16 ― BLOKADY

440 55 258
                                    

― Czego szukają w laboratorium komputerowym? ― zastanawia się Suzy, gdy wszyscy ― z wyjątkiem Teresy ― zaalarmowani wystrzałami, zbierają się w kuchni. 

Kobieta siedzi na blacie jednej z szafek; po swojej lewej ma Tony'ego, po prawej Xandera. Macha nerwowo nogami, co rusz rzucając zatroskane spojrzenie w kierunku zwróconego do niej plecami Denisa. Leanne również dołączyła do całego zbiegowiska, tyle że w przeciwieństwie do reszty, woli słuchać niż dodawać swoje trzy grosze. Przycisnęła się plecami do ściany przy wyjściu; widzę, że jest poważnie zmartwiona. Zmienia co kilka sekund układ ramiona, którymi szczelnie się otacza. Dołącza do nas również niejaki Sam; koleś ponoć pomógł Janie, gdy zaatakowano ją na parterze. Jest konserwatorem, czy kimś w tym guście. Nie słuchałam dokładnie.

Jake i Jana wykazują się największym opanowaniem. Przystanęli przy przeszklonej ścianie po lewej, a tych porozumiewawczych spojrzeń nie sposób nie dostrzec. Wodzę wzrokiem po skołowanych twarzach moich znajomych. Marszczę brwi, gdy dociera do mnie pewna mało istotna rzecz. Dobrze widzę, że tylko ja usiadłam na tyłku?

Czy to niepoprawne? Może też powinnam zacząć kręcić się po pomieszczeniu jak królowa pszczół w ulu, udając, jak bardzo nie mogę doczekać się nieuniknionej konfrontacji z naszymi nowymi gośćmi. Wprost marzenie. Zakładam nogę na nogę, a gdy mój but wpada niefortunnie pod szczebelek drugiego z trzech krzeseł, dla złagodzenia stresu zaczynam bujać meblem.

― Wyszli na przepustkę z odwyku. Większość jest uzależniona od mety. Są agresywni ― tłumaczy powoli Jake. Opiera dłonie o biodra i posyła każdemu z obecnych poważne spojrzenie. Czuję się, jakbym była na wykładzie, a Jake był jednym z tych profesorów, który nie wierzy, że studenci cokolwiek zrozumieją z jego wykładu, ale jednocześnie zdaje sobie sprawę, że musi powiedzieć co nieco, bo inaczej zostanie zwolniony za niedopełnianie swoich obowiązków. ― Nie mają pojęcia, co robią, więc tym bardziej są niebezpieczni. Musimy uważać, żeby nie narobić biedy.

― Jest ich tam z tuzin ― przypominam. Nasze spojrzenia krzyżują. Mój głos nie brzmi zbyt optymistycznie.

― Jeśli myślą, że jest tu coś do wciągnięcia ― kontynuuje Jake ― to wlezą nawet przez ścianę.

― Mamy tu sporo środków czyszczących ― opowiada Denis; mężczyzna opiera się o krzesło obok, a jego dłoń porusza się energicznie, kiedy mężczyzna streszcza ostatnią listę zakupów swojej firmy ― kwas fluorowodorowy i chlorowodorowy. Była też dostawa chlorku metylenu.

Unoszę z wrażenia brwi, wykrzywiając usta w podkówkę, i wymieniam z Jakem wymowne spojrzenia. Ledwo powstrzymuje się przed bezsilnym wywróceniem oczami, słysząc tę jakże pocieszającą relację Denisa. Cud, że udaje mi się powstrzymać przed gwizdnięciem. Nie to jednak ważne, bo prawdopodobnie, Jake i ja myślimy o tym samym.

― Och. Świetnie ― wzdycha teatralnie Jake. Drapie się palcami po karku, załamany. ― Jeszcze tylko pseudoefedryna i mogą gotować metę.

Zakrywam twarz dłonią, aby nikt nie spostrzegł, jak moje usta wykrzywiają się w krzywym grymasie. Ktoś jednak wyciągnął nauki z nocnych maratonów Breaking Bad. Dziwne, że jeszcze sami nie wpadliśmy na takowy pomysł, żeby uruchomić własną produkcję mety w Szpitalu Śródmiejskim. Mielibyśmy i zysk, i przyjaciół, i definitywnie powinnam się zamknąć, zanim wypowiem te wszystkie myśli na głos, bo...

Boże, zaraz tu zejdę. Nerwy mnie zżerają.

― Dlaczego przyszli akurat dzisiaj? ― główkuje Suzy. ― Ci kolesie siedzieli tam kilka dni!

Toć to dobre pytanie. I nawet znam na nie odpowiedź. Tak częściowo. Gdybyśmy z Jakem nie zrobili rabanu, najpewniej dalej cieszylibyście się swoim świętym spokojem i radością związaną z niedalekim porodem. Przechylam lekko głowę, i zwracając się do Suzy, mówię:

SCARSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz