XVIII

53 0 0
                                    




     Ciel pokonał wraz z towarzyszami drogę pod znany w całym Kairze, bar. Widok był cudowny, lampy oświetlały przechodniom drogę, atmosfera była nieziemska.

     Dorian zgodził się, by Arnold udawał przez ten jeden wieczór chłopaka Ciela. Co prawda, na początku był do tego pomysłu sceptycznie nastawiony. Dobrze wiedział, co wybuchowy Arnold potrafi dokonać pod wpływem zbyt dużego stężenia alkoholu we krwi. Tym razem, uległ tylko na wzgląd Phantomhive'a.

     Arystokrata został ochrzczony przez współlokatorów imieniem Almas, czyli Diament. Podobało mu się. Odmiana jak najbardziej pozytywnie wpływała na szlachcica. Nie myślał o rezydencji w Anglii, Michaelisie, czy też o zwykłych sprawach, chociażby - firmy. NARESZCIE, wyrwał się od codzienności! Niebiosa! Czekał na to tak długo, aż w końcu jego marzenia się ziściły.

     Właśnie przechodzili w kolejną alejkę, która była dość ciemna i wyglądała na osnutą jakąś niwyjaśnioną zagadką. Owiana tajemnicą.

     Phantomhive uznał, że to doskonały moment, żeby zacząć szukać czegokolwiek, co pomogłoby mu w odalezieniu jakichkolwiek poszlak za młodzieżą. No cóż, najwidoczniej postanowił odłożyć ten pomysł na później, gdyż lada moment cała paczka znalazła się przed jaskrawym, neonowym bilbordzie. Bar, jak już wcześniej wspominał mu Dorian, miał być utrzymany w raczej, spokojnych tonacjach kolorystycznych. Najwyraźniej się przeliczył. A może chłopak był daltonistą? Ciel w pierwszej chwili nie wiedział, czy powinien wziąć nogi za pas, czy raczej uspokoić się i chociaż spróbować. Ostatecznie wybrał drugą opcję.

     Maurycy otworzył kolegom drzwi. Wyrazem grzecznościowym - przynajmniej tak nauczono Ciela, było przepuszczenie damy pierwszej. Ha! kolejna niespodzianka. Tutaj panowały zupełnie inne zasady. Szlachcic postanowił nie wygłaszczać więc ( przynajmniej na razie ) tyrady na ten temat. Kobieta miała siedzieć cicho, też tak postąpił.

     Wkraczając do środka, przytulnego ( z pozoru ) pomieszczenia, Ciel ogarnął wzrokiem całą knajpę. Z początku wymienił zaniepokojone spojrzenie z Dorianem, ale zaraz potem się opanował. Nastolatek przyjąwszy ramię od swojego „męża" podszedł razem z Arnoldem do wolnego stolika.

     — Almas — zagadnął Arnold najcziszej jak potrafił — czegoś zobie życzysz?

     O CHOLERA. Dokładnie tak samo zwracał się do Ciela jego lokaj! Nastolatek siedział zdezorientowany, na pozór spokojnie, jak wcześniej obiecał. Poczuł niemałe ukłucie. W końcu nie było przy nim kamerdynera - nie musiał się więc niczym stresować. Jednak to nie było takie łatwe. Po cichu wypuścił powietrze z ust, co nie umknęło uwadze Arnolda.

     — Idę do chłopaków — zakomunikował nastolatek — jakbyś czekoś potrzebowała, moja droga, będę przy barze — wskazał dłonią na barmana, który czyścił kieliszki.

     Ciel posłusznie skinął głową i natychmiast się odwrócił w stronę drzwi wyjściowych. Wydawało mu się, czy słyszał znajomy odgłos... Piły?

     Wtem do pomieszczenia wpadł rozemocjonowany, czerwonowłosy Żniwiarz. Bezceremonialnie chwycił Ciela za rękaw stroju i pociągnął, niemalże strącając z krzesła zdezorientowanego nastolatka.

     — Tu jesteś, dzieciaku! — krzyknął Grell — Szukałem Cię po całym hotelu, a Ty się szlajasz po knajpach z tymi chłystkami!? Niedoczekanie Twoje! Wstawaj! Wychodzimy! — Krzyczał shinigami, nerwowo przy tym gestykulując.

     Czerwonowłosy już chciał wywlec czternastolatka poza teren knajpy, gdy nagle niebieskooki wyrwał się z natrętnych rąk Grella i całkowicie niewzruszony obelgami i krzykami ze strony Sutcliffa powrotem usiadł na krześle.

Miodowe lata CielaWhere stories live. Discover now