Rozdział 15

58 5 12
                                    

Pierwszy krok.

Drugi.

Niepewne uśmiechy.

Zaskoczenie, zachwyt, nieustanne peszące spojrzenia, podziw.

Komplementy, krótkie przywitania, przyjmowanie życzeń, zapoznawanie się z nowymi osobami. Bogami.

O tak, Liz towarzyszyło tego wieczoru wiele emocji. Zaczęło się już od pierwszego kroku postawionego poza windą. Olimp zachwycił wszystkich. Od razu można było stwierdzić, że nie jest to miejsce stworzone przez czy przeznaczone dla śmiertelników. Długa kamienna dróżka otoczona białymi kolumnami zabrała nas na główny plac tej niesamowitej krainy. Wszędzie dookoła wznosiły się budynki wykonane z białego marmuru. Największe wrażenie robiły siedziby bogów. Były to niewielkie pałace, jednak wzbudzające zachwyt w taki sposób, że aż chciało się zajrzeć do każdego z nich. Jednak nie mieliśmy na to czasu i baliśmy się, że za takie wtargnięcie zostaniemy zrzuceni z tej góry niczym ojciec moich kochanych przyjaciół pozostawionych w obozie.

Już od pierwszych kamiennych płyt placyku zaczęły nas witać oklaski i uśmiechy nimf i innych pomniejszych mieszkańców tej boskiej krainy. W miarę jak posuwaliśmy się dalej, ich natężenie jeszcze bardziej wzrastało. Wkrótce w górze ujrzeliśmy pięć razy większy pałac niż wszystkie które mijaliśmy przed chwilą. Nietrudno było zgadnąć, że należy on do Zeusa. Zdawał się niemal krzyczeć do śmiertelników na ziemi ,,W dole was widzę! W dole!". Łączył w sobie wszystkie najlepsze cechy architektury każdej epoki. Zbudowany był z kamienia i marmuru, w nawiązaniu do budownictwa greckiego. Na pierwszy plan wybijały się wszechobecne kolumny, jednak widoczne były też gotyckie strzeliste wieżyczki. W oczy rzucała się też duża ilość okien – małych, półokrągłych jak w Romanizmie, ale także wysokich podłużnych lub okrągłych z witrażami jak w Gotyku. W nawiązaniu do tej ostatniej epoki, także drzwi były zakończone ostrołukiem, co doskonale współgrało z antycznymi kolumnami. Ktokolwiek projektował ten pałac, musiał być mistrzem, gdyż wbrew temu, czego można by się spodziewać po połączeniu styli, ten budynek to prawdziwy majstersztyk.

Ogród u jego podnóża także był zjawiskowy. Rosły tam rośliny takie jak fiołki, krokusy czy lawenda, a także większe – drzewa cytrynowe czy pomarańczowe. Wszędzie porozstawiane były wiele wyższe od ludzi białe rzeźby, które wybijały się na tle żywej zieleni. Dookoła nich krążyli goście, zajęci rozmową i spożywaniem przekąsek z kamiennych blatów.

Gdy tylko nasza obecność została zauważona, wszyscy zamilkli, by po chwili zacząć mówić jeszcze głośniej niż przedtem. Elodie dźgnęła Liz w plecy, ale dziewczyna sama poszła do przodu. Zdawało się, że już wyzbyła się niepewności. Teraz z rozbrajającym uśmiechem, jakiego nie powstydziłby się sam fantastyczny Apollo, witała się z gośćmi (czy też gospodarzami, jak kto woli). Pierwsza w kolejności była Afrodyta, która z większym entuzjazmem przyjęła córkę niż solenizantkę, jednak pochwaliła Liz za jej wygląd, zaznaczając jak to dobrze, że na Ziemi istnieją jej dzieci. Nie wiem, jak postrzegali ją pozostali, jednak ja się prawie śliniłam patrząc na nią. Na szczęście byliśmy przygotowani na takie reakcje, więc żadne z nas nie zaczęło wariować czy to z zazdrości czy pożądania. Atena zamiast życzeń, przestrzegła dziewczynę o niebezpieczeństwach i obowiązkach związanych z dorosłym życiem, co na swój sposób było niezwykle urocze i troskliwe. Zdawała się być idealną matką czy też nauczycielką, której promieniująca inteligencja zmuszała człowieka do respektu i poszanowania. Apolla póki co nie udało nam się złapać, gdyż gonił właśnie za jakąś nimfą, ale za to Artemida ucięła sobie z nami krótką pogawędkę o łukach i technikach strzeleckich. Kuzynka wywarła na mnie wielkie wrażenie, gdyż dużo o niej już wiedziałam, a poznając ją, tylko upewniłam się w przekonaniu, że jest wspaniałą osobą. W czasie gdy Liz z przejęciem opowiadała jej o którymś z treningów, ja rozejrzałam się dookoła. Było tam tak dużo osób, że ciężko nawet skupić na którejś wzrok. Każda wyglądała nieziemsko i zachwycająco, zarówno dzięki ubiorowi, jak i boskiemu blaskowi wydobywającemu się nawet z ich ludzkich wcieleń. Jednak ja szukałam jednego konkretnego gościa. Miałam nadzieję, że obietnice bogów, nawet jeśli nie powołane na świętą rzekę, i tak coś oznaczają, jednak z każdą chwilą nabierałam coraz większego zwątpienia. Zrezygnowana obróciłam się z powrotem do rozmawiających i wtedy moje barki otoczyło wielkie męskie ramię. Podskoczyłam zaskoczona, jednak po zobaczeniu do kogo należy, uśmiechnęłam się z ulgi i rozbawienia.

Uciekając przed zorzą //świat Obozu HerosówWhere stories live. Discover now