Rozdział 25.

1.9K 144 23
                                    

Wróciliśmy do rezydencji długo po zachodzie słońca. Kompletnie i niezaprzeczalnie wykończeni i po raz pierwszy od tygodni, było to czymś dobrym. Uścisnęłam dłoń Pierra mocniej, gdy przekraczaliśmy granicę zaklęć chroniących posiadłość, czując jakbyśmy przekraczali niewidzialną barierę, która zdawała się być gęstsza od otaczającego nas powietrza. W momencie, gdy jej ostatni milimetr zsunął się z mojego ciała, poczułam jakbym znalazła się w szklanej bańce. Wszystkie dźwięki w jej wnętrzu zdawały się przytłumione, jakby odcinając nas od zewnętrznego świata. Światła w rezydencji paliły się w każdym pomieszczeniu, rzucając na przystrzyżone trawniki, długie smugi złotego światła. Stanęliśmy na granicy drzewek owocowych i jedynie spoglądaliśmy na szklane okiennice i poruszające się we wnętrzu domu cienie. Było ich więcej niż dwa. Spięłam się na ten widok. Dłoń Pierra musnęła wnętrze mojego nadgarstka pocieszająco. 

- Nie jesteśmy w niebezpieczeństwie. Nikt poza przyjaciółmi nie dałby rady przejść przez zaklęcia ochronne. 

- Kto jest w środku? - wyszeptałam, przysuwając się do jego boku. Odruchowo objął mnie ramionami, a jego usta musnęły moją skroń. 

- Przyjaciele, których oboje nie widzieliśmy od dłuższego czasu - uniosłam na niego swoje spojrzenie. W kąciku jego ust czaił się uśmiech, jednak jego oczy pozostawały czujne. Kryło się w nich zaniepokojenie wymieszane z irytacją. Zmarszczyłam czoło wyczytując te wszystkie emocje z jego twarzy. Zacisnęłam dłoń na jego pomiętej koszuli, nadal brudnej od krwi, gdy ciemna postać stanęła w wejściu do ogrodu. Pomimo wampirzego wzroku nie potrafiłam jej rozpoznać. Światło tuż za jej plecami ukrywało jej twarz w cieniu. Jednak było w niej coś znajomego. Coś...

- Myślałam, że się już was nie doczekamy - znany mi głos pomknął w naszym kierunku, a ja zamarłam w bezruchu u boku Pierra. Jego ramiona zacisnęły się mocniej wokół mojej sylwetki. Patrzyłam rozszerzonymi w szoku oczami, jak kroczy w naszą stronę, a jej białe, lniane ubrania powiewały lekko za nią na wietrze. Jej lśniące włosy muskały jej szczupłe ramiona. Z każdym jej krokiem postawionym w naszym kierunku, coraz bardziej się spinałam. 

Od tak dawna jej nie widziałam. Ostatnim razem gdy rozmawiałyśmy, byłam jeszcze człowiekiem. Wydawało się to całe wieki temu. Całe istnienie temu. Obserwowałam jak gęstniejące powietrze tańczy wokół jej ciała. Poczułam jej moc, zanim ujrzałam jej twarz. Chciała mnie wybadać. Poczułam muśnięcie jej daru na swojej tarczy. Przełknęłam głośno ślinę, a moje dłonie zacisnęły się w pięści. Moc emanowała z niej powodując u mnie gęsią skórkę. Była moim przyjacielem, jednak moje ciało odbierało ją jako zagrożenie. Delikatny podmuch musnął  moją tarczę, którą natychmiast wzmocniłam. Pomimo potwornego zmęczenia, poczułam jak z niemrawego obłoku staje się murem, który choć łatwy do zburzenia, na tą chwilę ją powstrzymał. Postawiła kolejny krok w naszą stronę, a jej ciało zalała poświata rzucana na trawę. Nie zmieniła się nawet o krztynę. Nie mogła, co nie zmieniło faktu, że przeżyłam niemały szok widząc jej oczy. Nigdy jej takiej nie oglądałam. Wampirzy urok musiał odbierać mi tak wiele z tego, co dostrzegałam jako człowiek. Była piękna. Przerażająco piękna, jednak jej oczy błyszczały intelektem i wiedzą, którą posiadła zaglądając do umysłów tysięcy istnień. Nie podobało mi się to, że zanim mnie ujrzała, próbowała zajrzeć do mojego. Cała aż się najeżyłam. Nie miała prawa. Nie kiedy nie udzielałam na to pozwolenia. Już nie byłam człowiekiem, a to co działo się w mojej głowie, wszystko to co widziałam miało być od teraz moje. Tylko i wyłącznie moje.

- Chelsea - głos Pierra u mojego boku wytrącił mnie z transu. Patrzyłam na nią czujnie, nie pozwalając sobie nawet na mrugnięcie. - Nie miałem pojęcia, że się pojawisz. 

- Ciebie także jest miło widzieć po ponad roku nieobecności, bracie - odparła prosto, opuszczając dłonie wzdłuż boków. Znałam ją na tyle, by wiedzieć, że odruchowo chciała skrzyżować je na swoim brzuchu. Moja postawa ją od tego powstrzymała. Musiała zyskać moje zaufanie. Moje nowe ciało nie miało zamiaru od razu rzucić się jej w ramiona. Uczyniłaby to stara Anaisse. Ta nowa była inna. Uważniejsza. Bardziej opanowana i zdecydowanie wycofana. - Nie przywitasz się ze mną Anaisse? - spytała, wzrok z Pierra, przenosząc na mnie. Nawet nie drgnęłam na jej słowa. Jej moc naparła na mnie, a ja niemalże warknęłam cicho pod nosem. Dłonie Pierra puściły moje ciało, jednak jego dłoń owinęła się ściśle wokół mojej dłoni. Widział co się ze mną działo. Nasza więź drgała pomiędzy nami. Jej śpiew mnie uspakajał. Zdawał się mówić, że jestem bezpieczna. Że mogę jej zaufać. Potrzebowałam chwili. Czy właśnie tak miałam zawsze reagować na inne wampiry poza Pierrem? Z tą cholerną rezerwą i niepewnością? Nawet jeśli już wcześniej ich znałam? 

Bella Clairiere and City of Lost Souls (III)Where stories live. Discover now