To był jeden z jego ludzi.

Takiego zagrania nie spodziewał się po szefie. Nie było możliwości aby to był łowca z innej agencji lub działający na własną rękę; wszyscy wiedzieli, że Los Angeles to był ich teren i nikt inny nie miał prawa tutaj załatwiać tej roboty. Jaki więc musiał być cel wysłania dwóch łowców do jednego lokalu?

Mark chciał już wstać by zadać mężczyźnie te kilka pytań, jednak on ostrzegawczo podniósł dłoń. Od razu opadł na krzesło i pokręcił głową. Kiedy przeniósł wzrok na drzwi, mógł jedynie pogratulować sobie tej decyzji. Kobieta w długim płaszczu, brązowej koszuli ze stójką oraz kopertówką w ręce - marki, a jakże, Givenchy - przemknęła między gośćmi i zajęła miejsce pod ścianą. W tym samym momencie czarnoskóry łowca wampirów wstał aby opuścić lokal. Mark był zdezorientowany.

Westchnął ciężko i zamówił sobie oraz pani kolejkę. Bardzo chciał się w tym momencie móc pomylić. Nie zakładał nic z góry, choć przecież wiedział, że bardziej idealnej osoby nie znajdzie tego wieczoru.

Zaczął zastanawiać się, co pokusiło jego szefa. Przecież Mark, jak zapewnie dziesiątki innych łowców, miało żelazną zasadę - żadnych kobiet, dzieci ani szczególnego okrucieństwa. Od tego byli pozostali działacze, stosujący nieco inne metody. Oni mieli za zadanie tylko po cichu kogoś sprzątnąć, a do tego kwalifikowali się jedynie męscy mordercy.

Puls Tuana przyspieszył. Czegoś takiego się nie spodziewał. Nigdy wcześniej nie zdarzyło mu się zawahać z wykonaniem zadania. Nie miał pojęcia, dlaczego stało się tak, a nie inaczej. Czyżby bałagan u szefa? To wyjaśniałoby obecność dwóch łowców w jednym lokalu, choć pierwszy i tak już go opuścił. Wyglądało to tak, jakby czekał na pojawienie się celu, a potem zniknął, gdy zorientował się, że Mark da sobie radę. Dziwne.

Kiedy Mark dostrzegł, jak Givenchy kończy kolejkę i kieruje się w stronę toalet oraz zapleczy, niemal instynktownie wstał. Nawet jeśli się wahał, nie mógł stracić jej z oczu.

Powstrzymał się z naciśnięciem klamki, ale po chwili pewnie wparował do damskiej łazienki. Kobietę zastał przed lustrem gdy poprawiała usta. W lepszym świetle mógł dobrze się jej przyjrzeć Ciemna cera i typowa uroda wskazywały na to, że była Europejką, może z basenu Morza Śródziemnego. Możliwe, że to zmyliło Marka.

Kiedy jej wzrok spoczął na nim, Tuan odchrząknął.

— Przepraszam — mruknął. Nie musiał nawet udawać zakłopotania. — Pomyliłem drzwi.

— Szukasz kogoś, chłopcze? — spytała, błyskając białymi kłami. Obcy akcent potwierdził jego spostrzeżenia.

To była sytuacja idealna. Mógł zamknąć za sobą drzwi, dokonać zabójstwa, zatrzeć ślady. Ale wewnętrzna blokada kazała Markowi tego nie robić. Po prostu nie potrafił przyłożyć kobiecie lufy do skroni - nawet jeśli na to zasłużyła.

Mark szybko podjął decyzję. Wrócił do pubu, a tam wykręcił numer szefa. Nie zrobi nic bez klarownych instrukcji.

Minęło może dwadzieścia minut, w trakcie których Markowi nie udało się nawiązać kontaktu. Po tym czasie kobieta wróciła do pomieszczenia, ale nie zamierzała nic więcej zamówić. Puściła Markowi oczko, a następnie zabrała płaszcz i opuściła "Francję".

Dosadnie zaklnął.

Jeszcze chwilę się wahał, a następnie wybiegł za nią. Niestety ulica świeciła pustkami.

Przerażony Mark postanowił przeczesać okolicę. Nadal próbując dodzwonić się do szefa, zmierzał w dół drogi, dopóki przed sobą nie dostrzegł pomalowanego w ciemne wzory Jeepa. Tylko jeden taki jeździł po LA.

Serce zabiło mu mocniej gdy szyba po stronie kierowcy się uchyliła.

— Co ty tutaj robisz, Mark? — niemal warknął. Gestem nakazał mu wsiąść do tyłu.

Tuan wykonał polecenie bez zwłoki. Nieudolnie spróbował ułożyć sobie w głowie wyjaśnienie. Nikt nie przerażał go w życiu tak, jak Im Jaebeom.

— Uciekła ci, prawda?

— To nie tak — zaprzeczył. — Nie mówiłeś mi, że to kobieta. Ja nie zajmuję się kobietami.

Błysk spojrzenia Jaebeoma odbił mu się w przednim lusterku.

— Zajmujesz się rozkazami — przypomniał mu szef stanowczo. — A twoim zleceniem było zabić tamtą kobietę. Nastały ciężkie czasy, Mark. Nie potrzebuję łowców, którzy się mi sprzeciwiają.

Mark słusznie wolał się nie odzywać. Po kilkunastu minutach drogi zorientował się, że Im odwozi go do domu. Przeklnął w myślach swoje potknięcie spowodowane nieuwagą i słabością.

— Nie chcę cię dzisiaj widzieć na oczy, rozumiesz? — rzucił, otwierając zdalnie tylne drzwi. Mark bez słowa opuścił samochód. Ten rozkaz zrozumiał aż zbyt dokładnie.

1240 słów.

𝓗𝓸𝔀 𝓽𝓸 𝓪𝓿𝓸𝓲𝓭 𝓽𝓱𝓮 𝓼𝓾𝓷 » GOT7 MARKSONWhere stories live. Discover now