IV. Akatsuki

137 11 8
                                    

Itachi, Sasuke i Shizu po krótkiej wędrówce mogli zauważyć światło za rzędem dość grubszych drzew. Zaczęli kierować się w stronę tamtego miejsca, z którego zaraz dało się słyszeć piękne pieśni i wiersze w wykonaniu jakiegoś mężczyzny. Itachi przez chwilę nasłuchując się wykonawcy zatrzymał się i przejechał swoją dłonią po całej twarzy. Był widocznie załamany, a to oznaczało, że chyba w końcu kogoś odnaleźli.

— Źle nie jest. Powinieneś być dumny, że masz tak utalentowanych znajomych. — tu młodszy zwrócił się do starszego brata. Ten nie raczył nawet tego skomentować.

Gdy dotarli na miejsce na samym środku zgromadzenia paliło się małe ognisko. Znajdowały się tam dwie osoby. Obaj odziani byli w płaszcze z wysokim kołnierzem i czerwonych chmurkach w białych otoczkach. Różniły ich tylko fryzury. Jeden z nich z czerwonymi włosami leżał na ziemi i zatykał sobie uszy. Od czasu do czasu powiedział cicho coś pod nosem w intencji do poety, który również gościł przy tym samym ognisku. Ten natomiast miał szare włosy z ogromną ilością nałożonego na nie żelu. Stał odwrócony tyłem do zapalonego stosu zwykłych patyków i wypowiadał wiersze w stronę ulepionego, dość wysokiego... bałwana. Cała Uchihowska trójka stanęła nieruchomo, a na ich twarzach zagościło przemieszanie szoku i niedowierzania.

— Bez Twojego uśmiechu, bez Twojego oddechu, bez Twojej obecności ani minuty wytrzymać nie mogę... Bo tak mi mocno zawróciłaś w głowie! — uklęknął przed Bałwanicą. — Moja kochana... Ja swoje serce tobie oddaje... Na zawsze i na wieki pozostanę przy tobie... — Wypowiadał każde słowo z wielką pasją. Z jego słów padało tak wiele emocji, a ona patrzyła na niego bez wyrazu... Złapał ją za rękę stworzoną z patyka, a jej oczy piękne, szare z kamyków powstały, rzucały srebrnowłosemu nijakie spojrzenie. Widać było, że w środku mocno cierpiał. Nie odwzajemniała mu żadnej miłości. Nastała błoga cisza.

Kiedy Itachi miał już coś powiedzieć, by zakończył tę całą szopkę, on dalej kontynuowal. Tym razem jego ciepłe emocje zamieniły go w bezwzględnego zabójcę.

— Umieraj, szmato! Jak możesz mnie nie kochać! Posmakuj cięcia mojej kosy! — chwycił za ogromnych rozmiarów broń, leżącą tuż obok niego i z całej siły wykonał zamach. Bałwan natychmiast został równo rozcięty na pół. Jego górna część oddzieliła się od pozostałości i upadła na ziemię. Piękna kula, symbolizująca głowę zamieniła się w górkę śniegu. Mężczyzna, by całkowicie dać upust swoim emocjom, wskoczył na pozostałość bałwana zaczynając po tym skakać. Zrównał wszystko z powierzchnią terenu. Ciężko dysząc odwrócił się w stronę przybyłych, dopiero wtedy zauważając ich obecność. Wszyscy stali niczym zastygnięci z szeroko rozwartymi oczami oraz ustami. Ten jeszcze dodał. — No co, kurwa mnie nie kochała!

Zaraz i czerwonowłosy podniósł się z ziemi widząc znajomy płaszcz. Dopiero później spojrzał na resztę, a szczególnie na jednego osobnika, za którym niekoniecznie przepadał. Ale i nie tylko on...

— Itachi! Odnalazłeś się! — Hidan ucieszył się, widząc w końcu zagubionego Uchihę. Rzucił wzrokiem na kolejną osobę. — Sasuke... — mruknął markotnie i przeszedł dalej. — Ożeż, Wielki Jashinie! A ta piękna dziewoja? Kto to? I dlaczego ten szaleniec dotyka ją tymi łapskami?!

— Hidan, przymknij się w końcu i usiądź na dupie! — jego czerwonowłosy towarzysz nie wytrzymał i zwrócił się do srebrnowłosego. Ten go o dziwo wysłuchał. Usiadł i w ciszy obserwował kobietę. Jego wzrok był tak krępujący, że gdy Shizu ponownie na niego spojrzała, momentalnie odwróciła wzrok.

— Ona krwawi!!! — krzyknął nagle Hidan. — Trzeba jej zrobić sztuczne oddychanie!

— Niech ktoś go w końcu uciszy, bo zrobię to ja i nie będzie już tak kolorowo... — warknął wściekle czerwonowłosy już naprawdę trzymając swoje nerwy na maleńkiej nitce, która jeszcze moment i pęknie. Hidan w końcu na dłuższą chwilę zamilkł, nie zmieniając kierunku swoich obserwacji. Sasori z Itachim mogli w końcu przeprowadzić spokojnie rozmowę.

Zaprzeszłość [Naruto, Owari no Seraph]Where stories live. Discover now