Chapter 14 - Na wieki

617 55 18
                                    


-Mój piękny... Mój Ciel – wyszeptałem łącząc nasze usta. Nie czując odpowiedzi przerwałem pocałunek i spojrzałem na niego. Jego oczy szeroko otwarte wyrażały szok i wypełnione były łzami, które teraz zaczęły powoli spływać po jego pięknej twarzy. Delikatnie starłem je kciukami i razem z kołdrą zgarnąłem go w swoje ramiona.

- Cii... Spokojnie jestem przy Tobie już Cię nie opuszczę. Pamiętasz? Na wieki razem.

- Ty draniu – wychrypiał w moje ramie uderzając dłonią w moje plecy. - Ty cholerny draniu. Szukałem Cię kurwa od jebanych 130 lat. I nie mów mi kurwa, że mam nie przeklinać bo Cię zabije. – wyswobodził się z moich ramion i okrywając się kołdrą zszedł z łóżka po czym usiadł na parapecie. – Nienawidzę Cię.

- Ciel...

- Nie Cieluj mi tu – przerwał mi – Mów do ręki – powiedział wyciągając w moim kierunku dłoń „a jednak przez te lata nie wydoroślał" – i zrób mi herbaty – rozkazał głową wskazując na ziemię gdzie leżała wywalona i zapomniana taca ze śniadaniem.

- Yes, my Lord – odpowiedziałem dawnym zwyczajem i odszedłem do kuchni. Gdy woda się gotowała oparłem się o blat i zamknąłem oczy. Odkąd jego oczy przywróciły mi pamięć cały czas mam przed oczami scenę gdy wszystko się zmieniło w naszej relacji. Tych cholernych 130 lat temu kiedy zepsułem dosłownie wszystko co się dało. Kiedy Hannah zmieniła Ciela w demona ucieszyłem się to za mało powiedziane. „Na wieki razem" powtarzaliśmy to oboje jak mantrę. Co mogło być lepszego niż perspektywa spędzenia wieczności z osobą która pokazała Ci co to znaczy kochać. Gwałtowność, delikatność, namiętność, czułość to wszystko nas łączyło. Błogie uniesienia. Do czasu. Jedna zła decyzja. Jedna mała kłótnia doprowadziła do wymazania moich wspomnień o nim, o mnie, o nas. Jednak podstępny los doprowadzał do tego, że osoby z naszej wspólnej przeszłości wciąż w kolejnych pokoleniach pojawiały się w moim życiu jakby próbując przywrócić to co straciłem.

- Oh Ciel, mam nadziej, że kiedyś mi wybaczysz... Tak bardzo tęskniłem. Kocham Cię. – szeptałem sam do siebie zalewając liście herbaty wodą.

- Trzeba było od tego zacząć – odwróciłem się gwałtownie kiedy usłyszałem za sobą głos ukochanego. Stał w wejściu do kuchni ubrany w moje czarne spodnie z piżamy. Chciałem do niego podejść, ale po pierwszym kroku zawahałem się.

- Kocham Cię i nigdy nie przestałem – powiedziałem z żarliwością wiedząc, że w tym momencie moje oczy nabrały czerwonego blasku – Przysięgam na imię którym mnie obdarzyłeś przy naszym pierwszym spotkaniu.

Ciel podszedł do mnie powoli. Obserwowałem go uważnie kiedy unosił rękę i poczułem jego dotyk na policzku.

- Wierzę... po prostu tyle czasu pod tyloma postaciami cię szukałem. Przybrałem postać mojej matki mając nadzieję, że coś sobie przypomnisz. Powróciłem do mojego wyglądu z czasów kiedy się poznaliśmy, przedstawiłem Ci się moim imieniem, a ty nic. Nie mogąc wytrzymać z dala od ciebie przyjąłem imię ojca. – zaśmiał się gorzko – odpowiedź była tak blisko. Wystarczyło ujawnić znak, nasz znak, ten który połączył nas na wieki.

- To byłeś Ty?

- Za każdym razem.

Słysząc to przykryłem jego dłoń wciąż spoczywającą na moim policzku swoją i pochyliłem się łącząc nasze usta. Tym razem nie odsunął się, a odpowiedział. Łaknąłem go, był mój i tylko mój. Pocałunek stawał się coraz bardziej zachłanny. Wyrażaliśmy nim całą tęsknotę i wszystkie uczucia które ani trochę nie zmalały mimo tak długiego rozstania. Ostrymi zębami lekko przygryzłem jego wargę przerywając pocałunek.

- Kocham Cię

- Na wieki...


Robaczki wy moje cudowne 

Jako, iż moja wena przybyła, przybył też rozdział. I chcę od razu przerwać spekulacje nie to nie jest koniec :) Liczę na komentarze i gwiazdki od was. Do następnego

DominaMorte

I am your infernal consolation ||SebasCiel*Yaoi||Where stories live. Discover now