Rozdział 27

2.3K 159 55
                                    

Gerard

Czekałem niecierpliwie na samochód. Zapaliłem papierosa, którego udało mi się ukraść z kieszeni kurtki Jacka. Znajomy smak tytoniu w ustach był tym, czego potrzebowałem. Zaciągnąłem się porządnie i przetrzymałem dym w płucach. Minęło kilka dobrych sekund zanim go wypuściłem. Biało-szara para uniosła się wokół mojej twarzy. Ta chwila relaksu była zbyt krótka, a pojedynczy papieros nie przyniósł mi zbytniej ulgi.Wyrzuciłem zbytek i wróciłem do ciepłego mieszkania. Na kanapie w salonie leżał obżarty sierściuch. Oczywiście nie zareagował na moją obecność. Usiadłem obok małego, puchatego niewdzięcznikai nie pytając się o jego zgodę, podniosłem dwukolorową kulkę, po czym usadowiłem na moich kolanach. Kot nie wyglądał na zadowolonego z takiego obrotu sprawy, jednak zbytnio nie protestował. Zanurzyłem swoją masywną dłoń w gładkiej sierści zwierzęcia. Od razu poczułem wibracje, oraz towarzyszący temu dźwięk mruczenia. Zadowolony z tej reakcji oparłem głowę o kanapę i zamknąłem oczy. Kot okazał się przyjemniejszą formą relaksu od narkotykowego tytoniu.

Przy akompaniamencie mruczenia zapadłem w krótką drzemkę. Jednak nie jestem pewien, czy była ona dobrym pomysłem.

xxx

Znalazłem się w nieznanym dla mnie miejscu. Stałem na środku jakiegoś placu, a wokół mnie otaczali mnie sami Azjaci. Niżsi o połowę ludzie nie zwracali na mnie szczególnej uwagi. Skołowany i dziwnie przestraszony szukałem znajomych twarzy. Wśród prawie samych ciemnych włosów, rozpoznałem te należące do Any. Ku mojemu zdziwieniu nie była ona sama, a mężczyzna, który ją ciągnął za rękę nie był przyjaźnie nastawiony. Rozzłoszczony tą sceną rzuciłem się na ratunek. Niestety duża liczba osób przeszkadzała mi w swobodnym przemieszczaniu. Tak więc zapominając o jakiejkolwiek kulturze niczym taran stratowałem ludzi. Odległość międzynami była zbyt duża, a ja czułem się jakbym się cofał, zamiast biegł do przodu. Zdenerwowani mieszkańcy krzyczeli w moją stronę zapewne przekleństwa w innym języku, jednak ja miałem to wszystko w dupie. Teraz jedyne co mnie interesowało to odzyskanie Any. Tłum się zagęszczał, a ja nie byłem bliżej dziewczyny. W pewnym momencie poczułem silne pociągnięcie za rękaw koszulki. Chciałem się wyrwać, ale rozpoznałem, że to Ewa. Krzyczała do mnie, próbując przebić się przez odgłos miasta. Nie wiedząc czemu, nie mogłem jej zrozumieć. starała mi się coś przekazać, ciągnąc przy okazji w przeciwną stronę. Spanikowany dostrzegłem, że zgubiłem Anę z pola widzenia. Otworzyłem szeroko usta z zamiarem wykrzyknieniajej imienia:

-Ana!

xxx

Obudziłem się na dźwięk kół auta. Znów znajdowałem się w swoim domu, a kot nadal leżał na moich nogach. Delikatnie go zepchnąłem na co odpowiedział niezadowolonym miauknięciem. Dziwny sen był dla mnie niczym zimny prysznic. Moje tętno nadal było wysokie, a duża kropla potu spłynęła mi po czole. Zdyszany podniosłem się z kanapy i ruszyłem w stronę drzwi wejściowych. Zanim do nich doszedłem Jack już był w środku.

-Zanim do niej wyjdziesz chcę chwilę z tobą porozmawiać- Nie była to prośba. Oboje udaliśmy się do kuchni, gdzie nikt, w tym Ewa nie mogli nas usłyszeć.- Ten chłopak, którego znalazłeś w lesie... zająłem się zwłokami, a rodzina została prywatnie poinformowana.

-Dobrze, nie powinniśmy wprowadzać niepotrzebnego zamętu w stadzie. A co z sekcją?

Tu jack podrapał się po głowie. Nie musiał odpowiadać, już znałem odpowiedź.

-Jeszcze nie rozpracowaliśmy co z nim... co z niego powstało. Pracujemy nad tym, jednak szczerzę wątpię by coś z tego wyszło. Nie tylko ja, ale i reszta specjalistów spotkała się po raz pierwszy z czymś takim. Wszyscy za to jesteśmy pewni, że stoi za tym czarna magia.

LUPUS - ZAKOŃCZONE (W TRAKCIE KOREKTY)Där berättelser lever. Upptäck nu