Rozdział 24

42 1 3
                                    

Biegliśmy.

Biegliśmy.

Kolejnego dnia też biegliśmy.

I kolejnego.

Co chwilę goniły nas coraz to nowe potwory, jednak po trzech dniach zauważyliśmy ich wspólną zależność. Żadnemu z nich nie zależało na tym, aby nas zabić. Chcieli nas tylko uszkodzić i zapewne porwać żywcem. Nie wiedzieliśmy za bardzo po co, ale my z Liz jednego byłyśmy pewne – lepiej własnoręcznie wbić sobie sztylet w brzuch, niż dać się zniewolić Korneliuszowi. Dopiero czwarty dzień, a raczej noc, przyniosła zmiany.

Jak zwykle nawiedził nas we śnie. Chociaż w sumie nawet go tam nie było. Posyłał nam tylko obrazy, które chciał, żebyśmy zobaczyły. Pierwsza przedstawiała Chejrona. Kręcił się pomiędzy domkami i wydawał się zadowolony z życia. Witał się z mijanymi obozowiczami, uśmiechał się nawet do tych stojących bardzo daleko. Zaszedł do Domku Hypnosa, gdzie dzieciaki jak zwykle spały, mimo słońca wiszącego w zenicie na niebie, i nakrył każde po kolei cienkim kocem. Na ganku Aresa pomógł jednej nastolatce zabandażować rękę do trenowania boksu. Nigdy go takiego nie wiedziałam. Wyglądał jak żywcem wyjęty z opowiadań Lou. Gdy przechodził obok składu na broń, usłyszał tajemniczy, pozbawiony cienia emocji i wbijający się do kości głos.

-Dyrektorze, pozwoli pan? Potrzebuję pana w moim domku.

Nagle scena zmieniła się. Otoczenie pociemniało, zapadła noc. Przez chwilę nic się nie działo i nic nie było słychać. Widziałam tylko centaura ułożonego w spokojnym śnie i firanki tańczące na delikatnym wietrze, wpadającym przez otwarte okno. Nagle zupełnie niespodziewanie dyrektor poderwał się jak opętany i zawył żałośnie. Zaczął kręcić głową jak szalony i trzymać się dłońmi za włosy, mało ich nie wyrywając. Trwało to może pół minuty. Potem opadł gwałtownie na poduszkę i spał tak samo spokojnie, jak chwilę wcześniej. Pomyślałabym, że mi się to przywidziało, jednak nie miałam na to czasu. Sceneria znowu się zmieniła.

Tym razem byłam w salonie Wielkiego Domu. Ale nie byłam tam sama. Oprócz Chejrona, siedziała tam jeszcze czwórka herosów-żółtodziobów. Zajadali się ciasteczkami z kawałkami czekolady, dokarmiali głowę lamparta i słuchali wszystkich nowości, które przedstawiał im centaur, tłumacząc ostatnie wydarzenia. Gdy wreszcie wyszli, dyrektor przeszedł do swojego gabinetu i odpalił szybko laptopa.

-Panie, stało się – zaczął przemawiać, gdy tylko połączył się z kimś przez wideo konferencję. – Herosi, o których mówiłeś, przybyli do Obozu. Co prawda, Hades ubiegł mnie i zabrał swoją córkę, ale ona wróci, a wtedy będziesz mógł ziścić swój plan.

Wydawało mi się, że moje serce waży sto kilo. Tak samo zawartość żołądka i każda pojedyncza kończyna, jednak, przełykając ze strachu ślinę, stawiałam pojedyncze kroki, aż stanęłam bezpośrednio przed monitorem, a moje najgorsze obawy się sprawdziły.

-Dobrze, bardzo dobrze. Teraz muszę je trochę postraszyć. A gdy już wpadną mi w ręce, pamiętaj, żeby podpalić siebie i cały Obóz.

- Oczywiście, Panie – odpowiedział Chejron i zamknął laptop wolnym ruchem, dając mi rzucić ostatnie spojrzenie na burzę różowych włosów.

***

Nie było czasu do stracenia. Gdy tylko się ocknęłyśmy, postawiłyśmy na nogi całe nasze obozowisko. Tłumaczyłyśmy im wszystko w biegu, pakując plecaki i nasze i ich. Pierwszy raz od kolacji na Olimpie, przynajmniej wiedziałyśmy, co musimy zrobić. Nie błądziłyśmy w ciemnościach. Jasne było, że trzeba wrócić i ratować Obóz.

Przyjaciołom z początku trudno było uwierzyć, że Chejron został opętany, ale już w tak wielu kwestiach nam zaufali, że teraz nie mieli za bardzo wyboru. Po części czułam satysfakcję z tego, że dostrzegłam wcześniej, że coś jest nie tak z dyrektorem, ale chyba nikt nie domyśliłby się, że chodzi o opętanie. Zresztą wolałabym już nawet nie mieć racji, niż teraz mieć na sumieniu cały Obóz.

-Hej, zaczekajcie – zastopował nas Jojo. Wyprostowałyśmy się nad prawie już wypełnionymi plecakami i skupiłyśmy na nim. – Jesteście na sto procent pewne? Opętanie? Bo to brzmi jak scena z filmu lub jakiegoś mitu.

-Wydawałoby się, że po wszystkim, co już przeszliśmy, przestaniesz to powtarzać – burknęła Liz. Humor zdecydowanie nie dopisywał.

-Ta... zostaje jeszcze jedna kwestia – zauważyła Kate. – Czy jeśli wrócimy teraz do Obozu, to nie ściągniemy na niego podwójnego niebezpieczeństwa? No i jaki wtedy był sens tego uciekania?

Czasami wolałabym, żeby Kate nie wysnuwała ciągle takich mądrych pytań i wniosków. Nie dość, że już było z nami źle, to jeszcze teraz dodatkowo się zasępiliśmy. Rzeczywiście nie było w tym wszystkim sensu. Chociaż z drugiej strony, wcześniej nie wiedziałyśmy tego, co teraz. Wydawało się, że Korneliusz stawia nam ultimatum. Być może znudził się już tą zabawą w kotka i myszkę. Chciał nas zagonić w jedno miejsce i miał to być Obóz Herosów. Upiekłby dwie pieczenie na jednym ogniu. Sęk w tym, że nie mogliśmy mu na to pozwolić. Trzeba było być sprytniejszym od niego. Wtedy mnie oświeciło. Podniosłam wzrok na Kate i z jej twarzy wyczytałam, że ona też już wie, co musimy zrobić. Wie, ale nie chce o to prosić.

-Kate... – zaczęłam. – To konieczne, tak trzeba.

-Ale co trzeba? – spytała Elodie, podczas gdy Kate kręciła z niezadowoleniem głową. Wzrok wszystkich skierował się na nas.

-Musimy się rozdzielić – zaczęłam. – Wasza trójka – spojrzałam na nich – musi pójść do Obozu. Zatrzymać Chejrona, ocalić herosów. Być może przybyć nam z odsieczą. My z Liz – spojrzałam na nią – zostajemy tutaj. Uciekamy dalej. Musimy odciągnąć jego uwagę.

-Ale... co jeśli was złapie? – wydukała Elodie.

-Nie, nie damy się mu – zapewniła Liz, chociaż zaraz zmieniła zdanie. – Ale jeśli nam się nie uda... No cóż, będziemy z nim.

Byłam za tym planem całym sercem, choć ręce zaczynały mi się telepać. Bałam się, że na prawdę nas schwyta, a wtedy co się z nami stanie? Jednak wiedziałam, że trzeba ratować Obóz i doprowadzić to wszystko do końca. W taki czy inny sposób.

- Dwa dni powinny starczyć – zaczęłam planować. – Za dwa dni o godzinie... 17:00, zobaczymy się tu, dokładnie w tym miejscu. W tym czasie my z Liz będziemy kręcić się w okolicy, a wy zorganizujcie pomoc. Jeśli nie będzie nas tutaj za dwa dni...

-Wtedy lećcie za nami na Islandię – dokończyła Liz.

Chcieliśmy się nie żegnać, jednak wyszło jak wyszło. Nikt nie wiedział w jakim stanie się następnym razem spotkamy, albo czy spotkamy się w ogóle. Trojka naszych przyjaciół wyruszyła zaraz po skromnym śniadaniu, a my poczekałyśmy jeszcze trochę. Chciałyśmy jak najdłużej cieszyć się pozornym spokojem.

Niestety nie było nam to pisane. Jakieś pół godziny później, do środka pomieszczenia, porzuconej hali magazynowej, przez okna wleciały kłęby różowego dymu. Byłyśmy tak zaskoczone, że nie zdążyłyśmy zareagować. Problem pojawił się w momencie, kiedy dym, zamiast przedostawać się przez nos do naszych płuc, pochwycił nas silnymi mackami niczym żywe stworzenie i wywlókł na zewnątrz.

Uciekając przed zorzą //świat Obozu HerosówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz