VI

180 16 0
                                    

— Czego Panicz ode mnie oczekuje? — Sebastian zamknął drzwi od gabinetu nastolatka i podszedł bliżej, stając na baczność przed swoim młodym paniczem.

— Słucham Cię, Paniczu. Czy coś się stało? — Zapytał obojętnie, bez jakiegokolwiek wyrazu uczuć, które nawet jeżeli znalazłyby miejsce w upadłym, zniszczonym sercu, nigdy nie dopuściłby ich do głosu.

— Sebastianie — Zaczął, chwilę się zamyślając patrząc w sufit, tak jakby przezroczysta ręka podawała mu słowa jak na tacy.

Służący przyglądał mu się z uwagą, śmiejąc się w duchu. Delikatnie poprawiając swój krawat, chichocząc pod nosem.

— Muszę Ci przyznać, że tym razem się z tobą zgodzę. — Oznajmił Ciel, lekko przegryzając wargę. — Nie wierzę, że dzielę się z Tobą moim zdaniem w tej kwestii. — Na jego usta wpłynął nieznaczny uśmiech.

— Masz rację. Nie mogę skupić się na obowiązkach, gdy wokół mnie znajduje się Elizabeth, a wraz z nią cała gromadka. Ciotka Francis, zapragnęła już aranżować mój ślub z jej córką.
Nie mogę ciągle odmawiać, bo zaczną podejrzewać, jakie niebywałe trudne zadania królowa mi przydziela. Co gorsza, może wpaść  im do głowy, że sam nie daję sobie rady i zaczęliby rozmawiać z Jej Wysokością o zniesieniu mojej pozycji i zatrudnieniu nowego, dojrzalszego mężczyznę, który bez problemów poradzi sobie w roli psa królewskiego. Co więcej, gdyby do tego doszło — Westchnął. Ze znudzeniem zaczął bazgrać coś na kartce, wpatrując się w ruchy ołówka. — Wypełnienie kontraktu przesunęłoby się o dobre kilka lat. — Mruknął, zacieniowując róg czystej kartki czarnym grafitem.

— Miło mi to słyszeć, Paniczu. Wreszcie zrozumiałeś, że w drodze do spełnienia Twojego życzenia, którego tak bardzo pragnąłeś, zawierając ze mną umowę — Zamknął oczy, przywołując w pamięci czasy grozy i spustoszenia na drodze życia swojego pana — Powinieneś spróbować zacząć żyć jak Twoi rówieśnicy. — Ściągnął rękawiczkę, pod którą znajdował się symbol kontraktu i nadgryzł zębami delikatną skórę na czarnych konturach znaku.  — Tak, Twoja dusza nigdy nie posiądzie pożądanej struktury.
— Dodał, nie spuszczając wzroku z wciąż sączącej się krwi.

✧*:・゚✧

Ciel nigdy nie przepadał za upałami. Nie znosił całej tej aury lata. Zdecydowanie wolał otuloną mrokiem zimę. To właśnie ją adorował swoim oziębłym sercem. Lekkie przymrozki, zimowy wiatr owiewający nabierającą męskich rys twarz... Skrzypiący śnieg pod butami, umiłowana peleryna i aromat spalin, zawieszony w powietrzu londyńskim...Cudownie.

— Powiedz mi demonie... — Odwrócił się natychmiast do swojego kamerdynera, by dobrze go widzieć. — Co by się stało, gdyby ktoś zerwał umowę, będąc związanym kontraktem?

— Słucham? — Zagadnął służący, spoglądając na nastolatka z purpurowym blaskiem w oczach.

— To, co słyszałeś. Nie baw się ze mną, tylko odpowiedz. — Zażądał z kamienną twarzą, nie odrywając spojrzenia granatowego oka od piekielnego sługi.

— Paniczu...Kontrakt naturalnie cały czas zdobi Twą skórę w pełnej mocy, czyż nie? — Mówił jak przez mgłę. Wstał z krzesła i podszedł do chłopca rozwiązując jego opaskę. — Nie ma szans zerwać połączonego nas krwią  paktu.

✧*:・゚✧

Nagle poczułem delikatny, prawie niewyczuwalny smak krwi w ustach. Okropnie się przestraszyłem, zaciskając prawą dłoń w pięść, kiedy z mojego oka zaczęła lać się spora warstwa posoki. Nie odważyłem się wtedy odezwać, chciałem wierzyć, że obecny stan ukojenia, a zarazem niewyobrażalnego postrachu jest jedynie moją wyimaginowaną rzeczywistością, a ja tak naprawdę zaraz ocknę się przy stole w jadalni, czekając na długo przygotowywane przez Sebastiana ciasto.

Miodowe lata CielaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz