szosie".

Zaśmiałam się nerwowo na samą myśl tego czarnego scenariusza.

Po co mi to było?

Po dłuższym czasie cisza w samochodzie w dziwny sposób zaczęła mnie irytować. Szukałam sposobu, aby skupić uwagę na czymkolwiek poza pytaniami, kłębiącymi się w moim mózgu. Chcąc wprowadzić lekki harmider, zdecydowałam się na włączenie radia. Sprzęt wydał znajomy szmer, oznaczający słaby zasięg. Nie poddawałam się, szukając odpowiedniej stacji, która wybawi mnie z milczącej depresji.

Udało się! — Zadowolona, usłyszałam głos prowadzącego, wyczytującego kolejny kawałem z listy oldschoolowych przebojów. Stary hit rockowego zespołu The Rolling Stones, rozniósł się po aucie, wprowadzając luźny i przyjemny dla moich uszu klimat. Zamknęłam oczy zaczynając cicho nucić znany tekst. Zaraz za mną dołączył się Wielkolud, stukając palcami o łuk kierownicy.

„...Angie, Angie
Where will it lead us from here?
With no lovin' in our souls
And no money in our coats
You can't say we're satisfied..."*

Słowa wydobywały się z głośników, a ja z radością skupiałam na nich całkowitą uwagę. Mężczyzna siedzący tuż obok mnie, również nie narzekał na muzykę. Zauważyłam, nawet gdy odprężony jazdą, podniósł kącik ust na dźwięk kolejnej zwrotki. Wyglądał na sympatycznego i mało groźnego, może nie powinnam tak panikować?

Choć większość psychopatów, właśnie tak wygląda. — Przypomniałam sobie te wszystkie podcasty, które tak namiętnie słuchałam, jeszcze za czasów szkolnych. Zazwyczaj to ci sympatyczni, dopuszczali się największych zbrodni.

— Cholera — mruknęłam pod nosem, ukrywając twarz w dłonie.

Czemu to wszystko musiało być takie skomplikowane?

Resztę drogi postanowiłam przemilczeć, słuchając kolejnych utworów. Z ogromną radością, przyjęłam do wiadomości, że zbliżamy się do celu podróży. Samochód skręcił, wjeżdżając na drogę obłożoną małymi kamyczkami. Zaparkowaliśmy, na co odetchnęłam z ulgą. Wreszcie mogłam wyjść z pojazdu, który w milczeniu dzieliłam z Gerardem.

LUPUS - ZAKOŃCZONE (W TRAKCIE KOREKTY)Where stories live. Discover now