28 ― NOC PERSEIDÓW

393 45 187
                                    

Chcę do domu.

Na korytarzu wciąż panuje ciemność. Choć telewizor został już wyłączony, te zwisające z sufity fluorescencyjne gwiazdki mienią się delikatnie, przypominając mi, jak za dzieciaka pałętałam się po ogrodzie, próbując zliczyć te maleńkie punkty na niebie. To samo robię teraz, gdy ze wciśniętymi w kieszeń bluzy rękami podążam w kierunku izolatki.

Jedna. Dwie. Dziesięć. Szesnaście. I multum kolejnych, których nie dane mi zliczyć; zahaczam butem o koc. Tracę równowagę. Rozkładam ekspresowo ręce i prostuję się z gracją. Odrzucam włosy do tyłu; śmiech Katie roznosi się po pokoju. Nie ucinam tego przypływu wesołości. Lepiej, żebyśmy nabijały się z mojej nieudolności, niż gapiły po sobie bez słowa. Uśmiecham się sztucznie i kłaniam w pas, jakbym właśnie kończyła dopracowaną co do milimetra etiudę.

— To było piękne ― odpiera z udawanym uznaniem Katie. ― Czyli Dallas nie żartował, gdy nazywał cię...

Kobieta zaczyna intensywnie kasłać. Moja dłoń ląduje machinalnie na stłuczonym już prawie trzy tygodnie temu łokciu. Dzisiaj boli jakoś mocniej.

Przysiadam po drugiej stronie szyby, zrównując się z Katie poziomem. Z tej bliskiej odległości widzę dokładniej, jak młoda nauczycielka fatalnie znosi eksperymentalne leczenie doktora Cannertsa. Policzki ma zaczerwienione, podobnie jak i oczy. Jej skóra jest prawie sina, przez co niezmyte dokładnie pozostałości po krwotokach z nosa przyciągają na siebie całą uwagę. Dłonie jej drżą. Ciekawe, czy dopadła ją wcześniej faza majaczenia, a może dopiero nadejdzie? Gdy Katie opanowuje atak kaszlu, kończy swoją wypowiedź:

― ...balerinką.

― Chciałabym. Trenowałam parę lat. To była tylko zabawa ― uznaję. Macham zbywająco ręką, zaraz po tym przyciskając łokieć do kolana i opierając brodę o dłoń. ― Rzuciłam ten biznes, gdy trenerka uznała, że i tak ze mnie nic nie będzie. Nie mogłam przetrawić, że coś mi w życiu nie wychodziło. Powiedziałam jej, że jeszcze tego pożałuje. Nawet się cofnęłam, żeby trzasnąć ostentacyjnie drzwiami.

― I co? ― interesuje się Katie. Uśmiecha się. ― Pożałowała?

― Tak. Moja przyjaciółka, która radziła sobie znacznie lepiej, też rzuciła to w cholerę. Rok później wygrałyśmy z naszym liceum stanowe w cheerleadingu. ― Uśmiecham się dumnie, dodając:

― Byłam kapitanką drużyny.

― Dlaczego mnie to nie dziwi? ― przyznaje z kolejnym chichotem.

Wzruszam ramieniem. Gdyż, koleżanko, byłam przekalkowanym wzorem królowej szkoły z seriali młodzieżowych. Gnoiłam każdego, komu wychodziło coś, z czym nie dawałam sobie rady. Toczyłam bój o stołek przewodniczącej samorządu szkolnego. Nie zostałam nią, ale osiągnęłam zamierzony efekt ― dostałam koronę królowej balu. Dwie osoby zmieniły przeze mnie szkołę. Trzy odeszły z drużyny. Pięć ― o których wiem ― popłakało się w szkolnych kiblach. Matka i ojciec i tak uważali, że to nic złego i to nie ja, a tamte laski były słabe, bo nie umiały sobie poradzić. Gówno prawda. To ja byłam słaba i smutna.

A teraz karma się mści.

― Gdy tylko cię poznałam, od razu miałam to dziwne przeczucie, że potrafisz zawalczyć o swoje. Umiesz się postawić. I uwierz, zawsze widać, kiedy coś ci się nie podoba ― odpiera. Marszczę brwi. Psychoanaliza? Już pognałam jedną panią z tego tytułu. ― I nic w tym złego. Wręcz ci zazdroszczę.

...tego się nie spodziewałam. Kącik moich ust drga lekko, gdy wbijam wzrok w podłogę. Zaczynam bawić się kawałkiem koca. Więc ty odbierasz mnie w ten sposób. Nic zaskakującego. Jesteś moją rówieśniczką. Jedyne, co czuję w twojej obecności, to pasmo zagrożeń. Będę się przed tobą bronić, nawet jeśli mnie nie atakujesz. To daje mi do myślenia. Z Julią jest inaczej. Przy niej... Odbieram ją jako swojego sojusznika. I za cholerę, nie rozumiem, dlaczego tak się dzieje. Może...

SCARSWhere stories live. Discover now