EPILOG

609 34 111
                                    

Tutaj jesteś.

Wychodzę z windy. Siedzi po przeciwnej stronie recepcji. Jest tak skupiona na swoim zadaniu, że nawet nie zwraca na mnie większej uwagi. A jeśli to zrobiła, świetnie udaje, że nie istnieję. To trzeba przyznać. To akurat świetnie jej wychodzi. Splatam ramiona na piersi i rozglądam się po korytarzu. Nie ma nikogo więcej. Wręcz idealnie. Zero świadków.

Ruszam przed siebie. Nie odrywam od niej wzroku ani na sekundę. Korzystam z jej skupienia i uderzam obydwiema dłońmi o blat recepcji. Dziewczyna podskakuje na swoim miejscu, chwytając się dosłownie za serce. Patrzy na mnie groźnie. To już przestało robić na mnie jakiekolwiek wrażenie.

Posyłam jej wymuszony, szeroki, wręcz przyjacielski uśmiech. Przez ostatnie dwa miesiące udawanie stało się nie dość, że moim ulubionym hobby, to jeszcze rzeczą, która wychodzi mi w życiu najlepiej. Nie wiem, może rozważę, czy nie otworzyć profesjonalnej szkoły aktorskiej. Teraz każdy uważa, że ma talent. Każdy wierzy, a inni na tym zarabiają.

Odgarniam z czoła włosy, gdy wciąż szczerząc się idiotycznie, zaciskam dłonie na krawędzi kontuaru i pochylam się przed siebie. Wodzi po mnie wzrokiem, jakby wyczekiwała jakiejś ciekawej, słownej bomby. Wybacz, koleżanko, ale raczej niczym więcej cię nie zaskoczę. Brak mi na to sił, chęci i życia.

— Jak miło cię widzieć — kłamię znośnie. Bywało lepiej. — Szukałem cię.

— Dzień dobry, Dallas-bananie — zyskuję w odpowiedzi od Julii. Obraca się na krześle, koniec końców, łącząc dłonie na brzuchu i wyczekując rozwoju sytuacji. — Mogę jakoś pomóc? Czego ci potrzeba?

— Odpowiedzi.

Wywraca oczami. To już chyba od niej niezależne.

— I zaczynamy dzień od nowa... — mamrocze. Posyła mi obojętne spojrzenie. — Dzień dobry, oficerze Foy? Mogę panu jakoś pomóc?

Pierdolnę.

Moja dobra mina znika. Patrzę na nią i myślę o tym, jak kurewsko przejebała. Jak oni wszyscy przejebali. Myślę o tym, że miała niewiele do zrobienia. Miała mi tylko zaufać i zawołać lekarzy chwilę wcześniej. Pięć minut. Jebanych pięć minut wcześniej i wszystko skończyłoby się inaczej.

Nie, kurwa. Nic by się właśnie nie skończyło.

I oto chodzi.

— Daj mi nasz wynik — idę w zaparte. — Tak możesz pomóc.

Pochylam się bardziej. Julia przymyka na parę sekund powieki, po czym wraca do wpisywania czegoś do komputera. Nie odpuszczam. Przewiercam ją czystą desperacją w oczach, co jakiś czas sapiąc ostentacyjnie i przypominając, że czekam na swoją odpowiedź. Julia marszczy lekko brwi, po czym sięga po długopis i zapisuje coś na kartce. Upewnia się jeszcze dwa razy, czy przepisała właściwie cyfry i słowa, i wciąż wpatrzona w papier, podnosi się z krzesła.

Okrąża recepcję. Nie zamierza się pożegnać. Dobrze wie, że zobaczy mnie dziś jeszcze parę razy, jeśli i w tym momencie zasadzi mi kolejną falę totalnego olania. Ciśnienie skacze mi kurewsko. Wodzę za nią wzrokiem, kiedy postanawia przejść obok. Życząc mi spokojnego dnia, klepie mnie ostentacyjnie po ramieniu i rusza w stronę lobby. Laska śmierci się nie boi. Chuj ze śmiercią. Mam w telefonie masę fajnych nagrań.

— To nie jest śmieszne, Julia — wołam za nią. Nie zatrzymuje się. Wciska ręce w kieszenie swojego swetra i śmiga przed siebie. — Hej! Powiedz mi, jaki jest wynik!

Ruszam za nią. Przyśpiesza, kiedy słyszy moje kroki. Myślisz, że pozwolę ci uciec? Nie, kurwa, zapomnij. Dzisiaj ustaliłem, że wreszcie wyciągnę od was wszystkich jebaną odpowiedź.

SCARSWhere stories live. Discover now