Rozdział 26

41 1 2
                                    

Kiedy dobiegli do bariery, przekroczyli ją i zbiegli ze Wzgórza, spodziewali się momentalnego pojmania i doprowadzenia na sąd dla zdrajców. Spodziewali się bronienia siebie, córek Wielkiej Trójki i tłumaczenia powodów dlaczego to zrobili. Może ewentualnie jakiegoś obrzucania zgniłymi pomidorami, albo aresztu i przymusowych prac przez tydzień, zanim ktokolwiek da im coś powiedzieć. Nie spodziewali się natomiast, że zastaną w Obozie związanego Chejrona na samym środku polany, zbrojących się herosów i oklasków, gdy tylko zostaną zauważeni.

Cała trójka była w takim szoku, że dopiero po usadzeniu w cieniu i wypiciu chłodzonej lemoniady, zaczęło do nich docierać o co tu chodzi.

-Jeszcze raz – odezwał się Erik, który najwyraźniej już wcześniej coś do nich mówił. Był to instruktor jazdy na pegazach, najstarszy na Obozie, więc to on przejął dowodzenie po unieruchomieniu Chejrona. Na szczęście, mimo iż był dzieckiem Aresa, cechował się dużym opanowaniem i chłodnym myśleniem. – Po waszym odejściu, centaur zwariował. Zaczął biegać w kółko, rżeć i wykrzykiwać coś o ogniu.

-W pewnym momencie dorwał zapalniczkę i podpalił sobie skrawek sierści. Ledwo udało nam się go złapać i ugasić – relacjonował Tom, stojący na schodkach i opierający się o barierkę. W rękach trzymał śrubokręt i obkręcał go we wszystkie strony.

-W amoku wyznał nam wszystko. Brzmiało to co prawda jak bredzenie wariata, jednak dodaliśmy dwa do dwóch – kontynuował Erik. – Mówił, że chciał zacząć od podpalania pegazów, bo one szybko przeniosłyby ogień na cały Obóz.

Kate pobladła z przerażenia i przez chwilę nie była zdolna do wydobycia jakiegokolwiek dźwięku. Konie i pegazy były dla niej najważniejsze na świecie, a sama myśl o tym, że mogłyby się im stać coś tak okrutnego... wypełniała serce grozą.

-Czy my... moglibyśmy pójść je zobaczyć? – poprosiła Kate. Erik pokiwał poważnie głową ze zrozumieniem i poprowadził ją w stronę stajni. Pozostała reszta herosów nadal dyskutowała.

-Szybko podjęliśmy decyzję o tym, żeby go związać. Trzeba było go unieszkodliwić, żeby nie zrobił nikomu krzywdy – opowiadał Tom.

-Ale nie byle jakimi sznurami – odezwał się męski głos, należący do syna Demeter wyłaniającego się zza rogu. Siedzieli na werandzie Wielkiego Domu, więc łatwo było tam każdemu dojść. Alan i Mary, najbliższa przyjaciółka Liz z Domu Demeter zajęli miejsca na bujanej huśtawce. – Wyciągnęliśmy z całej tej sytuacji wnioski i... wszyscy już wiedzą, że uciekliście próbując nas ratować. Bardzo was za to podziwiamy.

-I dziękujemy – dodała Mary. – Tylko... Co teraz?

Elodie z początku myślała, że to pytanie było tylko pustym pytaniem skierowanym do ogółu, jednak zaraz uświadomiła sobie, że było skierowane tylko do niej. Zdziwiła się i rozejrzała po twarzach wszystkich innych, jednak w żadnej nie znalazła pewności zdolnej do podjęcia decyzji. Ona chciała ratować przyjaciółki, więc to do niej należało podjęcie dalszych kroków.

-Powinniśmy ruszyć Liz i Ricie z odsieczą – zaczęła. Reszta skupiła słuch. – Wiem, że to nie typowe, aby cały Obóz ruszał na pomoc dwóm początkującym półboginiom. I nie zamierzam się tłumaczyć tym, że to moje przyjaciółki. Chociaż oczywiście tak jest. Ale naszym priorytetem jest Korneliusz.

Na werandzie zapanował hałas. Każdy zaczął dyskutować z każdym, przedstawiając swoje argumenty i pomysły. Elodie zapukała mocno w stół, zwracając uwagę znowu na siebie.

-Korneliusz goni Liz i Ritę, więc znajdziemy go tam gdzie je dwie. Wiecie dobrze, co się stało na Olimpie, wiecie, że omamił bogów. I śmiem twierdzić, że oni palcem nie ruszą, jeśli będzie istniało ryzyko, że zrobią z siebie pośmiewisko. Dlatego na nich nie mamy co liczyć. Musimy poradzić sobie sami, jasne?

Wszyscy obecni ochoczo pokiwali głowami i poderwali się z miejsc. Elodie zaczęła rozdzielać zadania.

-Tylko część obozowiczów wraca z nami, reszta zostaje tutaj. Kto wie, być może Różowy Pan przejrzy nasze plany i zaatakuje to miejsce, zamiast nas w Nowym Jorku. Macie bronić Obozu, ale i pilnować Chejrona. Miejmy nadzieję, że gdy to wszystko się skończy, wrócą mu zdrowe zmysły. O, Kate! – zawołała do brunetki, gdy ta pojawiła się z powrotem na horyzoncie. – Czy możemy przedostać się z powrotem do Nowego Jorku na grzbietach pegazów?

-Tak – potwierdziła córka Ateny. – Ale mamy ich tylko siedem, a na każdym może lecieć tylko jedna osoba.

-Dobrze – zastanowiła się Elodie. – Czyli nasza trójka plus dodatkowa czwórka. Ktoś się zgłasza?

-Ja – podniósł rękę, stojący obok Kate, Erik.

-Ja także – zgłosił się Tom.

-Chętnie pomogę – rzuciła Mary. – Nie daruję sobie, jeśli coś stanie się mojej przyjaciółce.

-A ja, jeśli coś stanie się Ricie – Lou pojawiła się nie wiadomo skąd i zabrała głos. Wszyscy zdziwieni spojrzeli na nią, jednak gdy tylko ją rozpoznali, zgodzili się na ten wybór.

Przed wyjazdem pozostawały jeszcze dwie kwestie: uzbrojenie i skontaktowanie się z kuzynkami. Pierwsza poszła gładko, każdy miał swoją ulubioną broń, więc wystarczyło tylko szybko ją zabrać. Do drugiego zabrali się, gdy zgromadzili się już wszyscy razem. Uruchomili Iryfon i po chwili oczekiwania, ukazały im się dwie twarze.

-Tak! Podziałało! – ucieszył się Joachim. – Dziewczyny, nic wam się nie stało?

Zamiast odpowiedzi, odebrali tylko wibrujący w kościach, diaboliczny śmiech. Popatrzyli po sobie ze strachem.

-Liz, Rita, wszystko dobrze? O co wam chodzi? – spytała Kate.

-Marni herosi – odezwała się Rita z zawiścią w głosie. – Nie obronicie się przed nami. Różowy Pan jest potężny, a dzięki nam stał się niepokonany!

-Uciekajcie w panice lub dołączcie do nas. Czekamy na Islandii, przyjdźcie, udowodnijcie swą wartość, stańcie po wygranej stronie – ogłosiła Liz tak samo strasznym tonem, co Rita i połączenie się zerwało.

Po kilku minutach, ciszę przerwał Tom:

-I co teraz?

- Teraz – oznajmił Joachim, zapatrzony w dal – ruszamy na Islandię.

Uciekając przed zorzą //świat Obozu HerosówWhere stories live. Discover now