Rozdział 37.

835 113 16
                                    

- Wow - usłyszałam nad sobą. Zgrzyt podeszwy sunącej po kawałkach pokruszonej cegły i tynku był nieprzyjemny. Zamknęłam oczy niemalże zaraz po tym, jak zdałam sobie sprawę z tego, z kim mam do czynienia. Nie musiałam go oglądać, by odczuć jego niechęć. Wmawiałam też sobie, jak dziecko, że skoro go nie widzę, nie może mnie on zranić. Oglądanie go wtedy w lesie, było dla mnie wystarczająco druzgocące. Mężczyzna, którego nadal poniekąd kochałam, z kochanka stał się moim oprawcą. Jedna z niewielu osób, która znała mnie lepiej, niż ja sama siebie. Jedna z niewielu osób, która pozostała z mojego śmiertelnego życia. 

Gdybym chociaż to ja sama zdecydowała się na taki żywot. Byłabym w stanie to znieść. 

- Nieźle cię poturbował - usłyszałam po swojej prawej stronie, jego oddech się uspakajał. Dobijało nie to, że nie miałam pojęcia co planuje. Szczerze wątpiłam w to, że po prostu pozwoli mi umrzeć w spokoju. - A to ramię - poczułam jego dotyk na swojej nagiej skórze i zwalczyłam chęć rzucenia się mu do gardła. Po raz kolejny tego samego dnia liczyłam krople. Nigdy tak bardzo w swoim życiu nie chciałam, żeby ten jeden, jedyny raz popłynęły szybciej po tym zakurzonym bruku. Nie mogli mnie dostać. Nie w ten sposób. Bałam się tego, do czego mogłam zostać wykorzystana. - Praktycznie ci je wyrwał - kolejny jego dotyk już nie był tak delikatny. Jego palce owinęły się wokół mojego przedramienia i uniosły je w górę, a ja poczułam oszałamiający ból w miejscu, w którym powinna znajdować się moja łopatka. Nie mogłam nic poradzić na to, co stało się później. 

Mój okrzyk bólu dosłyszała każda istota w naszej okolicy. Nie miałam nawet siły się mu wyrwać. Potrafiłam jedynie myśleć o tej głębi, niemalże czerni paskudnego, ludzkiego uczucia. Liczenia sekund, aż on ustanie. Ten ból był doprawdy nie do zniesienia. 

- Widzę, że świetnie się bawisz - powiedziałam z trudem, w momencie gdy moje ramię powróciło na swoje miejsce na ziemi. Gdyby nie zabił tego paskudztwa, już bym nie żyła. Jak ja go nienawidziłam w tamtej chwili. - Miejmy to już za sobą. Zanieś mnie do Cesare. W końcu tylko po to tutaj jesteś. 

- Niby dlaczego miałbym to robić? - usłyszałam nad sobą. Zimne palce dotknęły mojego policzka. - Nigdy go nie lubiłem. Nie widzę powodów, dla których miałbym wyrządzać mu tak wielką przysługę. 

Wtedy otworzyłam oczy. Nie spodziewałam się ujrzeć go z tak bliska. Nawet pomimo rozmazanego obrazu, widziałam jak zachwycająco pięknym był mężczyzną. Kiedyś moim. Teraz jedynie echem po tym, czy kiedyś dla siebie byliśmy. Wiedziałam, że będzie miał plan C, o którym nie pomyśleliśmy. Sorel zawsze taki był. Pełen niespodzianek, tym razem nie miały mi one przynieść niczego dobrego.

- W takim razie mnie zabij - powiedziałam, czując jak przyjemne odrętwienie dociera do mnie powolnymi falami.  - Wiem, że od dawna tego pragnąłeś. 

- W ogóle mnie nie znasz - powiedział, a jego obrażony ton był nienaturalnie wesoły. Nie miałam pojęcia co mu się stało od naszego rozstania. Kto dobrał się do niego i naszego miasta. Co wydarzyło się po moim zniknięciu. Kucający nade mną łowca nie był kimś, kogo wcześniej kochałam. Była to zupełnie obca osoba, w skorupie, którą zdawałam się znać na pamięć. 

To bolało. Patrzenie na niego. W tamtym właśnie momencie. Widząc jego poszarzałe od pyłu i sadzy czekoladowe loki. Szerokie, zmarszczone w zastanowieniu czoło. Brązowe, błyszczące oczy, które kiedyś uznawałam za jedne z najszerszych i cieplejszych, jakie widziałam w swoim życiu. I on był ranny. Dopiero teraz to dostrzegłam. Szrama na jego obojczyku musiała być bolesna. Czułam zapach jego krwi, a od jej woni mój żołądek boleśnie zawołał o to, dla czego teraz istniałam - krwi. Nawet jeśli zapach jego własnej - krwi łowcy - miał być dla mnie do końca życia odrzucający. - Jest ktoś to pragnie ciebie bardziej, niż Cesare. Ktoś kto zrobi dla ciebie absolutnie wszystko. 

Bella Clairiere and City of Lost Souls (III)जहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें