Rozdział 22

45 2 7
                                    

Jeszcze zanim zaczęło się ściemniać, zdołaliśmy zajść na drugi koniec Nowego Jorku, co jest sporym osiągnięciem, szczególnie, gdy jest się głodnym, niewyspanym i obciążonym plecakiem oraz bronią. Niestety okazało się, że, jak typowi uczniowie, nie mamy przy sobie prawie żadnych pieniędzy. Stać nas było tylko na pięć kanapek i coś do picia.

- Słuchajcie – Elodie przystanęła i oparła się o latarnię. – Jest źle.

-No co ty – sapnęłam. Szczerze mówiąc, byłam wykończona. Choć pewnie nie ja jedyna.

-Podsumujmy sytuację – rzuciła Kate, co było dość dobrym pomysłem na uspokojenie i spojrzenie na sytuację chłodnym okiem, jednak wkrótce okazało się katastrofą. Nie mieliśmy przecież żadnych optymistycznych widoków na przyszłość.

-No cóż... Mamy zero pieniędzy, jedzenie zaraz się skończy... – zaczął Joachim.

-Brak miejsca noclegowego – dorzuciła Elodie.

-Opuściliśmy Obóz i na razie raczej nie jesteśmy tam mile widziani – kontynuował Jojo.

-Idziemy nie wiadomo gdzie, a pewnie zaraz okaże się, że musimy przed czymś albo kimś uciekać – wyliczała dalej Elodie.

-Dobra, dobra – ucięłam. – Wiem, że wiele rzeczy jest wywróconych do góry nogami, ale naprawdę musicie nam zaufać. Gdybyście widzieli to, co my...

Przyjaciele pokiwali smutno głowami. Wszyscy byli zmęczeni i zirytowani całą sytuacją, ale dalej powłóczyli nogami. Wreszcie znaleźliśmy noclegownię dla bezdomnych. Wpuszczono nas do wielkiej sali z wysoko podwieszonym sufitem, która przypominała halę sportową, typową dla szkół. Każdemu zostało przydzielone łóżko polowe, jedno z chyba setki w tym pomieszczeniu. Zostaliśmy poinformowani, że rano dostaniemy też posiłek. Choć baliśmy się co to może być i choć śmierdziało tam niemiłosiernie, mieliśmy dach nad głową przynajmniej na jedną noc, który dostaliśmy, nie odpowiadając na pytania ,,Kim jesteśmy?" ani ,,Co się stało?". Wykończeni, bojąc się o kolejny dzień, aby o nim nie myśleć zapadliśmy w głęboki sen.

***

O brzasku obudziło nas trzęsienie ziemi. Nie byliśmy oczywiście pewni, co to takiego, bo jako dzieciaki z Europy nie doświadczyliśmy nigdy czegoś podobnego, jednak trzęsące się ściany i podłoga mówią same za siebie. Noclegownię opanowała jedna wielka panika. Ci, którzy stali blisko wyjścia, zaczęli masowo wylewać się na zewnątrz. Ci, którzy nie mieli lepszego pomysłu, chowali się pod podskakującymi stołami i łóżkami. Chcieliśmy pójść w ich ślady, jednak wtedy mignęły nam małe, wykrzywione twarze, biegające w zabójczym tempie od ściany do ściany.

-Czy wy widzicie to, co ja? – spytała Elodie przerażonym głosem.

Nikt jej nie odpowiedział, ponieważ w tym samym momencie, trzy małe stworki stanęły naprzeciwko nas. Wyglądały jak ogrodowe skrzaty, niektóre miały nawet czerwone skrawki materiału na głowie, jednak ich twarze napawały przerażeniem. Powykrzywiane w każdą stronę i z wyłupiastymi oczami, którymi bacznie nas obserwowały. Wydawało się, że jesteśmy bezpieczni, dopóki stoimy nieruchomo.

-Macie pod ręką swoją broń? – spytała powoli Kate. Dziękowałam bogom, że pamiętaliśmy o tym, aby ją zabrać. Problem leżał w fakcie, że znajdowała się ona w naszych rzeczach, od których odsunęliśmy się nieco podczas tej nieudanej ewakuacji. – Okej, na trzy każdy skacze w inną stronę aby je zmylić i biegnie po broń. Raz... dwa... trzy!

Skończyliśmy w bok i zaczęliśmy biec. Nie rozglądając się, dążyłam do celu i, choć było to tylko kilka metrów, wydawało się ogromnym dystansem. Dorwałam swój miecz, po czym odwróciłam się z tryumfem na twarzy, aby w tym samym momencie zobaczyć jak mały stwór rozdrapuje pazurami nogę Joachima. Tak się przeraziłam, że zajęło mi chwilę aby otrząsnąć się z szoku. Te małe bestie wyglądały jak w furii. Biegały tak szybko, że mało im głowy nie urwało, a te, które stały w miejscu, kręciły się dookoła własnej osi z wystawionymi pazurami, drapiąc wszystko dookoła. Zachowywały się jak połączenie psów ze wścieklizną i herosów z ADHD.

Kate ubiegła mnie w ratowaniu naszego przyjaciela. Ciachnęła mieczem, jak przystało na Gryfona, jednym cięciem pozbawiając stwora głowy. Nic sobie z tego nie robiąc, spojrzała na mnie z dezaprobatą. Nie wiem jak ona to zrobiła, ale sprawiła, że poczułam się jak małe, nieposłuszne dziecko. Pomogłam posadzić Jojo w kącie, wcześniej wręczając mu jego łuk do obrony. Tymczasem Liz i Elodie walczyły dzielnie, jednak wyglądało to tak, jakby powoli tonęły w górze potworków. Małe stworki wchodziły jeden na drugiego, a gdy jeszcze zaczynały podskakiwać, cała podłoga na powrót się trzęsła. Chęć zabicia ich wzmagał dodatkowo fakt, że cały czas były w ruchu, co niezwykle irytowało. Kate musiała pomyśleć o tym samym, tyle że jej mózg działał lepiej od mojego, więc szybko znalazła wyjście.

-STAĆ! – wrzasnęła. Przyciągnęła uwagę wszystkich, nawet śmiertelników, którzy przecież nie mogli przejrzeć przez mgłę. Elodie zastygła ze sztyletem kilka centymetrów przed miejscem, gdzie prawdopodobnie znajdowało się serce potwora. O dziwo, stwory także stanęły bez ruchu, wyłupiastymi oczami bacznie obserwując sprawczynię zamieszania.

-One reagują na ruch – zaczęła Kate. Tak na prawdę nie mieliśmy pewności, czy potwory nas nie rozumieją, ale nie było czasu się nad tym zastanawiać. – Ruch tylko je nakręca. Więc musimy stać w miejscu, nic nie robiąc.

-No to jak niby mamy się z tego wydostać? – sapnęła Elodie. – Jak nic nie zrobimy, to będziemy tak stać aż zakwitniemy.

-Tak, wiem, ale... – zamyśliła się przez chwilę. – A co jeśli robilibyśmy tylko takie małe cięcia, cały czas stojąc w miejscu?

Zanim ktokolwiek zdążył na poważnie przemyśleć tę propozycję, Liz postanowiła ją wypróbować. Stojąc w miejscu i nie ruszając absolutnie niczym oprócz ręki, szarpnęła nią i ucięła stworowi rękę, po czym znowu zastygła. Refleks musiał im zawodzić, bo nawet się nie zorientowały. Teraz patrzyły zdezorientowane jak ich kolega zamienia się w proch.

-Ej... to chyba zadziała – szepnęła Liz, po czym wykonała dla pewności jeszcze dwa takie same posunięcia. Potwory dalej nie widziały szansy na obronę i wodziły tylko wzrokiem od nas do miejsca, gdzie wcześniej stał jeden z nich. Tak jakby nie były w stanie zarejestrować, że to nasza wina. Widocznie szybkość ich ciała nie szła w parze z szybkością widzenia i myślenia.

Pół godziny później było już po wszystkim. Nawet Joachim załapał z daleka o co chodzi i wystrzelał kilka z nich. A Liz podziwiała swój nowy sztylet.

-Przyznaję, że w tej walce to sztylet był mi bardziej potrzebny, nie łuk. Dobrze więc, że dostałam go od siostry.

Przyznaliśmy jej rację, jednak musieliśmy być gotowi także na walkę, w której łuki okażą się zbawieniem. Przecież już się takie zdarzały. Gdy już otrząsnęliśmy się z szoku po całym tym napadzie, dostrzegliśmy poziom zniszczeń w noclegowni. Przykro nam było z powodu tego, że taka instytucja pomagająca ludziom, została uszkodzona, jednak chwilowo nie mogliśmy nic na to poradzić. Może, gdy to wszystko się skończy, wyciągnę od taty pieniądze na anonimową dotację. Ta myśl przypomniała mi o osobie, którą już dawno powinnam odwiedzić...

Uciekając przed zorzą //świat Obozu HerosówWhere stories live. Discover now