Rozdział 11

59 4 5
                                    

Obudziły mnie promienie słońca przedostające się do środka przez szpary w okiennicach. Przez chwilę zastanawiałam się, gdzie też mogę być, no bo przecież w Podziemiu nie ma światła słonecznego. Tak samo do Domku Trzynastego promienie słoneczne nie dochodziły – ale za to mamy klimatyczne zielone światła, zazdrośćcie! Chwilę mi zajęło żeby otworzyć oczy. Jedno z nich miałam zabandażowane. Nie, zaraz uświadomiłam sobie że opatrunek jest nad nim, na czole. Teraz patrzyłam na zmartwionego Joachima siedzącego obok mnie.

-Ktoś umarł czy co? – wydusiłam z siebie i podciągnęłam do pozycji siedzącej, czego zaraz pożałowałam. Żebra mi paliły żywym ogniem. Gdy Jojo tylko mnie usłyszał, od razu rzucił mi się na szyję. – Bogowie, spokojnie. Jeśli na serio ktoś umarł, to mogę go zaraz odnaleźć.

-Och, jak się cieszę że się obudziłaś – zaśmiał się. – Wszyscy chcieli tu przy tobie siedzieć, ale zasady to zasady, tylko obozowi lekarze mogą tu przebywać – puścił mi oczko.

-Oboje wiemy, że nie jesteś żadnym lekarzem – zaśmiałam się, czego natychmiast pożałowałam. Złapałam się za żebra, odkrywając przy tym że mam dookoła obwiązany bandaż.

-Chociaż raz bycie synem mojego ojca na coś się przydało – odparł, udając że nie widział, jak przed chwilą się krzywiłam. – W przeciwieństwie do twojej sytuacji...

-Co? – zapytałam. Nie do końca kojarzyłam wszystkie fakty.

-No mam na myśli to, że Hades ma po prostu świetne wyczucie czasu. Zabrał cię wczoraj, jak tylko zabiliśmy potwora, a chwilę później odstawił ledwo żywą z powrotem – opowiadał przejętym tonem. – Nie, poprawka, to erynia cię tu przyniosła. No wiesz, wszystko fajnie, ale następnym razem postaraj się wrócić raczej o własnych siłach. Ta czarująca dama narobiła wszystkim niezłego stracha.

-Czekaj, czekaj, ja nic nie pamiętam – zatrzymałam jego potok słów. – Daj mi chwilę – zaczęłam sobie przypominać. Pamiętałam jak walczyliśmy z pluszowym potworem. Pamiętałam wbijanie mu miecza do czaszki i to jak niedobrze mi od tego było. Potem nagle znalazłam się w pałacu taty... – Oooo... – jęknęłam. Przed oczami stanął mi obraz zakrwawionej mnie klęczącej przed tronem. – Oooo niee – złapałam się za głowę.

-Co?! – zawołał przestraszony. Spojrzałam na niego poważnie zmartwiona.

-Ja... ja zwymiotowałam na środku sali tronowej mojego ojca... – oznajmiłam i zapadła cisza. Potem zaczął się śmiać. – Czy ty jesteś poważny?! – nakrzyczałam na niego. – Pola Kary mam już jak w banku!

-Przesadzasz, nie może być tak źle. Nie jest tak bardzo wkurzony, skoro odstawił cię tutaj, żebyś otrzymała należytą pomoc – uspokoił mnie. – Ja to bym powiedział, że może się nawet o ciebie martwi – puścił mi oczko. – Dobra, idę powiedzieć reszcie o rzygowej masakrze. No i przy okazji, że się obudziłaś.

***

Całe popołudnie zleciało nam na rozmawianiu i przyjmowaniu podziękowań. Najpierw wpadły moje dziewczyny. Liz była tylko lekko poturbowana, gdyż upadła w o wiele lepszym miejscu. No i nie miała połamanych żeber. Elodie i Kate nie mogły przeżyć, że nie były w stanie pomóc nam w obaleniu potwora. Podobno obudziły się dopiero godzinę po wszystkim. Dalej nie było wiadomo, co spowodowało ten zbiorowy sen. Gdy tylko przypominam sobie te hordy naszych obozowiczów upadających na wznak, serce zaczyna mi mocniej łomotać w piersi. To było przerażające przeżycie. Gdy opowiadałyśmy z Liz pozostałej trójce o mężczyźnie, który stał wtedy za potworem, nikt nie mógł uwierzyć.

-Ale pomyślcie tylko, to on z pewnością za tym wszystkim stoi – zapewniałam. – No przecież potwór sam nie przerwałby magicznej bariery w ten sposób. To wyglądało tak, jakby ktoś ręcznie wycinał tę dziurę.

-Tak, chyba masz rację – przyznała Elodie. – I myślę, że wszyscy wiemy, kim był ten mężczyzna – dodała. Wtedy wszyscy się zasępili.

-Pytanie tylko, czy strzała, którą mu posłałam, doleciała – zauważyła Liz. – Rita, sama przyznasz, to wyglądało jakby się teleportował.

-Ale... teleportacja to... tylko w ,,Harrym Potterze" – niedowierzała Kate.

-Tak? A w co z tych wydarzeń, w których środku teraz jesteśmy uwierzyłabyś, gdybyś naprawdę tego nie przeżyła? – zadałam retoryczne pytanie. – Zdaję sobie sprawę, że to, o czym teraz dyskutujemy, wchodzi głęboko w sferę fikcji i zdecydowanie zaprzecza prawom logiki. Ale wiem też, co widziałam – przejechałam wzrokiem po przyjaciołach. – Ten facet raz był i zaraz go nie było.

-W takim razie idę do Chejrona – Kate podniosła się z krzesła.

-Nie! – krzyknęłyśmy z Liz jednocześnie. – Nie możesz – dokończyła sama.

-Dlaczego? – spytała rozdrażniona już córka Ateny.

-Odpowiedz sobie najpierw na pytanie gdzie on był podczas ataku – rzuciłam wyzywającym tonem. – Bo ja go tam jakoś nie widziałam.

Chwilę później skonsternowana opadła z powrotem na krzesło. Reszta popołudnia zleciała na przyjmowaniu krótkich wizyt obozowiczów. Głównie przychodzili do naszej trójki, po to aby nas pochwalić lub potwierdzić plotki, które usłyszeli. Jednak kilka osób, takich jak Lou, Tom, Peter i dziewczyny od Afrodyty, przyszło po to, aby życzyć mi zdrowia. To było miłe doświadczenie.

Wieczorem, po tym jak udało mi się wcisnąć w siebie jakiś posiłek, wszyscy poszli na śpiewy i ognisko. Prosiłam i prosiłam grupowego od Apollina i zarazem głównego medyka, żeby mnie puścił. Wreszcie znalazłam sposób:

-Jestem księżniczką krainy, po której nieustannie stąpasz. Nie chcesz mieć we mnie wroga.

Zgodził się wypuścić mnie ze swojego więzienia, mrucząc coś o tym, że ma dość wiecznie grożących mu pacjentów. Tak więc w eskorcie czwórki przyjaciół i owinięta dwoma grubymi kocami, znalazłam się wreszcie przy ognisku i było to niemal religijne doświadczenie. Tego dnia, przez pewien czas byłam pewna, że większość z tych ludzi nie żyje, więc kiedy patrzyłam teraz na ich uśmiechnięte twarze, gdy siedzieli w małych przyjacielskich grupkach lub przytulając się w parach, ja sama też się uśmiechałam. Wykończony organizm wreszcie kazał mi zasnąć, mimo że leżałam pod gołym niebem, ale coś czułam, że wiele osób też się na to dziś zdecyduje.

Uciekając przed zorzą //świat Obozu HerosówOnde histórias criam vida. Descubra agora